Kiedyś „praktykując” latem w Estonii znalazłem kilka metrów do spania pod dachem niezwykłego domu. Nigdy wcześniej nie mieszkałem między artystami i ludźmi, którzy szczęścia szukali nie w karierze i pieniądzach a w radościach życia codziennego. W domu tym było około 10 lokatorów, a kolejnych kilkadziesiąt przewinęło się przez poddasze, które przez jedną czy kilka białych letnich nocy było domem dla couchsurferów przemierzających Estonię.
Cóż takiego niezwykłego może być w drewnianej chacie, z przeciekającym dachem i piecami kaflowymi? Kluczowy jest tu czas – on daje zupełnie inną perspektywę na rzeczy, w których uczestniczymy. Ze zwykłych zamieniają się w magiczne. Chata jest niby wyrwana z baśni. Adres – Koidu 82, stoi przy skrzyżowaniu tejże ulicy z Videviku. W Polsce stałaby przy skrzyżowaniu ulic Świtu i Zmierzchu. Przed domem huśtawki, za domem uśmiechy. Dom właściwie zawsze otwarty – dla jego mieszkańców, podróżników, sąsiadów i bawiących tutaj dzieci.
Któregoś dnia wracając ze swoich praktyk zostałem świadkiem konstruowania „trumny na potrzeby video-artu najsławniejszego video-artysty estońskiego”. Zanim jednak zbita z desek i pomalowana na różowo skrzynia stała się trumną służyła za scenę. Gdyby pamiątki po żyjących artystach i ulicznych grajkach zbierać z taką skrupulatnością jak po tych niechodzących już po chodnikach i zielonych łąkach to to różowe pudło stałoby się częścią poważniejszej wystawy. Bo grał tu i muzyk amerykański prosto z Nowego Orleanu, i młody talent, który kilka miesięcy później wygrał estoński „Mam Talent” grając na źdźble trawy. Tuż za trumną, z różowej muszli klozetowej wyrastała urodziwa, soczyście zielona bazylia.
Wiele się tutaj działo. Bo i były poetyckie urodziny z recytowaniem wierszy na poddaszu ustrojonym buddyjskimi chorągiewkami modlitewnymi. Pobrzmiewała tu gitara klasyczna i flet, a kiedy wszystko to zamilkło impreza ruszyła przez cały dom, wokół domu i boso po kałużach osiedla. Dziewczę śpiewało siedząc na parapecie, chłopiec zalotnie odpowiadał stojąc u jej stóp. Zresztą tej magii było dużo więcej. Gdy rozmawiałem z tymi estońskimi artystkami o elfickiej urodzie zawsze zastanawiałem się czy rzucają zaklęcia czy wspominają poprzedni wieczór. Kiedy rozmawiałem z tymi elfami zastanawiałem się – filozofują czy planują nowy dzień.
Tylko sąsiedzi czasem narzekali. Policja odwiedzała to wesołe podwórko.
Między tymi wszystkimi wydarzeniami i ich aktorami przewijało się dwóch chłopaków z kamerą. Jednym z nich był Jaan Tootsen. To z ich powodu przypomniało mi się tamto niezwykle upalne lato. Od kilku tygodni w estońskich kinach wyświetlany jest film Uus Maailm, czyli po polsku Nowy Świat. Nazwa jest wieloznaczna. Tak nazywa się dzielnica, od której nazwę zaczerpnął dom i stowarzyszenie na rzecz osiedla. Od nazwy domu swoją nawę film zaczerpnął.
Ten dom jest poniekąd metaforą Estonii. Bo Estonia to taki trochę Nowy Świat, inny świat… Jeśli ktoś miałby okazję wybrać się na pokaz filmu – polecam bardzo!
[…] którego drewniana chata na skraju świata jest wszystkim. Odświeżyłem obrazy sprzed kilku lat, z domu, w którym pomieszkując nauczyłem się, że można być szczęśliwym idąc przez życie boso i […]