Minął tydzień. Czas się pożegnać z Estonią. Ostatni spacer po tallińskim Starym Mieście. Pierwsza i ostatnia wizyta w Paldiski. Po raz ostatni przemoczone buty.
Nadal pada. Kiedy turysta się nudzi, budzi się żołądek. Myślę sobie – skompresuję naleśnika przy Rataskaevu. Idę raz, drugi. Wszystkie stoły zajęte, perspektyw na krzesło nie widać. Są tu nawet niemieccy emeryci-backpackerzy. I dwa, i cztery lata temu zawsze był przynajmniej jeden stół czekający na wygłodniałego gościa. Kompressor musiał dostać kolejkową rekomendację Lonely Planet czy inne cholerstwo. Kiedyś przytrafiło się to krakowskim zapiekankom i od tamtego czasu turyści nie dają im żyć.
Dopiero trzeci atak zakończył się sukcesem. Stół zdobyty. Są zmiany – kelnerki są miłe, można płacić kartą (bar zszedł z gotówkowej barykady chyba jako ostatni w Tallinie), a na barze stoi generator tłumów „TripAdvisor Certificate of Excellence”. Cztery gwiazdki, czy raczej wypełnione kółka (na pięć możliwych). Już jest mój pannkook z kurczakiem. Popijam ciemnym Tõmmu Hiid.
***
Po deszczowym mieście płynnie przemieszcza się diaspora łotewskich piłkarzy. Równie płynnie posługuje się rosyjskim. Gdzieś musi być Rudnievs, pardon, Rudniew. Towarzysko grają o 17.
***
Japończyk rzuca chrupka wróblom na pożarcie. Obserwuje z dwójką dzieci jak walczą o ten smakowity kąsek. Jest o co. Musi stanowić przynajmniej dziesiątą część ich opierzonych ciał.
***
Mój ulubiony estoński znak drogowy, a raczej chodnikowy, przedstawia dumnie spacerującą młodą damę oraz wysportowanego młokosa, który biegnie w nieznane miejsce. Trzymają się za torebkę.
Widziałem gdzieś wersję, gdzie trzymają się za serce. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie.
***
Urok samotnych podróży – James, Grigol, Tatevik, czy pan, który w Wilnie gości polską młodzież pielgrzymującą do Ostrej Bramy (biedna religijna młodzież) itd. itd. Historie, anegdoty, wypadki.
Wczoraj z rana wyjechał mój współlokator – James. Podstarzały nauczyciel języka angielskiego (naucza bogatych mieszkańców Moskwy) streścił mi całe swoje życie intymne ostatnich dwóch lat. Dopiero teraz, wieczorem zauważyłem kartę pod łóżkiem „Hello mate! Idę skorzystać z „usługi””, podpisane James taki i taki, e-mail taki i taki. Spakował się, odebrał kaucję 15 euro i w drodze na lotnisko zahaczył o ilusalong, gdzie wprawiona w zawodzie Rosjanka obficie go naoliwiła i wymasowała za 20 euro.
***
Padało do 13. Potem jeszcze raz o 15.30. I znów zaczęło o 21. Okienko pogodowe udało mi się zagospodarować na wycieczkę. Z posowieckich baz w Paldiski wyszły nici. Czasu wystarczyło jedynie na klify. Okazałe i niebezpieczne. Do 25 metrów, duże prawdopodobieństwo osunięcia (z hukiem) w morze.
***
Pakuję się do jutrzejszego samolotu.
PS. Na tallińskim lotnisku jest biblioteka.
Właściwe dzienniki znajdują się we wpisie Wakacyjne dzienniki estońskie.