Estończycy poznali go, gdy zdecydował się wziąć udział w trzeciej edycji tamtejszej wersji „Idola” – „Eesti Otsib Superstaari”. Gdy walczył tam o zwycięstwo, żywo dopingował go cały kraj. Wygrał i stał się jedną z największych gwiazd pop młodego pokolenia w Estonii. Reszta Europy dowiedziała się o nim, gdy szturmem dostał się do finału Eurowizji ze swoją piosenką „Kuula” („Słuchaj”) i zawładnął nią serca publiczności od Portugalii po Rosję i Turcję. Ott Lepland – 26-latek z Tallinna o niezwykłym głosie i wyjątkowej charyzmie szybko wspiął się na szczyt i najwyraźniej postanowił tam zostać. W swojej dyskografii ma już 4 albumy studyjne, niezliczoną ilość koncertów i współpracę z wielkimi nazwiskami krajowego show-biznesu. Niedawno do listy osiągnięć dodał małe tournée po Europie, na które wyprzedano wszystkie bilety.
Nam udało się z nim porozmawiać po koncercie w ramach festiwalu „Leigo Järvemuusika” w 2010 roku. Z Ottem Leplandem rozmawiała Zuzanna Brunka.
Jak to się stało, że zacząłeś swoją karierę muzyczną? Jako dziecko śpiewałeś w programach telewizyjnych i nagrałeś nawet kilka płyt, ale raczej nie ma to wiele wspólnego z tym, jak Twoja kariera wygląda dzisiaj.
Właściwie, to wszystko zaczęło się ok. 4 lata temu, kiedy zacząłem uczyć się w Szkole Muzycznej im. Georga Otsa (Georg Otsa nimeline Tallinna Muusikakool to najlepsza i legendarna szkoła muzyczna w Tallinnie – przyp. red.) na kierunku śpiewu w gatunku pop i jazz. Potem zaczął się program „Eesti Otsib Superstaari”, estońska wersja „Idola” i pomyślałem sobie „Dlaczego by nie spróbować?”. Poszedłem tam i udało mi się. Teraz uważam siebie za szczęściarza, że mogę pracować jako muzyk w Estonii.
No właśnie, „Eesti Otsib Superstaari”. Co Cię skłoniło by wziąć udział w tym programie?
Właściwie to ta decyzja była bardzo spontaniczna. Moi przyjaciele, moi nauczyciele, moja mama – wszyscy ciągle mówili mi, żebym spróbował tam swoich sił. Ja sam na początku raczej wątpiłem czy to dobry pomysł. Nie wiedziałem czego się spodziewać, myślałem „A co będzie jeśli zrobię z siebie głupka?”. Ale w końcu poszedłem i poszło mi dobrze. Chociaż na samym początku byłem bardzo blisko odpadnięcia z programu. Jury mnie po prostu torturowało! (śmiech). A tak naprawdę to przez jakieś 20 minut słuchali jak śpiewam, podczas gdy inni byli w środku przez maksymalnie 5 minut. Ciągle mówili „Zaśpiewaj to, zaśpiewaj tamto…”. Ale w końcu mi się udało.
A nie uważasz, że wybrałeś sobie raczej ciężki sposób by zaistnieć? Taki program to krew, pot i łzy. Nie myślałeś, że byłoby łatwiej śpiewać w zespole, wziąć udział w jakimś konkursie? W końcu Estonia to muzyczny kraj, jest dużo możliwości dla utalentowanych aspirujących muzyków.
W Estonii jest naprawdę wielu, wielu muzyków różnych kategorii. Występ w takim programie otwiera wiele drzwi, a poza tym to bardzo dobra reklama. Myślę, że to nie jest takie proste by ot, tak zacząć śpiewać w Estonii. Jest tu wielu piosenkarzy, którzy tylko śpiewają i nie mają żadnego innego zajęcia, a to stwarza trudności i konkurencję. Poza tym, tak jak mówiłem, taki program to dobra reklama, która pomaga młodym artystom się wypromować.
Ty nie tylko wziąłeś udział w programie „Eesti Otsib Superstaari”, ale go wygrałeś! Jaki jest Twój przepis na zwycięstwo, poza talentem?
Szczerze mówiąc nie wiem. Nie znam na to żadnego wzoru. Ja po prostu bardzo ciężko nad sobą pracowałem przez ostatnie 3-4 lata, głównie nad swoim wokalem i… cóż. Może pomogło mi to, że w czasie trwania programu się nie zmieniłem, pozostałem sobą. Może to jest właśnie ten sposób, bo nie czyniłem jakichś nadludzkich wysiłków.
Masz jakieś miłe wspomnienia, które wyniosłeś z „Eesti Otsib Superstaari”?
Oczywiście, mam wiele dobrych wspomnień. Każda osoba z naszej dziesiątki finalistów była zupełnie inna i możliwe, że to był powód, dla którego wszyscy tak dobrze się dogadywaliśmy. Ciągle jesteśmy bardzo dobrymi znajomymi i utrzymujemy stały kontakt. Jest wiele miłych rzeczy, które będę długo pamiętał, ale myślę, że najmilszym wspomnieniem są właśnie ci ludzie. Świetnie się dogadywaliśmy, wychodziliśmy razem, razem płakaliśmy, razem się śmialiśmy, razem jedliśmy, razem piliśmy. To był wyjątkowy czas, bo wszyscy mieszkaliśmy w hotelu, cała nasza dziesiątka na jednym piętrze. Co jakiś czas po prostu siadaliśmy w pokoju jednego z nas, rozmawialiśmy i dobrze się bawiliśmy.
Teraz odniosłeś niesamowity sukces – ludzie Cię uwielbiają, Twoje piosenki królują na szczytach list przebojów. Jakie to uczucie?
Cóż… nie mogę być smutny (śmiech). Czuje się z tym dobrze. Na pewno jest jeszcze dużo do poprawienia i dużo możliwości, bym mógł się rozwijać. Chodzi mi tu głównie o mój wokal i moją muzykę. Nie jestem pewien, czy muzyka, którą tworzę teraz będzie taka sama za dziesięć lat. Staram się cały czas rozwijać i wcielać w życie nowe pomysły. Jednak na razie jestem zadowolony z tego jak wszystko się potoczyło po programie.
Czy są jacyś estońscy artyści, z którymi chciałbyś współpracować?
Tak, oczywiście! Już w czasie trwania „Eesti Otsib Superstaari” zacząłem te marzenia spełniać, bo w jednym z odcinków wystąpiłem w duecie z Sandrą Nurmsalu z zespołu Urban Symphony, który w zeszłym roku [2009 r.] reprezentował Estonię na Eurowizji. Wtedy właśnie wypłynął pomysł, żebym nagrał jakąś piosenkę z nimi. Oczywiście chciałbym też nagrać coś z Tõnisem Mägi, który jest żyjącą legendą, bo jego muzyka była i jest ściśle związana z odzyskiwaniem niepodległości przez Estonię i oddzielaniem się jej od ZSRR. To na pewno jest osoba, z którą najbardziej chciałbym współpracować. Za tydzień gram z nim koncert, więc postaram się tę szansę dobrze wykorzystać. Mam też pomysł, choć jeszcze tego nie konsultowałem, żeby nagrać coś z Lenną [Kuurmaa]. Co prawda rozmawialiśmy o tym nawet dzisiaj, że fajnie byłoby nagrać razem piosenkę, ale jeszcze nie dyskutowaliśmy o szczegółach. (Wspólny utwór Otta i Lenny pt. „Sinuni” powstał w grudniu 2010 roku. Promował ich wspólną świąteczną trasę po Estonii i odniósł duży sukces zajmując 9. miejsce w końcoworocznym notowaniu Aastahitt 2010 – przyp.red.). Jest naprawdę wielu ciekawych artystów w Estonii… Myślałem też m.in. o Tanelu Padarze. Mam umowę z tą samą wytwórnią płytową co on. Można nawet powiedzieć, że Tanel jest moim „nadzorcą”, bo jest jednym z właścicieli tej wytwórni i uważnie obserwuje moje poczynania. (To muzyczne marzenie Otta również zostało spełnione i to bardzo niedawno. 21 lutego została wydana piosenka „Jõesäng”, w której Ott śpiewa razem z Tanelem, a która promuje ich trasę koncertową z Jalmarem Vabarna zorganizowaną z okazji Dnia Kobiet. – przyp. red.). Mógłbym nagrać też coś z Birgit Varjun.
To całkiem ambitne zamiary. A planujesz już promocję swojej muzyki zagranicą?
Jak najbardziej. Rozmawiałem już o tym ze swoim managementem, ale sprawy mają się tak, że najpierw trzeba ugruntować swoją pozycję w kraju, by wyjść z muzyką zagranicę. A gdy to się już uda, to i tak jest ciężko, bo potrzeba wielkich pieniędzy, intensywnego marketingu. Ale może uda się w przyszłości. To jedno z moich największych marzeń, by zaistnieć ze swoją muzyką również zagranicą, ale sądzę, że będę mógł zacząć myśleć o tym realnie dopiero za jakieś 2 lata. Na szczęście nie jestem taki stary (śmiech), więc mam trochę czasu. (Dokładnie 2 lata po tym wywiadzie Ott wystąpił na konkursie Eurowizji, co pomogło mu zyskać sporą rozpoznawalność w całej Europie. – przyp. red.)
Oby to się udało. Co najbardziej podoba Ci się w tworzeniu Twojej własnej muzyki?
Przede wszystkim sam proces komponowania i tworzenia. Ale też emocje jakie odczuwasz gdy np. grasz na pianinie albo komponujesz nowy utwór. Komponowanie, granie i śpiewanie sprawia, że czuje się dobrze. To jest powód, dla którego to robię i dlatego też będę starał się pozostać w tym biznesie tak długo jak będę mógł.
A co najbardziej cieszy Cię na koncertach?
Największą satysfakcję daje ci to, gdy widzisz, że ludzie lubią twoją muzykę. Dla mnie to jest bardzo ważne, by widzieć, że ludziom podoba się to co gram – gdy tańczą, klaszczą i krzyczą. A to, co sprawia artyście największą możliwą radość, to widzieć i słyszeć, że publika zna słowa twojej piosenki. Kiedy śpiewa razem z tobą i robi to bardzo głośno… To sprawia, że masz dreszcze i gęsią skórkę na całym ciele. I myślę, że właśnie to jest najcudowniejsze w koncertach – widzieć ludzi śpiewających razem z tobą, tańczących i cieszących się z tego. Ja nie robię tego dla pieniędzy. Robię to, bo to jest właśnie to, co sprawia mi przyjemność i mam nadzieję, że słuchaczom również. Zawsze po koncercie podchodzę do swoich znajomych, którzy byli na koncercie i pytam „Jak było? Było dobrze? Podobało Ci się?”. Dla mnie to bardzo ważne, by wywrzeć dobre wrażenie. Nigdy nie robię tak, że wychodzę na scenę i odbębniam to co mam do zrobienia, tylko zawsze staram się dać z siebie wszystko.