Każda chwila może być opisana przez muzykę, także naród czy miejsce na Ziemi. To banalne lecz prawdziwe. Jednak w tego typu postrzeganiu świata trzeba unikać stereotypów… muzycznych.
Ostatnio pisałam o dwóch popularnych w Estonii piosenkach. Dzisiaj jednak proponuję poznanie najgłośniejszego nazwiska ostatnich miesięcy. Prawdziwym objawieniem jest bowiem Jaan Tätte: aktor, dramatopisarz i pieśniarz. A także jednoosobowy strażnik wybrzeża wysepki Vilsandi.
Jako aktor nie odniósł znaczących sukcesów, zaczął więc pisać sztuki, które wystawiane są na deskach teatrów od Estonii po Stany Zjednoczone. Ponieważ w Estonii wszystko jest możliwe – przeniósł się na wyspę Vilsandi i rozpoczął pracę jako strażnik (Może pod wpływem „Latarnika”?). Zabrał ze sobą gitarę, na której potrafił zagrać trzy akordy, i postanowienie wykorzystania czasu wolnego w sposób twórczy. Tak właśnie narodziła się legenda pieśniarza. Teksty stworzone w czasie pobytu na wyspie i grupa oddanych przyjaciół wystarczyły by odnieść sukces.
Przede mną leży płyta zatytułowana „Tulemine” (Nadejście): na okładce trzydziestolatek spoglądający zza „deszczowej” szyby, wewnątrz wspólne zdjęcie artysty razem z muzykami: siedzą na pomoście, ubrani w zwyczajne, ciepłe rzeczy. I płyta ozdobiona kroplami deszczu – nic więcej. W skład grupy wchodzą: Andre Maaker – producent, dźwiękowiec; Paul Daniel – banjo, gitara, mandolina; Cätlin Jaago – flet, akordeon, wokal; Martin Tärn – kontrabas; Silver Sepp – klarnet, wokal.
Muzycy lubią eksperymentować z dźwiękiem – na płycie słychać „miauczenie“, dźwięk pociągu czy szum fal – wszystko to jednak wpisuje się w poetykę piętnastu utworów. Muszę dodać, że skala dźwięku instrumentów nie zagłusza śpiewu Jaana. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ głos artysty nie jest specjalnie silny, śpiew przechodzi czasami w monorecytację.
Dla polskiego odbiorcy pierwszy kontakt z muzyką zebraną na płycie „Tulemine” może być sporym zaskoczeniem – nie jest to bowiem muzyka przebojowa, wpisująca się w gusta większości. Ostatnia rzecz – słowa są kluczem do sukcesu. Jaan Tätte śpiewa bowiem o rzeczach ważnych w prosty sposób – tam gdzie jest miłość tam też jest miejsce na szum fal, śpiew ptaków, szept wiatru.
Inny element budujący tym razem popularność – marzenia i chęć zmian. Kiedy nie ma możliwości uprawiania zawodu – trzeba szukać czegoś innego. Ze znajomością trzech chwytów gitarowych, w towarzystwie zawodowych muzyków (np. męża Hedvig Hanson), mieszkając na maleńkiej wysepce, jest możliwe stać się bardzo popularnym pieśniarzem. To dowód na to, że w Estonii wszystko jest możliwe.
Co dalej Jaanie? Artysta z grupą przyjaciół wyruszył na łodzi w rejs dookoła świata. Za kilka misięcy wróci, zapewne z nową pieśnią na ustach. Jak marzyć, to z rozmachem!
Konsultacje: Aimar Laulik.