Zaliczam się do tych entuzjastycznych czytelników książki Patricka Suskinda, którzy ekranizacji `Pachnidła` oczekiwali z niepokojem. Nie wierzyłem, że uda się przenieść na ekran osobliwą historię obsesji na punkcie zapachu idealnego. Powieść czarowała sugestywnymi opisami, a jednocześnie napisana była stylem oszczędnym i eleganckim. Niemieckiemu pisarzowi udała się rzecz niezwykła. W przystępnej formie ukazał całkowicie nowy sposób odbioru rzeczywistości – poprzez węch. Ta zmiana perspektywy, przy jednoczesnym zachowaniu komunikacji z odbiorcą, stanowiła nie lada wyzwanie dla literata i wydawała się zadaniem ponad siły dla filmowca. Tom Tykwer wyszedł jednak z tej próby obronną ręką.
Nie od razu pozbyłem się obaw. Kiedy w pierwszych minutach projekcji popłynął spoza kadru komentarz wygłaszany przez Johna Hurta, byłem przekonany, że za chwilę potwierdzą się moje najgorsze przeczucia. Głos narratora bywa bardzo często wygodnym zabiegiem pozwalającym reżyserowi zamaskować scenariuszowe niedostatki i brak pomysłu na poprowadzenie fabuły. Bardzo szybko okazało się, że Tykwer pomysłów ma aż nadto, zaś narracja spoza kadru doskonale wpisuje się w przyjętą przez twórców – wierną wobec literackiego pierwowzoru – konwencję.
Można rzec, że w `Pachnidle` według Toma Tykwera fenomenalny węch głównego bohatera, Jean-Baptisty Grenouille’a, jest wszechobecny. Już od pierwszej sceny wiemy, iż to właśnie ten zmysł jest najważniejszy. Grenouille siedzi w ciemnej celi, całą postać spowija cień. Z mroku, oświetlony wąską smużką światła, wyłania się jedynie nos. Oglądając losy młodego mężczyzny, którego niezwykły dar doprowadził do popełnienia serii morderstw i więziennej celi, będziemy nieustannie wiedzeni właśnie za ów nos.
W jaki sposób udaje się Tykwerowi nakłonić widza do wejścia w skórę Grenouille’a, skoro nie mógł przemówić do wyobraźni metodami dostępnymi pisarzowi? Odpowiedź jest genialna w swej prostocie – poprzez montaż, odpowiednie oświetlenie i bardzo pomysłowe zdjęcia. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić. Na szczęście w przypadku `Pachnidła` zamiłowanie reżysera do efektownego łączenia scen w pełni podporządkowane zostało opowiadanej historii i przyniosło znakomite rezultaty.
Mały Jean-Baptiste przychodzi na świat na targu, matka wpycha go między pakunki, aby potem wyrzucić razem z resztą odpadków. Noworodek po raz pierwszy w życiu wciąga głęboko powietrze. Następuje seria szybkich cięć. Widzimy mięso, ryby, uderzenia tasaka, brudny trotuar, wychudzone twarze obszarpanych kupców… Dalej – pięcioletni Jean-Baptiste, który dopiero w tym wieku nauczy się posługiwać mową, leży na sienniku. Następuje zbliżenie na dziurki od nosa, po czym płynne przejście na dwa jaśniejące w mroku punkty. Te światełka w ciemności okazują się być otworami w drzwiach. Grenouille otwiera wrota i z budynku sierocińca wychodzi do szarego ogrodu z rachitycznymi krzaczkami. Takich filmowych smaczków, czy też w tym wypadku lepiej byłoby stwierdzić – zapachów, jest w `Pachnidle` Tykwera mnóstwo.
Na tym jednak nie koniec. Gdyby autor `Biegnij Lola, biegnij` ograniczył się do czarowania widza montażowymi i operatorskimi popisami, `Pachnidło` okazałoby się zaledwie warsztatową wprawką, dowodem na techniczną biegłość rozciągniętym na blisko dwie i pół godziny. Tykwer myślał jednak nie tylko o stole montażowym, nie zaniedbał również aktorów. Choć Dustin Hoffman występuje jedynie w roli drugoplanowej, to dawno nie widziałem go w tak wysokiej formie. Jako mistrz perfumeryjny Baldini daje prawdziwy aktorski popis, budząc sympatię pomieszaną z politowaniem.
Reżyser pilnuje również, aby nic nie umknęło z dwuznacznego moralnie wydźwięku całej historii. Dzięki temu morał wieńczący film jest równie przewrotny jak u Suskinda. Wystarczy przywołać znakomitą, odrealnioną scenę pierwszego morderstwa i kapitalną sekwencję osobliwej gry w chowanego, która to zabawa nieoczekiwanie zamienia się w łowy, aby zdać sobie sprawę, że pod ręką Tykwera `Pachnidło` jest dokładnie tym, czym być powinno. To mroczna baśń dla dorosłych, w której wilk w ludzkiej skórze maskuje brak człowieczego zapachu skrapiając się Chanel No. 5.
Recenzja zamieszczona dzięki uprzejmości Pawła Marczewskiego i serwisu Filmweb.pl.
Redakcyjne PS.
Autorem muzyki jest sam reżyser filmu, który wraz ze swymi wieloletnimi muzycznymi współpracownikami Johnny’m Klimkiem i Reinholdem Heilem przygotował osiemnaście ilustracyjnych tematów, a ich wykonanie powierzył Filharmonikom Berlińskim pod batutą Sir Simona Rattle’a, drugim dyrygentem był Kristjan Järvi – młody Estończyk z rodziny znanych muzyków i dyrygentów.
Powstała w ten sposób muzyka doskonale oddaje cały wachlarz filmowych emocji: od lekkich, zwiewnych brzmień po majestatyczne, potężne epizody symfoniczne. Dzięki niezwykłej energii dźwięków świat zapachów staje się wręcz namacalny. Nagrane przez Narodowy Chór Łotwy w Rydze dodatkowe partie wokalne dodają filmowej muzyce sakralnej wymowy. Jeśli duszą człowieka jest jego zapach, to sercem tego filmu na pewno jest muzyka.