Rosyjskojęzyczni: tu nie Krym, Zachód daje więcej

0
810

W estońskiej Narwie właściwie każda rozmowa odbywa się w języku rosyjskim. Bliżej stąd do Rosji, bo wystarczy przejść przez most na rzece, niż do stolicy kraju, Tallina. Wraz z rosyjskim atakiem militarnym na Ukrainę regularnie zadawane są pytania o lojalność mniejszości rosyjskojęzycznej i przyszłość kraju.

Przeczytaj także:  Rosjanie w Estonii. Niepodległość i co dalej?

Scena pierwsza. Las, szaro, ujęcie jak spojrzenie przez snajperski wizjer, muzyka jak z dreszczowca albo intensywnie piłujące świerszcze. Scena druga. Zamek, rzeka, zamek. Wypowiadają się osoby albo z niezidentyfikowanym, albo z rosyjskim akcentem. Tak w ostatnich miesiącach wyglądają reportaże z Estonii. Jest w nich napięcie, poddenerwowanie, niecierpliwe oczekiwanie na dramat. Na zmianę wypowiadający się Estończycy i Rosjanie, mówią o swoich lękach, obawach, o swoich rozczarowaniach i żalach. Padają pytania o lojalność, o wbijanie noża w plecy, o to jak w przypadku interwencji wielkiego brata witane będą „zielone ludziki” vel „rosyjscy uprzejmi ludzie”.

Po zdemolowaniu Krymu i Donbasu to Estonia lub Łotwa wskazywane są jako możliwe kolejne cele rosyjskiej agresywnej polityki. Nie przez przypadek, ale ze znaczną przesadą. Oba kraje zamieszkuje po kilkaset tysięcy tzw. rosyjskojęzycznych. Ta grupa to przede wszystkim etniczni Rosjanie, ale również Ukraińcy, Białorusini, mieszkańcy innych republik byłego ZSRR, a nawet Polacy. Stanowią oni ok. 30% populacji Estonii, która liczy 1,35 mln ludności. Sami etniczni Rosjanie to ok. 25% ludności kraju.

Obywatelstwo nieokreślone

Estonia, od roku 1991, kiedy odzyskała niepodległość, wielokrotnie łajana była przez Kreml za politykę prowadzoną wobec mniejszości rosyjskojęzycznej. W czasie niepodległościowej rewolucji Estończycy uznali, że ich państwo pomimo sowieckiej okupacji nigdy nie przestało istnieć, a obowiązującym prawem jest to ustanowione w okresie międzywojennym. Na tej podstawie obywatelstwo odrodzonej republiki otrzymały osoby, które mieszkały w jego granicach do 1940 roku lub ich potomkowie. Rosjanie, którzy masowo napłynęli tu w okresie okupacji, uznani zostali za imigrantów, którym zaproponowano naturalizację, ale po zdaniu egzaminów państwowych, m.in. z trudnego języka estońskiego. Sytuacja ta doprowadziła do powstania półmilionowej grupy bezpaństwowców w półtoramilionowym wówczas kraju.

Chociaż do dzisiaj status prawny większości z tych osób został uregulowany to nadal niespełna 86 tys. (6,5%) mieszkańców kraju ma tzw. obywatelstwo nieokreślone. Ta liczba maleje za sprawą wydawania kolejnych niebieskich paszportów, ale również z przyczyn naturalnych – proporcja osób, które do tej pory nie postarały się o obywatelstwo rośnie proporcjonalnie do wieku. Należy zwrócić uwagę, że przepisy są powoli, ale stopniowo łagodzone – m.in. dzieci bezpaństwowców będą automatycznie otrzymywały obywatelstwo, egzaminy państwowe mają ulec dalszemu uproszczeniu. Towarzyszy temu również tonowanie postaw i wypowiedzi polityków wobec mniejszości – obecny premier Taavi Rõivas uważany jest za zwolennika odprężenia w relacjach między państwem a mniejszością, czemu wtóruje również prezydent Toomas Hendrik Ilves.

Z drugiej strony, oprócz bariery językowej, występują też inne czynniki spowalniające proces integracji. Najważniejszym z nich jest kwestia wiz. Obywatele Estonii mogą swobodnie podróżować po Unii Europejskiej, ale muszą ubiegać się o wizy do Rosji. Bezpaństwowcy korzystają z ruchu bezwizowego tak wewnątrz Strefy Schengen, jak i podróżując na wschód. W przypadku wielu osób oznaczałoby to dodatkowe, uciążliwe formalności, podczas, gdy mają one rodziny i przyjaciół w Iwangorodzie, Petersburgu czy Moskwie oraz prowadzą z Rosją handel.

Liczba bezpaństwowców zmniejszyła się także dlatego, że ok. 92,5 tys. z nich przyjęło obywatelstwo Federacji Rosyjskiej. Estonia zabrania posiadania dwóch paszportów, więc wobec prawa osoby te są obcokrajowcami na stałe zamieszkującymi kraj. W efekcie Estonię zamieszkuje 200-tysięczna grupa, która nie może chociażby uczestniczyć w wyborach parlamentarnych i która jest jednocześnie wymówką dla Rosji do krytyki bałtyckiej republiki.

Imigranci we własnym kraju

Katalog zarzutów Kremla pod adresem Estonii jest oczywiście dłuższy niż sama kwestia obywatelstwa. Tallin prowadzi politykę integracyjną, której częścią jest reforma systemu edukacji. Według Moskwy jest to nic innego niż wynarodowienie, przymusowa estonizacja, łamanie praw mniejszości. W Estonii działają szkoły estońskie i rosyjskie (ok. 60). Ze względu na to, że dzieci i młodzież pochodząca z rodzin rosyjskojęzycznych porozumiewa się w domu czy ze znajomymi po rosyjsku, a większość przedmiotów w szkołach mniejszościowych wykładana jest w tym języku, wielu maturzystów nie jest przygotowana do podjęcia studiów w Estonii. Wprowadzana od wielu lat reforma edukacji narzuca na szkoły mniejszościowe obowiązek nauczania 60% przedmiotów w języku estońskim, aby młodzież posiadała aparat pojęciowy, który pozwoliłby kontynuację edukacji.

Zarzuty „językowe” dotyczą również dwujęzycznych tablic z nazwami ulic i miejscowości, rosyjskojęzycznych instrukcji, czy komunikacji w tym języku w kontaktach z urzędami publicznymi (co w praktyce jednak ma miejsce). Rosyjskojęzyczni zainteresowani pracą w instytucji publicznej muszą również wykazać się biegłą znajomością języka estońskiego, co ociera się wręcz o niemożliwe w przypadku osób, które uczą się go jako właściwie obcego.

Poza problematyczną kwestią języka rosyjskojęzyczni zamieszkują regionu o wyższym wskaźniku bezrobocia – we Wschodniej Wironii (Ida-Virumaa), gdzie znajduje się Narwa (96% rosyjskojęzycznych) oraz mniejsze miasta górnicze, jego stopa jest niemal dwa razy wyższa niż średnia krajowa. Przedstawiciele mniejszości również zarabiają mniej i zajmują niższe stanowiska niż etniczni Estończycy. Taka sytuacja powoduje problemy społeczne, jak narkomania i związane z tym choroby, z którymi chociażby Narwa walczy od lat.

Rosyjskojęzyczni są również politycznie słabiej reprezentowani, co wynika tak z ograniczonych praw wyborczych dużej części z nich, jak i wymienionych powyżej barier. O interesy polityczne mniejszości zabiega populistyczna Partia Centrum Edgara Savisaara. Chociaż regularnie jest ona drugą siłą polityczną w kraju (rządzącą w stołecznym Tallinie) to ze względu na kontrowersyjną postać jej przewodniczącego nie ma zdolności koalicyjnej. Po zmianie przebudowie koalicji wiosną tego roku, rząd Estonii tworzy obecnie centrowa Partia Reform z Partią Socjaldemokratyczną. Zmiana ta przyniosła również najwyższe stanowisko osobie wywodzącej się z mniejszości rosyjskojęzycznej. Jewgieni Ossinowski, syn najbogatszego obywatela kraju Olega Ossinowskiego (naturalizowanego w 1995 roku), jest ministrem edukacji. Dzięki świetnym wynikom w kolejnych wyborach, wielu komentatorów widzi w tym 28-latku estońskiego Baracka Obamę. Na pewno jego kariera jest pozytywnym i pożądanym przykładem asymilacji.

Nas bronić nie trzeba

Ze względu na liczne, wymienione powyżej problemy, wielu mieszkających tu Rosjan mówi, że państwo estońskie traktuje ich po macoszemu, ale dodaje, że pomimo tego to ich kraj. Wielu z nich, pod wpływem popularnych tutaj mediów prokremlowskich, popiera politykę Putina prowadzoną na Ukrainie. Rosyjskojęzyczni chwalą aneksję Krymu i „obronę” rosyjskojęzycznych w Ukrainie. Pomimo tego zgodnie mówią, że ich bronić nie trzeba, że nie ma przed czym.

Nie znaczy to, że nie ma wśród nich tzw. czynników ekstremistycznych. Należy jednak pamiętać, że są one marginalne. Estońska Policja Bezpieczeństwa (Kaitsepolitsei, odpowiednik naszej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego) w swoich rocznikach regularnie ujawnia nazwiska stanowiące zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Estonia pamięta również protesty w 2007 roku zorganizowane przeciwko przeniesieniu pomnika czerwonoarmisty, które przerodziły się w zamieszki. Osoby, które wówczas organizowały te zajścia nadal próbują aktywizować mniejszość, jednak z mizernymi skutkami. Wiosną br. zorganizowano dwie demonstracje, które miały być wyrazem poparcia dla kremlowskiej polityki. Na obu pojawiło się łącznie ok. 50 osób.

Ten spokój wynika z pragmatyzmu. Rosyjskojęzyczni, zwłaszcza zamieszkujący przygraniczną Narwę, codziennie widzą położony po drugiej stronie rzeki Iwangorod. Kupując tanie papierosy czy benzynę dostrzegają różnice między Estonią, nawet słabiej rozwiniętą Wschodnią Wironią a biedną, zaniedbaną i zapomnianą prowincjonalną Rosją. O ile duża część mieszkańców Krymu czy Donbasu rzeczywiście lepsze życie mogła widzieć pod władzą rosyjską, o tyle ten argument do nikogo tutaj nie przemawia. Jest coś jeszcze. Oderwane regiony Ukrainy w dużym stopniu żyją w poprzedniej epoce podczas gdy Rosjanie mieszkający w Narwie czy Tallinie mentalnie są dalej od „sowieckiej rodziny”. Patrzą oni na swoje życie pragmatycznie, a obietnica powrotu na łono wielkiej matuszki nie przedstawia większego znaczenia.

 

Źródło: Artykuł pierwotnie opublikowany w serwisie WszystkoCoNajwazniejsze.pl.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj