Rajska Papuga

0
997

Po okręgu niebieskim przechadza się Bóg, czarny jak noc, w płaszczu koloru indygo; gra na piszczałce, zagania krowy, tańcuje z pasterkami. Czasami zawija się całkowicie w swój płaszcz i znika – zamiast Niego jest tylko gwieździste niebo. Niektórzy twierdzą też, że jest On pawiem, a gwieździste niebo Jego ogonem, który On rozkłada nocą ku zachwytowi ludzi.

Tak właśnie postrzegają Boga Hindusi, gdy chcą widzieć go pod postacią ludzką. Wtedy staje się On dla nich ukochanym pasterzem Kryszną. Czasem też Pawiem. Ale w niebie mieszka również jeszcze jeden mały ptaszek – nie tak malutki jak gajówka, lecz obok Ojca Niebieskiego wydaje się niewielki. To Jego ulubieniec, który siedzi na Jego ramieniu, który spaceruje po Jego Ogrodzie Rajskim i którego On uwielbia karmić z ręki. Ten ptak to papuga Kryszny. Wydziobuje ona ziarna z ręki Kryszny, trawi je i zrzuca odchody na Świat.

Bardzo, bardzo dawno temu nie znano słowa pisanego, a i obecnie wiele plemion go nie zna: w języku arabskim jest wiele dialektów, które różnią się od siebie bardziej niż język estoński od fińskiego. Gdy jakiś Arab chce porozmawiać z rodakiem z drugiego krańca kraju, to ma problem, jeśli nie chodził do szkoły i nie posiadł umiejętności pisania. Język arabski istnieje tylko w piśmie jako język abstrakcyjny i znają go wykształceni ludzie, a przeciętny Arab wcale znać go nie musi. Prawie tak samo ma się sprawa z Chińczykami – urzędowo posługują się oni przynajmniej sześcioma różnymi językami, ze słyszenia wiem, że w sumie nawet siedemdziesięcioma. Zdarza się więc i tak, że mieszkańcy jednej wioski nie znają języka sąsiadów. Komunikacja oficjalna, literatura itp. są w języku mandaryńskim, którego uczą w szkołach.

Tym samym chcę powiedzieć, że słowo pisarz, a więc człowiek, który PISZE książki do czytania dla innych, dla wielu plemion, kilku milionów, a być może i miliardów ludzi nie musi nic znaczyć – nie znaczył nic zresztą i dla Estończyków, dopóki duchowni luterańscy nie wynaleźli dla nich języka pisanego. Być może pisarz, a więc ten, kto pisze książki dla innych, straci swoje znaczenie dla naszych prawnuków, gdyż wtedy pewnie będą komputery czytające im wszystkie potrzebne treści, tak że nie trzeba już będzie się trudzić nauką liter i czytania? Być może wkrótce nadejdzie czas, gdy oczy będą służyć do rozpoznawania symboli, tekst zaś będzie do odsłuchania, a nie do samodzielnego czytania? Pojęcie pisarz zrodziło się wraz z językiem pisanym na czas stosunkowo krótki nie tylko w kategorii naszej planety Ziemi, ale i historii samej ludzkości, i możliwe, że po tym bardzo krótkim czasie znowu zniknie. Pisarze i książki mogą więc przeminąć niczym jętki jednodniowe.

Czy to tak źle? W jednym ze swoich odczytów Rudolf Steiner rozprawiał o tym, jak druk zniszczył żywy język: gdy wyryjemy słowo w książce, jest to już martwe słowo. Informacja w nim zawarta nie przenosi się od jednej istoty żywej do drugiej, lecz drukarz balsamuje je i czytelnik musi to zabalsamowane słowo ponownie powołać do życia, przy czym wkłada on w nie własną duszę poprzez swoje wyobrażenie, ale nie dociera do niego stan duszy innej osoby, która wypowiedziała żywe słowo. Na wszelki wypadek użyłam tu słowa drukarz, ponieważ Steiner miał na myśli właśnie druk i słowo drukowane. Nie wiem, co by powiedział o słowie pisanym ręcznie, a szczególnie o takim malowanym pędzelkiem piktogramie – czy ręka jest lepszym przekaźnikiem żywego słowa? Z drugiej jednak strony, jeśli w przyszłości nie będziemy już czytać, a jedynie słuchać słów za pomocą komputera, to czy one będą żywszymi słowami niż te wyryte w książkach? Czy będą jedynie cieniami żywego słowa, które przedstawia nam Golem, nawet jeśli ów Golem potrafi dobrze naśladować głosy wszystkich żyjących stworzeń?

Tak czy siak pewne jest, że śpiewacy i narratorzy chcąc nie chcąc towarzyszą ludziom i to niezależnie od tego, czy wpisują oni słowa w książki, czy wśpiewują je do komputera. Jak powiedział Chrystus: gdzie dwaj zebrani są w imię moje, tam jestem pośród nich… Tak samo można by stwierdzić, że tam, gdzie jest dwoje ludzi, tam jest przynajmniej jeden narrator. Choć osobiście uważam, że także na bezludnej wyspie czy w jaskini, samotny człowiek sam sobie opowiada historie. Być więc ze sobą we dwójkę? Ze Wszechświatem? A może z Bogiem?

Czy ptaki i zwierzęta również opowiadają historie i piosenki? Jak obecnie wiadomo, wiele stworzeń, takich jak papugi, koty, delfiny, psy, szympansy, szczury, świnie i kto wie, które jeszcze, swoją inteligencją dorównują trzy- a nawet pięciolatkom. Moje dzieci na pewno już w wieku trzech lat (a może nawet wcześniej) mogły słuchać w nieskończoność bajek na dobranoc. Czy mam więc czytać naszemu kotu wieczorem bajki? Nie sądzę, choć rano ogląda Terevisioon[1], co prawda zwrócony grzbietem do ekranu, ale mruczy w trakcie programu wymownie…

Ornitolodzy doszli do wniosku, że ptaki śpiewają piosenki dopiero wtedy, gdy się ich porządnie nauczą: po pierwsze, pisklęta uczą się od rodziców, po drugie, w każdym miejscu ptaki mają własną piosenkę i gdy któryś z nich znajdzie się na obcym terytorium, w innej grupie, to musi nauczyć się nowej piosenki, aby dopasować ją do ogólnego chóru. Wiedząc to, teraz lepiej rozumiem, dlaczego po letniej ciszy, bliżej jesieni, rozbrzmiewa na nowo, przerywany, trwożliwy i nieperfekcyjny śpiew ptaków – to ćwiczą młode.

Ale pomimo wszystko nie wierzę, żeby papugi, które uchodzą przecież za jedne z najbardziej rodzinnych istot i są bardzo opiekuńcze nie tylko w stosunku do swoich młodych, ale także słabszego rodzeństwa; czy też małpy lub wieloryby, opowiadały swoim młodym bajki na dobranoc. Pszczoła poprzez taniec pokazuje drogę do nowego lepszego miejsca pożytku, tak jak nasi praojcowie wykonywali taniec, który był formą przekazu informacji dla członków plemienia. Zapewne małpy i inne zwierzęta stojące na wyższym szczeblu rozwoju usypiają swoje młode głaskaniem, lizaniem, iskaniem futra i pomrukiwaniem, ale wydaje mi się, że opowiadanie historii i epos są typowe tylko dla rodzaju ludzkiego. I będę w to wierzyć tak długo, póki nowe odkrycia naukowe tego nie obalą.

To taka dygresja na temat świata zwierząt, ale podsumowując, pragnę podkreślić, że chociaż profesja pisarza jest tymczasowa, to opowiadanie historii jest aktywnością wyjątkową i specyficzną dla istot ludzkich, a narrator należy tak samo do społeczeństwa jak medyk czy rusznikarz… Chociaż – jak tylko wysnuję jakąś tezę, zaraz pojawia się też wątpliwość: w pewnym filmie dokumentalnym widziałam kiedyś nieliczne plemię zamieszkujące lasy pierwotne Amazonii, które nie miało swojego języka. Członkowie plemienia śmiali się, machali, byli przyjaźni tak samo jak my wszyscy, naprawdę, dwunożni ludzie, ale nie umieli rozmawiać – dla nich język w ogóle nie istniał. Przypuszczalnie nie opowiadają więc swoim dzieciom bajek na dobranoc? Bywają więc i takie rzadkie okazy ludzkie, ale to naprawdę wyjątki…

Historia kołem się toczy – a dokładniej spiralą, jak mawiają Japończycy. Tym samym można stwierdzić, że przyznanie w ubiegłym roku (2016) Nagrody Nobla Bobowi Dylanowi było bardzo innowacyjną decyzją, ponieważ to nakręciło spiralę ewolucji, w której literatura jest w zaniku, a opowiadanie historii w rozkwicie. Bowiem, jak stwierdziła Sara Danius uzasadniając decyzję komisji w odpowiedzi na pytanie, dlaczego Literackiego Nobla nadano piosenkarzowi, to przecież patrząc 2500 lat wstecz, już Homer i Safona opowiadali teksty poetyckie, a skoro zachwycamy się nimi teraz, to dlaczego nie miałoby tak być w przypadku Boba Dylana?

Można przyjąć, że narrator (znany w obecnym świecie kultury literackiej pod nazwą pisarza), tj. autor nowych opowiadań czy piosenek – był obecny w czasach wikingów, gdy snuł opowieści o treściach edukacyjnych dla dzieci i peany o wyprawach wojennych dla arystokracji, i będzie też istnieć w przyszłości, bo jest ludziom po prostu potrzebny.

Innym odwiecznym problemem jest: czy na pewno i dlaczego właśnie on, tj. narrator, będzie nam towarzyszyć w świecie przyszłości? Założywszy oczywiście, że w świecie przyszłości zachowają się akcesoria komputerowe i internetowe. Homer i Safona istnieją gdzieś w czeluściach internetu, tak samo jak Majakowski i Oskar Wilde – wszyscy oni byli wspaniałymi recytatorami. Kto wie, może kiedyś komputer będzie w stanie odtworzyć głos Homera, nie mówiąc już o tym Wilde’a. Będziemy mogli ich słuchać, będziemy słuchać milionów opowiadań i piosenek – określimy, czego mniej więcej chcemy posłuchać, a komputer wybierze z miliona różnych odpowiednie dla nas. Na co nam więc jeszcze autor we własnej osobie? To pytanie stawia sobie chyba każdy pisarz i to nie tylko na początku kariery pisarskiej, ale od czasu do czasu też później: co znaczy moja skromna historyjka wobec wszechobecnej wielości poezji, prozy i piosenek? I jeśli zamierza on ją mimo wszystko dokończyć i gdzieś potem opublikować, nakarmić nią odbiorców, to moim zdaniem postępuje tak z jakichś podświadomych pobudek, w nadziei, że a nuż się ona na coś komuś przyda…

Kryszna karmi swoją ukochaną papugę niebiańskimi owocami i ziarenkami. Ale papuga nie musi niczego rozumieć – po prostu je zjada i trawi. W czasach radzieckich mówiło się, że pisarz jest inżynierem ludzkich dusz. Zważywszy na to, że w tamtym czasie zawód inżyniera cieszył się szczególnym szacunkiem, wyraźnie starano się skłonić lud do myślenia, że podobnie jak inżynier, tak samo pisarz konstruuje bohaterów, ich przygody… I ma co najmniej tyle samo oleju w głowie, co on. Nie wierzę w to. Nie wierzę, żeby estońscy czy światowej sławy pisarze, np. taki pijak Oskar Luts czy hazardzista Fiodor Dostojewski, zwyczajem inżynierów konstruowali swoich bohaterów i ich przygody. Uważam raczej, że byli jak rybacy, którzy drzemali nad brzegiem rzeki i czekali, aż ryba będzie brała – aż słowo albo bohater da się złowić. Czy raczej należałoby ich porównać do tej papugi, która siedzi na ramieniu Boga spacerującego po Ogrodzie Rajskim i czeka, kiedy ten da jej słodkie owoce, które ona wydziobie, przetrawi i zrzuci na Świat ludziom jako smaczny pokarm dla duszy, w takiej postaci, w jakiej tamci będą ją w stanie przyjąć. Gdyż Słowo Boże jest jak Światło Boże, którego ludzie nie mogą przyjąć bezpośrednio, a jedynie przetworzone w łagodniejszej formie: czytając w Biblii o tym, jak Mojżesz rozmawiał z Bogiem czy badając nauki Joganandy, czy mnichów góry Athos, Sai Baby albo kogoś jeszcze innego, kto widział Światło Boże, to wszyscy oni ostrzegają, że przeciętny, niewytrenowany człowiek nie przeżyłby tego spotkania (ze Światłem Bożym)?

Znak zapytania na końcu poprzedniego zdania stoi nie dlatego, iż wątpię we własne twierdzenie, ale dlatego, że pojawia się tu pytanie: w jaki sposób pisarz da sobie z tym radę – pisarz, który przeważnie, gdy pisze coś naprawdę dobrego, nie jest jakimś wytrenowanym joginem ani mnichem z góry Athos, ale wręcz przeciwnie, często wytrąconym z równowagi pijaczyną, zatraconym szaleńcem jak Juhan Liiv czy Gogol, czy też Aleksis Kivi? Myślę, że on sam też tego nie wie. Chociaż pisarze, podobnie zresztą artyści, kompozytorzy, czyli wszyscy ci, których rolą jest tworzenie czegoś nowego, jak to się mówi wzięcie z sufitu, często uważają, że są wyjątkowo mądrzy, niektórych uznaje się wręcz za geniuszy, ale ja śmiem wątpić w tę ich mądrość. Badając ich życiorysy, to większość z nich nie potrafiła właściwie żyć ani właściwie umrzeć, w każdym razie nie jakoś mądrzej od zwykłego człowieka. Z innej strony, obserwując człowieka, wszystko jedno jakiego, zauważyć należy, jak genialnie jest on stworzony – jak delikatne i promienne jest jego ciało, jak palce u rąk i u nóg, dłonie i stopy emanują energią i ją wchłaniają, jak głowa i serce noszą w sobie Wolę (Dobrą lub Złą) – mając więc to na względzie, pomiędzy naszymi indywidualnymi zdolnościami umysłowymi i fizycznymi istnieje niewielka, nic nie znacząca różnica.

Tym samym wierzę, że każdy z nas jest tak stworzony, aby móc sprostać szczególnemu zadaniu, dla którego przyszedł na ten świat. Znam pisarza, który od najwcześniejszego dzieciństwa, jak daleko sięga pamięcią, interesował się polityką oraz takiego, którego interesuje fabuła. Mnie nigdy nie udało się wymyślić żadnej fabuły, nie pamiętam żadnego filmu kryminalnego – mogę je oglądać po kilka razy od nowa; polityka w ogóle mnie nie obchodzi, nazwisk ministrów nie mogę spamiętać – polityka i jej aktorzy wydają się tacy przemijający… Ale co mnie nigdy nie znuży – obserwowanie człowieka, jednego jedynego człowieka, tego jak się porusza, deliberuje, czuje i myśli, jak rozwijają się jego emocje i  idee; tak więc nigdy nie napiszę żadnej historyczno-politycznej epopei, ponieważ TE ziarenka mi nie smakują.

Dlaczego więc jednak, nie bacząc na panujący w świecie przesyt opowiedzianych (czy spisanych) historii, najprawdopodobniej (w przypadku, gdy rodzaj ludzki nie zatraci języka) wciąż jeszcze potrzebny nam żywy narrator? Logicznie rzecz biorąc: Jesteśmy zanurzeni w swoim czasie – jak twierdził Tomasz z Akwinu – dla Boga nie ma przeszłości ani przyszłości, stworzył je dla nas i dlatego w każdym kraju, i o każdej porze potrzeba również narratora, który powiązałby przeszłość, przyszłość i to, co odnosi się do nich, z tą chwilą, w której sam żyje, w której żyje jego naród i jego pokolenie. Aby to osiągnąć, nie trzeba chyba szczególnej mądrości, wystarczy uważnie i cierpliwie dziobać i trawić. Krótko mówiąc: Słowo jest niezbędne, żeby znaleźć wyraz w kontekście swojego czasu i miejsca (tym samym wierzę, że Finom potrzebne było, aby nadszedł Mika Waltari i stworzył dla nich ich własnego Egipcjanina – Sinuhe).

Wracając jednak do papug, to jest ich podobno 372 gatunków; najmniejsza z nich to ośmiocentymetrowa karłówka płowolica, a największa jednometrowa ara hiacyntowa. Występują naturalnie w Południowej Ameryce, Australii, Afryce, a nawet w Holandii, a w warunkach hodowlanych na całym świecie. Ale co z Rajską Papugą? Opowiadanie zaczęliśmy od opisu, kiedy to Bóg (w liczbie pojedynczej) przechadza się po Ogrodzie Rajskim i karmi z ręki swojego ulubionego ptaka papugę – czy ta więc tak samo jak jej żywiciel powinna figurować w liczbie pojedynczej? Jednak nie wszystko na tym Świecie rządzi się zawsze prawami logiki: Jogananda pisze o Swami Pranabanandzie, który medytuje siedząc w swoim domu wśród gości i równocześnie spaceruje z innymi przyjaciółmi po brzegu Gangesu… Albo o swoim nauczycielu Śri Jukteśwar, który rozmawiał z nim w Serampore, przebywając w tym samym czasie w Kalkucie…

W dzieciństwie bawiło mnie stanie przed lustrem i robienie przeróżnych śmiesznych min, przewracanie oczyma, szczerzenie zębów, rozciąganie palcami ust i pokazywanie języka. Chyba prawie każde dziecko tak się wygłupiało. Podobnie jest z Ojcem Niebieskim, tych parę milionów więc, ile jest papug narratorów, dużych i małych, jasnozielonych, błękitnych i tych w kolorze tęczy, tyle samo różnych wcieleń i twarzy ma Ojciec Niebieski: jedna jest jasna jak niebo latem, przez które płyną spokojnie, jakby w zadumie białe chmury; drugą pokrywają kwiaty zła; trzecia chyba nie jest twarzą, a ogonem gwieździstym w kolorze indygo, i papuga, która go zgłębia, mówi, że nie ma żadnego Ojca Niebieskiego, tylko Kosmos pełen gwiazd… Ma ona prawo do takiego twierdzenia i potrzebę wydziobywania ziarenek gwiezdnych, które następnie zrzuca ludziom w formie opowiadań o świecie gwiazd i gwiezdnych wojen.

Zamiast epilogu: tekst zawierający myśli, generuje nowe myśli. Zapytał mnie znajomy, który czytał ten tekst, czy to prawda, że wilki, wrony czy też sowy nie opowiadają swoim młodym bajek na dobranoc. A może umieją one wysłuchać tych historii, które śpiewa im sama przyroda? Tak mniej więcej się pytał i ja go rozumiem – ja też słucham historii przyrody, którą opowiadają mi wiatr i fale, dokładnie tak samo jak słuchają ich wrony, mewy i myszy w swoich norach… Ale jednak jest różnica, czy słuchamy tych pieśni bezpośrednio z przyrody, czy za pośrednictwem narratora. Bowiem narrator opowiada kłamstwa, udaje, że sam wierzy w to, co opowiada, a słuchacz lub czytelnik, wiedząc o tym wprawdzie, chce wierzyć w to, co narrator opowiada… Całe to opowiadanie-pisanie, czytanie-słuchanie to jedna wielka gra… Ale czymże innym jest życie?

 

Esej pierwotnie ukazał się w magazynie literackim „Looming“ (3/2017) pt. „Paradiisipapagoi”. Z języka estońskiego przełożyła Marta Perlikiewicz.

Zdjęcie tytułowe: Obraz Valentina de Boulogne pt. „Święty Paweł piszący listy”.

[1] Poranny program emitowany w estońskiej telewizji  – przyp. tłum.

Poprzedni artykułCo czeka sceptyka po śmierci?
Następny artykułSłowo tygodnia: voodi
Mari Saat
Estońska ekonomistka i pisarka, urodzona w 1947 roku. Ukończyła ekonomię na Politechnice Tallińskiej (1966-1973). W latach 1970-1982 pracowała w Instytucie Estońskiej Akademii Nauk, od 1993 roku prowadzi zajęcia z etyki biznesu na Wyższej Szkole Technicznej. W 2015 r. objęła stanowisko profesora akademickiego na wydziale Ekonomiki i Organizacji Przedsiębiorstwa o specjalności organizacji produkcji i usług w Tallinie. Proza Mari Saat wyróżnia się oszczędnością środków, przy czym uwaga autorki skoncentrowana jest na opisie i analizie kontaktów międzyludzkich. W przekładzie na język polski ukazały się opowiadanie pt. "Elsa Herman" (tłum. Maria Miłtoń), zamieszczone na łamach pisma Literatura radziecka, nr 1/1989, s. 115-119, prócz tego tłumaczenie dwóch opowiadań - "Tajemnica pudla" i "Pieczara" - w tomie "Kochanka diabła. Opowiadania estońskie", opracowanym i przełożonym przez Aarne Puu, Warszawa 1984. Mari Saat została dwukrotnie wyróżniona nagrodą im. Friedeberta Tuglasa – w 1974 roku za opowiadanie "Katastroof" oraz w 1985 r. nagrodą im. Antona Hansena Tammsaare za tomik opowiadań "Õun valguses ja varjus", w 1989 r. nagrodą im. Juhana Smuula za książkę dla dzieci "Mina ise", w 2008 r. doroczną Nagrodą Literacką Kultuurkapital – najwyższą nagrodą literacką w Estonii za powieść "Lasnamäe lunastaja".

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj