Po zdemontowaniu pomnika upamiętniającego dla jednych 50-letnią okupację, a innym bohaterstwo żołnierzy sowieckich w Tallinie wybuchły gwałtowne zamieszki. Protestowała głównie mniejszość rosyjska.
Te zachowania można traktować różnie – protest w obronie historii lub wyraz frustracji.
Rozbieżności w ocenie i postrzeganiu historii między państwami Europy Środkowo-Wschodniej i Rosji są ogromne. O ile w Polsce nie jest to aż tak odczuwalne, to w Estonii miniona epoka postrzegana jest jednoznacznie – jako półwieczna okupacja. Trudno nie przyznać racji Estończykom, którzy chcą zamknąć kartę swojej historii, która oznaczała faktyczną okupację. Według strony rosyjskiej żołnierze sowieccy przynieśli wolność. Estonia znalazła się w granicach ZSRS w 1940 roku, a później w latach 1944-1991. W 1945 roku (po zmianach linii granicznej) Estończycy stanowili około 97% ludności kraju, w roku 1959 już tylko 75%, później ten odsetek zmniejszył się do 65%. W okresie międzywojennym Estonia stała na poziomie gospodarczym zbliżonym do fińskiego. Dziś Finlandia jest jednym z najbogatszych państw, natomiast Estonia walczy o swój dobrobyt. To w okupacji sowieckiej Estończycy dopatrują się wieloletniego opóźnienia gospodarczego względem państw zachodnich.
Mniejszość rosyjska w Estonii jest liczna – to niemal 30% całkowitej liczby ludności, niemal 50% mieszkańców Tallina, a we wschodniej części kraju około 90%. Jeszcze przed wojną Rosjanie stanowili niewielki odsetek ludności państwa. Jednak w związku z silną kolonizacją rosyjską wzrósł on pod koniec lat 80-tych do około 35%. W okresie sowieckim ludność rosyjskojęzyczna stała na uprzywilejowanej pozycji względem ludności miejscowej. Sytuacja ta zmieniła się zaraz po upadku ZSRS – Estończycy przejęli władzę i wprowadzili prawo, które dawało obywatelstwo ludności estońskiej oraz osobom, które zamieszkiwały Estonię jeszcze przed wojną. Pozostali musieli wykazać się znajomością języka i kultury. Niechęć sporej części napływowej ludności wobec niepodległego państwa estońskiego spowodowała, że znaleźli się na marginesie społeczeństwa. Nadal około 8% ludności (głównie Rosjanie) nie ma obywatelstwa, ludność rosyjskojęzyczna zajmuje gorsze stanowiska, a bezrobocie jest nieporównywalnie większe niż wśród Estończyków. Jest to przyczyną stałego oziębiania stosunków estońsko-rosyjskich i napięcia społecznego. Właśnie demontaż pomnika żołnierza sowieckiego stał się iskrą, która wywoła zamieszki na ulicach Tallina i innych większych miast Estonii (m.in. Jőhvi na wschodzie kraju).
Co ciekawe – pomimo krytycznej oceny swojej sytuacji – Rosjanie nie chcą opuszczać Estonii. Zastanowić się można dlaczego. Wydaje się, że przyczyną jest perspektywa niższego poziomu życia, który może zaoferować Rosja, nawet biorąc pod uwagę sytuację mniejszości w Estonii.
W odpowiedzi na demontaż pomnika w Rosji pojawiły się inicjatywy (Rada Federacji) zmierzające do zerwania stosunków dyplomatycznych z Estonią oraz nałożenie embarga i bojkotu towarów estońskich. Trudno jednak spodziewać się takich kroków ze strony Rosji. Estonia jest członkiem Unii Europejskiej i NATO, więc najważniejszych organizacji zachodnich. Sprawa Estonii wydaje się być sprawdzianem dla Unii Europejskiej, której jedną z głównych zasad jest jedność, a która zmierza do prowadzenia wspólnej polityki zagranicznej. Estonia otrzymała już poparcie ze strony polskiej – odpowiednie oświadczenie wydało MSZ, sygnały o poparciu pojawiły się także ze strony Kancelarii Prezydenta.
Kartą przetargową wydaje się także rurociąg bałtycki. Zatoka Fińska w najwęższym miejscu ma zaledwie 22 mile szerokości. Według prawa międzynarodowego, każde państwo ma prawo do granicy morskiej 12 mil od własnego wybrzeża. Estonia i Finlandia na początku lat 90-tych, z własnej inicjatywy przesunęły swoje granice do 3 mil od wybrzeża. Niedawno w Riigikogu pojawiła się inicjatywa przesunięcia granicy o 9 mil (na 12 milę od wybrzeża), a eksperci ocenili, że dno morza u wybrzeży Finlandii jest zbyt nierówne.
Nie wiem, czy protest to dobre słowo. Oglądając materiały telewizyjne trudno było nie odnieść wrażenia, że to nic innego jak wandalizm i kradzieże. Nie wiem, czy obraz młodzieńców w dresach niszczących witryny sklepowe, przystanki i samochody (a łatwiej byłoby napisać – wszystko, co znalazło się na ich drodze), rozradowanych łupami – w prawej ręce karton papierosów, w lewej alkohol (takie zdjęcia obiegły świat) – można traktować poważnie.