Cztery lata temu zakon dominikański przy ulicy Müürivahe w Tallinie stał się domem dla polskiego duchownego – ojca Artura. Były pop-muzyk i obecny ksiądz studiuje język estoński i prowadzi miejscowych ludzi do Boga, pisze Lilia Krõsina.
«Jestem z Polski, przeprowadziłem się do Estonii cztery lata temu», opowiada ojciec Artur. „Ta kongregacja potrzebowała wzmocnienia, ponieważ jest tu bardzo mało mnichów, co jest niezgodne z regułami naszego zakonu. I kiedy powstało pytanie, kto pojedzie do Estonii, z radością się zgodziłem, ponieważ wtedy mapa byłaby kompletna, jako że Estonia była jedynym krajem bałtyckim, w którym nie byłem”.
Pomimo iż ojciec Artur mieszkał do tej pory w trzech krajach bałtyckich, nie odważy się ich między sobą porównać. Na Litwe był tylko przez siedem miesięcy i nie zrozumiał, jak mówi, szczególnego charakteru społeczeństwa. Myślenie ludzi z Łotwy i Estonii, powiedział, jest podobne, ale różnic jest więcej.
Muzyk został księdzem
Według ojca Artura, Estończycy są bardziej otwarci na liturgię w innych językach. Język estoński ojciec opanował na poziomie komunikatywnym, ale jest pewny, że nie wystarczającym. Po rosyjsku dominikanin mówi swobodnie.
„Języka rosyjskiego nigdy specjalnie nie studiowałem. Kiedy pracowałem na Łotwie, mówiłem tylko po łotewsku, znajomość języka rosyjskiego pochodzi z Polski, uczyłem się go w szkole średniej. Kiedy przyjechałem do Estonii, mój pierwszy kontakt był w języku rosyjskim, więc musiałem przywrócić tą umiejętność”, opowiada ojciec Artur.
Ojciec Artur martwi się średnią znajomością języka estońskiego. „Mówię po estońsku znośnie, kiedy wiem, co chciałbym powiedzieć i kiedy mam czas pomyśleć i przygotować się, na przykład, w czasie kazania”, wskazuje ksiądz. „Trudniej w przypadku bezpośredniego kontaktu. Czasami nie mogę zrozumieć o co chodzi”.
Ojciec Artur przyznaje, że był w jego życiu okres, kiedy uważał, że wszystkie inny rzeczy są bardziej ważne niż kościół. „Prawie zapomniałem o Bogu. Raz odwiedziłem mojego przyjaciela. Jego nie było, ale jego rodzice zaprosili mnie do siebie. Czekając na przyjaciela, oglądałem, jakie książki czyta. Jedną z nich był modlitewnik. I wtedy poczułem, że powinienem ją przeczytać i że od dawna się nie modliłem”, przypomina sobie. „To było przeznaczenie”.
Następnego dnia poszedł do księgarni, kupił modlitewnik i zaczął go codziennie czytać. Przed tym życiowym zakrętem Artur był muzykiem, grał na klawiszach w udanym i perspektywicznym zespole i planował wydanie albumu solo.
„Myślałem, że będę muzykiem, ale zrozumiałem wtedy, że nie odwołując się do Boga, jesteś jak w izolacji, jak w więzieniu. Nawet kiedy masz dużo przyjaciół i robisz coś interesującego i jesteś w tym więzieniu dobrowolnie lub nie wiesz, jak wyjść z tego kręgu”, mówi mnich.
Przyłączenie do zakonu nie układało się jednak tak gładko. Dla ojca Artura dwutygodniowy okres próbny był bardzo trudny. „Mnie związała świętość zakonu Dominikanów, ale nie wiedziałem, czy powinien zostać jednym z nich”, pamięta ojciec o swoich wątpliwościach. „Co więcej, to nie człowiek wybiera swoją drogę duchową, to nie jest jakieś hobby. Zdecydował pomieszkać przez dwa tygodnie z Dominikanami, żeby to sobie wyjaśnić”.
Dwa tygodnie przemijały w modlitwie, ojciec nie rozmawiał prawie z nikim i walczył z pokusą powrotu do „zwykłego świata”. „Ledwie wytrzymałem”, mówi ojciec Artur.
„Kiedy wróciłem do tego pięknego świata, cieszyłem się przez dwa dni. A potem zrozumiałem, że przez dwa tygodnie w zakonie wytrzymałem więcej, niż przez cały rok w tym świecie”, pamięta ojciec.
W Estonii jest jeszcze dużo do zrobienia
W Tallinnie ojciec Artur spełnia wszystkie powinności księdza – prawi kazania w języku polskim i estońskim, prowadzi śluby i chrzty. Preferuje ascetyczny i samotny styl życia.
„Po mieście chodzę rzadko, dla mnie czytanie książek jest bardziej interesujące. Kiedy czasami spaceruję, to po to aby zebrać myśli. Zimą mam ścisły reżim – modlitwy, czytanie książek, studiowanie języka estońskiego”, mówi ksiądz. Ojciec Artur nie zapomniał swojej przeszłości i czasami bierze w ręce gitarę. Najczęściej słucha Mozarta.
Dla ojca Artura to nie jest problem, że do kościoła chodzą częściej przedstawiciele starszego pokolenia. Jest pewny, że nigdy nie jest za późno wrócić do Boga. Ma też uczucie, że dla młodego pokolenia interakcja z Bogiem jest czymś abstrakcyjnym.
„Młodzież nie wie, czym jest prawdziwa wiara”, mówi. „Wiara to jest to, co rośnie w sercu człowieka. Młodzi ludzie myślą, że wiara nie jest ważna, bo nie mieli czasu się nad nią zastanowić”, myśli ojciec Artur. „Kościół ma długą historię. Bywa tak, że jedno pokolenie wierzy, następne pokolenie jest dalekie od kościoła, a potem ludzie się nawracają”.
Ojciec Artur mówi, że może zrozumieć, kiedy ludzie nie chodzą do kościoła kiedy wszystko jest w porządku, ale odnoszą się do Boga kiedy coś się dzieje.
„Wśród ludzi nie jest dobrze zwracać się do bogatego przyjaciela tylko kiedy brakuje pieniędzy. Ale tu jest wszystko na odwrót: Bóg wie, że z nim nie jest taki łatwy kontakt i kiedy coś człowiekowi dolega i szuka pomocy, to wtedy jest nawet lepiej, kiedy wypadek pomaga otworzyć oczy”, mówi ojciec Artur.
Na pytanie, czy ojciec planuje zostać w Estonii, on wzrusza ramionami i uśmiecha się. „Kiedy będzie potrzeba, odjadę, ale chciałbym jeszcze pobyć w Estonii i nauczyć się języka estońskiego. Co więcej, czuję, że jest tu jeszcze dużo do zrobienia”, odpowiada.
Ojciec Artur
• Urodził się 5 września 1962 w Szczecinie w Polsce.
• Mówi po polsku, po rosyjsku, po łotewsku i po estońsku na poziomie komunikatywnym.
• Służba w kościele – Rzeszów, Polska – 2 lata, Talsi (Łotwa) – rok, Ryga (Łotwa) – 4 lata, Liepaja (Łotwa) – 7 lat, Wilno (Litwa) – 7 miesięcy, Tallinn – 4 lata.
• Hobby: muzyka, czytanie.
Źródło: Tekst został opublikowany dzięki gazecie Postimees.