Wywiad z Aarne Puu

0
967

Małgorzata Stós: Znamy się już prawie dziesięć lat, bo niedługo przecież będziesz obchodził dziesiątą rocznicę pracy w Katedrze Filologii Węgierskiej. Powiedz, jak długo jesteś w Polsce i jak postrzegasz zmiany, które przez ten czas u nas nastąpiły?

Aarne Puu: To naprawdę już dziesięć lat?! A wydaje się jakbym dopiero co zaczął swoją przygodę nauczyciela akademickiego. Bardzo dobrze pamiętam nasze pierwsze spotkanie w Katedrze Filologii Węgierskiej, byłaś wtedy w ciemnozielonym, swetrze… W Polsce, a ściślej, w Krakowie mieszkam już 32 lata, to znaczy, że już ponad połowę swego życia spędziłem w tym niezwykłym mieście. A zmiany… zbyt duże, żeby o nich mówić. Taka pierwsza i najbardziej wyrazista, która uderzyła mnie niedawno, po powrocie z Estonii i Wilna – że teraz to całe nasze piękne miasto jest oszpecone i zalane wszechobecną pseudoreklamą, która pasuje do Krakowa jak mniej więcej kwiatek do kożucha. To kompletne bezguście i paskudztwo jest dosłownie wszędzie, w każdym możliwym i niemożliwym miejscu. Zasłania wszystko, co w tym mieście i w tym kraju jest piękne. Byłem ostatnio przez tydzień na Litwie, gdzie reklamę spotyka się sporadycznie… i ludzie jakoś bez niej żyją, kupują chleb i dobre piwo, buty i samochody i cieszą się piękną pogodą i pięknem miasta Wilna.

Jak postrzegasz nas, Polaków, co Ci się w nas podoba, a co Cię denerwuje? Jesteś Estończykiem z krwi i kości. Opowiedz coś o swojej rodzinie?

Wiesz, tak długo jestem w Polsce, że czuję się niekiedy rdzennym mieszkańcem tego kraju – czyli Polakiem, a zresztą w Estonii znajomi mówią mi często, że wyglądam i mam sposób bycia Polaka. Tak więc bardzo trudno mi odpowiedzieć na Twoje pytanie. Ogólnie – podoba mi się polska gościnność i serdeczność, taka otwartość na drugiego człowieka – choć teraz może jest jej mniej niż dawniej. To taka specyficzna cecha narodów słowiańskich, w Polsce pogłębiona może przez …wiarę ? Ni podoba mi się wieczne narzekanie – żeby było nie wiem jak dobrze to dla Polaków zawsze jest nienajlepiej. A o rodzinie? Mam żonę Basię, ona także całe swoje życie związała z naszym Uniwersytetem, dwie córki: starsza Agnieszka ukończyła farmację na CM UJ i pracuje już w swoim zawodzie, młodsza, Joanna poszła w jej ślady i także jest studentką I roku farmacji na naszym Uniwersytecie. Ale dziadkiem jeszcze nie jestem, jeśli Cię to interesuje.

Jak wyglądały Twoje studia i w jaki sposób trafiłeś do Krakowa?

O moich studiach mógłbym długo opowiadać, bo długo studiowałem, zmieniałem kierunki, uczelnie, kraje… Ale wiem, że nie mamy zbyt wiele czasu i miejsca, dlatego opowiem w skrócie. Studiowałem na uniwersytecie w Tartu najpierw psychologię, jednak w pewnej chwili przestało mnie to interesować, bardziej pociągała mnie literatura i zacząłem studiować filologię rosyjską. W latach 70-tych ubiegłego stulecia Tartu zasłynęło w naukowym świecie jako świetny ośrodek, a nawet jako szkoła semiotyki z profesorem Juri Lotmanem na czele. Miałem takie szczęście, że uczęszczałem na wykłady profesora z romantyzmu rosyjskiego i zdawałem u niego egzaminy. Potem przyjechałem w ramach wymiany studentów między PRL a ZSRR do Krakowa, gdzie po roku nauki języka polskiego w Studium Języka Polskiego w grupie u pani mgr M. Bujnickiej, której ciekawe zajęcia pamiętam do dziś, rozpocząłem studia na filologii polskiej a ściślej na teatrologii.

Kiedy poczułeś w sobie potrzebę tworzenia poezji? Czy pamiętasz swój pierwszy wiersz i pierwszy tomik poezji?

Dobrze pamiętam swój pierwszy wiersz. Miałem wtedy chyba 23 lata, był listopadowy, deszczowy dzień – jechałem autobusem, przejeżdżaliśmy obok jakiejś opuszczonej zagrody, do tej pory pamiętam dobrze ten dom i okna, które były zabite deskami. Nagle w głowie ułożyło się w wiersz(?)kilka linijek, prawie je zobaczyłem. Miałem jakąś wewnętrzną potrzebę zapisania tej myśli i zrobiłem to. Od tego momentu coraz częściej pojawiały się coraz to nowe myśli – strofy, jakieś krótsze i dłuższe fragmenty wierszy i całe wiersze. Wszystko to zapisywałem, jednak jakoś nie przyszło mi do głowy, aby od razu sprzedawać je redaktorom czy wydawnictwom. Długo pisałem „do szuflady”. W końcu zadebiutowałem na łamach „Życia Literackiego” u Tadeusza Śliwiaka, chyba w 1986 r. najpierw tłumaczeniami poezji estońskiej, potem swoją twórczością. W dalszym ciągu jednak głównie pisałem „do szuflady”. Dopiero w 1989 roku, za namową pani redaktor Krystyny Migdalskiej z Wydawnictwa Literackiego, której odważyłem się pokazać niektóre fragmenty mojej twórczości, ukazał się właśnie w Wydawnictwie Literackim, mój debiutancki tomik „Jezioro mojej pamięci”, a w następnym roku w Tallinie tomik wierszy, które napisałem w języku estońskim „Ring on nii pikk” [Krąg jest tak długi]. Potem jakoś już poszło. Nabrałem odwagi. Schemat powstawania wiersza nie zmienił się do dziś. Nadal ta poezja, wiersz lub tylko jakaś fraza, myśl, czy fragment wiersza przychodzą mi do głowy niespodziewanie, czasem, w najbardziej dziwnym momencie jakiś impuls, zdarzenie, chwila, spojrzenie, skojarzenie powodują, że przychodzą całe wiersze lub duże fragmenty, które natychmiast zapisuję. Czasami są to już gotowe wiersze, bywa, że po jakimś czasie, coś dopisuję, dorabiam, poprawiam …no i tak to się jakoś tworzy. Nie umiem tego dokładnie opowiedzieć, nie wiem skąd bierze się ten impuls zapisania myśli, sekwencja wiersza czy cała strofa, po prostu tak to się odbywa. Czasami coś nieokreślonego, długo we mnie „nabrzmiewa”, kołacze się gdzieś w mojej głowie, gdzieś jest ukryte i męczy mnie to przez jakiś czas, aż nagle układa się, formuje w myśl, którą zapisuję – chociaż – nie zawsze potrafię zapisać to, co się gdzieś tam we mnie, w środku buduje, dojrzewa… jednak czasami udaje się „to” skrystalizować, zmaterializować w słowa. Stop… Chyba za dużo powiedziałem o „katuszach” mojego tworzenia…

Od 10 lat uczysz języka estońskiego krakowskich studentów hungarystyki. Czy studenci chętnie uczą się tego języka?

Nie mogę narzekać, młodzież uczy się dosyć chętnie. Chyba zdają sobie sprawę z tego, że jest to jedno z nielicznych miejsc w Polsce, gdzie można uczyć się, a przy odrobinie woli i wysiłku, nawet nauczyć się tego, tak mało znanego, języka. Szkoda tylko, że program przewiduje tak mało godzin na tę naukę. Estoński nie jest najłatwiejszym językiem do nauczenia się, ale chyba nie aż tak trudnym, by było to niemożliwe do osiągnięcia.

Jesteś także tłumaczem literatury estońskiej na język polski i polskiej na estoński. Jakie masz dokonania w tej dziedzinie? Kogo i co tłumaczysz najchętniej?

Tak, w ogóle zaczynałem jako tłumacz i do roku 1996, zanim podjąłem pracę w Katedrze Filologii Węgierskiej (zresztą za namową nieżyjącego już profesora Józefa Bubaka i pani doktor Etelki Kamockiej) właściwie zajmowałem się tylko przekładami i twórczością własną. Do zajęcia się tłumaczeniami literackimi zachęciła mnie pani Maria Leśniewska, która prowadziła przy Związku Literatów Polskich warsztaty dla młodych tłumaczy. Zajęcia na tych warsztatach bardzo wiele mnie dały i pomogły w późniejszej pracy translatorskiej. Potem spotkałem na swej drodze świetnego tłumacza Jerzego Litwiniuka i owocem tych spotkań był tomik poezji estońskiej pt. „Pieśń o niechybnym spotkaniu ze szczęściem”. Pamiętam, jak profesor Florian Nieuważny a także Andrzej Drawicz, zachęcali mnie i namawiali do tłumaczenia literatury estońskiej na język polski. I dzięki ich namowom i zachęcie estońska proza współczesna, a także estońska poezja zaistniały w Polsce. Przetłumaczyłem piętnaście książek z estońskiego na polski i z polskiego na estoński, a łączny nakład moich przekładów i tomików poetyckich wynosi w sumie już około 500 000 egzemplarzy. Napisałem i wydałem 8 tomików poetyckich z własną twórczością. Nie mam jakichś szczególnie ulubionych autorów czy gatunków literackich. Natomiast bardzo dobrze pamiętam pracę nad powieściami S. Lema „Solaris” oraz „Eden”. To była trudna, ale zarazem fascynująca praca. Jeśli chodzi o tłumaczenia na język polski, to bardzo interesującą przygodą translatorską było tłumaczenie książki prof. R. Pullata „Od Wersalu do Westerplatte. Stosunki estońsko-polskie w okresie międzywojennym”, która ukazała się dwa lata temu.

Wiem, ze jesteś znany także na Węgrzech. Gdzie jeszcze znana jest Twoja twórczość?

Zapewne jest trochę osób, które czytały moje wiersze po węgiersku, ale czy można od razu powiedzieć, że jestem znany? Tego nie wiem. Tym niemniej w 2003 roku ukazał się w Szombathely w przekładzie Márty Csire i Jánosa Pusztay’a estońsko-węgierski tomik moich wierszy Papírvilág/Paberist maailm, a w tym roku w Bułgarii tomik moich wierszy w przekładzie znanego poeta i tłumacza poezji polskiej Zdrawko Kissiowa.

Wiem, że znasz kilka języków. Powiedz, w jakim języku tworzysz, oraz na jakie języki została przełożona Twoja poezja?

To jest pytanie, które zadają mi zawsze uczestnicy moich wieczorów autorskich Rzeczywiście piszę w trzech językach, dlaczego tak się dzieje, nie wiem. Czasami mam potrzebę pisania polsku, to znów po estońsku lub rosyjsku. To nie dlatego, że znam dobrze te trzy języki. Znam również niemiecki, a po niemiecku nie piszę. Po prostu takie są moje doświadczenia kulturowe. Jako dziecko, przez kilka lat mieszkałem w dalekiej Rosji, gdzie wywieziono moją matkę. Tam chodziłem do rosyjskiej szkoły i nauczyłem się języka rosyjskiego. W domu zawsze mówiło się po estońsku. Moja matka zawsze bardzo dbała o to, by kultura i tradycje estońskie nie były mi obce. Miałem 10 lat, kiedy pozwolono nam wrócić do Estonii, a dwadzieścia cztery, kiedy wyjechałem na studia do Polski. Tak więc te trzy języki i trzy kultury są mi bliskie i dobrze znane. To daje mi większe możliwości „poetyckiego zaistnienia” i myślę, że właściwiej i lepiej porozumiewam się z czytelnikami tych trzech języków. Pisząc po polsku mogę być dobrze zrozumiany przez Polaków, a pisząc po estońsku, przez Estończyków. Mam świadomość jako tłumacz, że żadne tłumaczenie nie oddaje w stu procentach sensu oryginału. Może też trochę jestem taki „trzy w jednym”. A jeśli chodzi o przekłady moich wierszy na inne języki, to policzmy: na albański, słoweński, litewski, arabski, rumuński, włoski, także na angielski i niemiecki. Jeszcze na inne języki, ale to po kilka, kilkanaście wierszy. Dokładnie nie wiem. Ale trochę tego jest. I mam nadzieję, że jeszcze będzie…

Nad czym pracujesz teraz?

Przeglądając swoje ostatnio napisane wiersze uzmysłowiłem sobie, że większość z nich powstało w Krakowie, dlatego zacząłem je zbierać i układać w tomik, który będzie poświęcony Krakowowi – miastu poezji, mojej młodości i miłości. Kiedy jednak ten swoisty „pamiętnik poetycki” będzie gotowy, nie umiem powiedzieć, bo pisanie wierszy różni się diametralnie od pisania prozy. Nie zawsze ma się natchnienie, wenę twórczą – obojętnie jak ten stan ucha określimy, nie da się napisać dobrego wiersza „na siłę”. Może niektórzy, wybitni poeci potrafią napisać dobry wiersz „na zamówienie”, ja nie.

Jakie masz hobby, poza poezją?

Poezja nie jest moim hobby, odkąd „otworzyłem się” dla niej, jest ona czymś bardzo ważnym w moim życiu, ale ciągle poszukuję nowych wierszy i czekam z nadzieją, że tych najlepszych jeszcze nie napisałem. Ale wracając do Twojego pytania – moją pasją są góry, uwielbiam samotne, piesze wędrówki po górach. Drugą moją wielką życiową pasją jest sport. Marzyłem, że będę wielkim mistrzem sportu. W szkole średniej uprawiałem lekką atletykę, trenowałem rzut dyskiem i pchnięcie kulą. Nie zostałem wielkim mistrzem, ale zamiłowanie do sportu pozostało. Gdy tylko mam trochę wolnego czasu, grywam w tenisa stołowego. Dla mnie jest to cudowny sposób na relaks, ucieczka od codzienności i prozy życia.

Jesteś członkiem Konfraterni Poetów w Krakowie. To właśnie Konfraternia wraz z Tobą była spiritus movens powstania dwóch dwujęzycznych (polsko-węgierskich) tomików poezji w Katedrze Filologii Węgierskiej. To także Konfraternia zorganizowała 1 kwietnia tego roku, w przeddzień śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II, w sąsiedztwie słynnego okna papieskiego, w kościele franciszkanów, wieczór poezji poświęcony Wielkiemu Papieżowi. Powiedz coś więcej o tym wieczorze.

Brałem już udział w wielu wieczorach i spotkaniach poetyckich. Ten wieczór pozostanie niezapomniany. Jeszcze nie potrafię o tym mówić, ani nic napisać. To było coś bardzo osobistego. Taka bardzo trudna chwila w życiu, ale zupełnie różna od wszystkich innych trudnych chwil… Nasz kolejny wspólny tomik poetycki pt. „Wiara, nadzieja, miłość” zadedykowaliśmy Ojcu Świętemu, bo wiedzieliśmy, że jest chory. Tak się złożyło, że ten wieczór poetycki odbywał się u oo. Dominikanów i że było to pierwszego kwietnia…

Czy nie czujesz się jednak czasem samotny, nie odczuwasz samotności językowej, w końcu jesteś w Krakowie chyba jedynym Estończykiem?

Odczuwam, i to jeszcze jak. Czasem powstają wtedy moje wiersze napisane w Krakowie, ale po estońsku. Poza tym, nauczyłem się przez te wszystkie lata być sam z moimi myślami nawet w najbardziej ludnym miejscu. Samotność językowa to nie jest taka zwykła samotność. Są książki, prasa, internet. Ale to nie jest żywy język. Od czasu do czasu, kiedy bywam w Estonii, słyszę słowa, których nie znam, a czasem nawet nie do końca rozumiem. Język rozwija się, dotrzymuje kroku czasom. No cóż, na przestrzenie 57 lat mojego życia aż 32 lata spędziłem w Polsce. Chyba więc jestem już bardziej Polakiem niż Estończykiem…

 

Źródło: Wywiad pochodzi ze strony Aarne Puu – www.aarnepuu.com.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj