Estonia, czyli 7 studenckich historii

0
656
Most, który studenci pokonują codziennie idąc po jego szczycie.

Cheers, Gëzuar, Prost, Na zdravje, Salut, Gan bei, Na zdraví, Proost, Kippis, Santé, Gaumardschoss, Jamas, Egészségedre, Salute, Kampai, Prieka, I sveikata, Na zdrowie, Tchim-tchim, Noroc, Na zdorovje, Na zdravie, Skål, Serefe, Budmo, Terviseks*

Oto mój rok w Estonii. I nie chodzi tylko o litry wypitego alkoholu, bo to tylko niewielka część specyficznego życia studenta międzynarodowego, tzw. „Erasmusa”. W Estonii spędziłem dziesięć miesięcy poznając ludzi, kulturę i kraj.

Historia nr 1. Otwieram wyprawkę studencką!

Czy studia w Polsce i za granicą różnią się? Tak, bardzo i to pod wieloma względami. Weźmy na warsztat chociażby podejście do studenta. Już sam początek to wielka niespodzianka. Otwieram wyprawkę studencką i widzę… prezerwatywę! Nie ma przecież w tym niczego dziwnego, więc skąd moje zaskoczenie? Ano jest to ogromna różnica kulturowa, bo czy polski uniwersytet porwałby się na „zabezpieczenie” studenta? Nie wydaje mi się. Polskie uniwersytety, jak i wiele innych instytucji i środowisk, toną w pruderii, tematach tabu, owijaniu w bawełnę i tajemnicach poliszynela.

Inna sprawa już zdecydowanie bardziej akademicka to status studenta – na polskiej uczelni to często balast – zawsze czegoś chce, pyta, mąci spokój. A w takiej Estonii? Zawsze można porozmawiać, odpowiedź na maila pojawi się w skrzynce nawet tego samego dnia, a kolejki do dziekanatu czy na dyżur to zjawisko niezwykle egzotyczne. Dobrze, zostawmy ten temat, bo i wiele na ten temat napisano, i wiele łez wylano.

Historia nr 2. Wsiadam na łódź

Z tak ciekawą wyprawką, z wielką zapowiedzią na wielkie czasy, wybrałem się na rejs po Bałtyku. Cel nr 1. Tallinn. Nr 2. Helsinki. Nr 3. Stockholm. Grubo ponad tysiąc międzynarodowych opanowało wielki prom przemierzający spokojne wody Morza Bałtyckiego. Świetna zabawa, przygody i rozbujana łódź. Coś niezapomnianego, ale to tylko jeden z takich momentów. To czego każdy musi nauczyć się będąc za granicą, to krótka odpowiedź na każde możliwe pytanie. Dlaczego nie? Why not? Miks mitte? I choć przez długie lata edukacji – od szkoły podstawowej, poprzez gimnazjum, aż po szkołę średnią i studia – nauczyciele wpajają nam podstawową zasadę – nie odpowiadamy pytaniem na pytanie, w tym przypadku ma to swoje uzasadnienie. I co wynika z takiej odpowiedzi? Imprezy (żadna niespodzianka), podróże („małe i duże”), nowe doświadczenia i umiejętności. Student ciekawy świata, to student pełną piersią. I studia, i pobyt zagraniczny to niepowtarzalna okazja, aby spróbować smaków świata, poznać odległe krainy, rozmawiać z interesującymi ludźmi. Czego więc spróbowałem? Wspomnę tylko, że jazdy na snowboardzie, sauny (o czym za chwilę), potraw pochodzących z krajów od Polski po Japonię i z powrotem.

Historia nr 3. Badam temperaturę wody… pod lodem

Wymiana studencka może mieć różne scenariusze. Niektórzy czasem nie zauważają, że istnieje coś poza dobrą imprezą, grupą wspaniałych ludzi z różnych stron świata czy kilku godzin zajęć w tygodniu. A szkoda, bo nawet tak blisko jak po drugiej stronie granicy oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od domu można odnaleźć wspaniałą kulturę, czy tradycje.

Estonia to egzotyka. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież tak blisko! Wsiadasz w samochód z rana i po południu jesteś na estońskiej ziemi. Dobrze, blisko, ale ten kraj kryje kilka niespodzianek, które warto poznać. Taką ogromną niespodzianką jest kultura. Na pierwszy rzut oka nie ma jakichś wielkich różnic pomiędzy Polską a Estonią. Niewiele różni się architektura, ludzie niespiesznie idą ulicami do pracy, zupełnie jak w Polsce. I to jest sztuka – poznać kraj takim, jaki jest za ścianami domów, czy zamyślonymi twarzami mieszkańców.

Elementy kultury tego kraju, które szczególnie zachwyciły mnie to tradycje ludowe, sauna i życie w zgodzie z naturą. Weźmy chociażby tę saunę. Jest wersja „udomowiona” – ciasne pomieszczenie, wszystko pięknie wykończone, ale to nie to. Prawdziwa sauna to ciemne pomieszczenie, gdzieś blisko lasu, jeziora, strumienia. Zimą – śnieg, przerębel w jeziorze. Latem strumień bądź jezioro. Coś wspaniałego. Kilkanaście minut spędzonych nago w gorącej saunie, okładanie się gałązkami brzozy i później skok do przerębla. Woda zapewne kilka stopni. Co bardziej rozgrzani pokuszą się jeszcze o taczanie się w śniegu. Niesamowity masaż. Niesamowite doświadczenie.

A folklor? Już widzę te uśmiechy pełne ironii, ale to coś pięknego. Wyobraźmy sobie chociażby sytuację, kiedy na stadionie tańczy kilkuset tancerzy. Albo 25 tys. artystów śpiewających dla niemal stutysięcznej publiczności. Robi wrażenie, prawda? Ten folklor „przydomowy” to obchody nocy świętojańskiej, czy zabawy wokół ognisk i na huśtawkach. Ot, i rozhuśtane życie.

Historia nr 4. Łapię stopa

Kolejna rzecz, której doświadczyłem w Estonii to podróż na stopa. Choć pierwsza była bardzo krótka, bo tylko 70 km za miasto i powrotem, to był to kolejna przygoda. Podróżowanie to swojego rodzaju sztuka. Można oczywiście kupić bilet lotniczy i zarezerwować pokój w hotelu, ale gdzie tu finezja? Tak, więc i na stopa, i na couch surfingu, i boso, i pod gołym niebem. Czasem warto zboczyć z głównych szlaków, postarać się znaleźć odpowiedzi na prozaiczne pytania. Czy w Estonii są góry? Tak, i „wspinaczka” na najwyższą z nich zajmuje pewnie 15 min. Widok ze szczytu niesamowity, ale to raczej dywany utkane z jezior, lasów i łąk. Kiedy latem w Estonii zapada zmrok? Niemal nigdy! Kogo można spotkać w Estonii? Tak, Estończyków, ale także Starowierców, Setu, Rosjan. I wszyscy są niezwykle przyjaźni.

Pamiętam, że na Saaremę trafiliśmy późno, nie mieliśmy noclegu, ale trafiliśmy do wspaniałego baru, a w nim pracowała wspaniała kelnerka – Pille, parafrazując jedną z wiadomości Saschy (mojego przyjaciela z Tartu), którą przysłał z podróży do Polski, mogę napisać: „Estonian women… Wow. This bar tender girl is stunningly beautiful. She looks like an angel from Haven. Ahhh. I want Her.” Zaproponowała nam pomoc, zawiozła nas do hotelu i już nigdy więcej jej nie zobaczyliśmy. Estonia to wspaniały kraj – niezwykle piękna przyroda, niezwykle długie zachody słońca i białe noce. Estończycy to ludzie o bardzo pozytywnym nastawieniu. Szczególnie studiując w Tartu, dało się odczuć, że Estończycy chcą, aby obcokrajowcy wywieźli jak najlepsze wrażenia. I udało im się, bez najmniejszych wątpliwości.

Historia nr 5. Szukam Ducha Tartu

Oficjalne motto Tartu mówi, że to „miasto dobrych myśli.” Jest coś w tym. Niektórzy nawet mówią, że w mieście żyje Duch Tartu. Pojawia się to tu, to tam dbając o dobrą atmosferę, uśmiechy na twarzach studentów.

Nigdy wcześniej nie doceniałem w takim stopniu życia studenckiego, jak w Estonii, a i z moich obserwacji wynika, że miejscowi studenci mają jeszcze więcej możliwości uczestniczenia w nim. To nic, że Uniwersytet Warszawski (na którym studiuję) jest 3 razy większy niż Uniwersytet w Tartu, wypada blado w porównaniu z nim. Dni studenckie – piękne (koncerty, wydarzenia, pokazy itd.), ale nie tylko nimi miasto studenckie żyje. Mnóstwo koncertów, imprez, ciekawych miejsc (oczywiście proporcjonalnie do wielkości). W Tartu jest kilka miejsc, które będę dobrze wspominał. Tu warto zacząć od końca – bo w Zavoodzie kończyły się wszystkie imprezy i tu zawsze między 4 a 5 nad ranem rozbrzmiewała „Kodulaul”, czyli „Piosenka o domu”. A co przed Zavood’em? „Illusion Day”, czyli środa – w środku tygodnia często odwiedzaliśmy ów klub. Pomimo tego, że nikt nie darzył go specjalną sympatią, zawsze był pełen ludzi. W czwartki imprezy w Maailm – chyba najlepsze miejsce na imprezę, poza tym dobre jedzenie w ciągu dnia. Wcześniej, wieczorem Püssirohukelder (zwany też „Pussy”), czasem Trehv, Genialistide Klubi lub inne miejsce. W ciągu dnia kawa na Raekoja Plats (Rynek Starego Miasta) lub w Noir, niemal zawsze ten sam kurczak w restauracji Kissing Students.

Muszę też wspomnieć o kilku miejscach i obiektach w Tartu, które nadawały temu miastu barw. Chyba najważniejsze – Raekoja Plats (Rynek) wraz z fontanną „Całujących się studentów”, o której więcej wkrótce. Most, Kaarsild, po łuku którego zawsze wracaliśmy do domu. Emajõgi, to nad tą rzeką grillowaliśmy, chodziliśmy na długie spacery wzdłuż niej.

Historia nr 6. Myję fontannę!

Nie tylko miejsce, ale i wydarzenia powodują, że z moim rocznym wyjazdem na północ wiążą się tak piękne wspomnienia. W pamięci pozostają te najciekawsze. Tuż przed wyjazdem zorganizowaliśmy imprezę pożegnalną w pełnym składzie i nie byłaby to impreza w naszym stylu, gdyby nie było „atrakcji”. Były. Pomijając przemówienie Saschy i przyznawanie nagród, postanowiliśmy wyczyścić fontannę (właściwie na długo wcześniej). Po Zavoodzie udaliśmy się na rynek i tu wlaliśmy całą butelkę płynu do mycia naczyń. Zgodnie z planem – była wspaniała pogoda, była piana, było „pływanie” w fontannie, było przytulanie „Calujących się Studentów” i była… policja i aresztowanie. A już chwilę po interwencji mnóstwo piany i dobrej zabawy. Ach, niezapomniane chwile. Poza tym przekraczanie mostu, łącznie z piknikami na jego szczycie. Długie godziny spędzone na rozmowach na Raekoja Plats. „Projekty artystyczne”, w których uczestniczyli Estończycy nieświadomi dowcipu. Był dosyć oryginalny dart. Dowcipy, które robiliśmy naszym sąsiadom. Najdziwniejsze imprezy – łącznie z bożonarodzeniową w maju. Wiele, wiele innych. Pewne jest, że studia za granicą rozwijają wyobraźnię i wspomagają kreatywne myślenie.

Historia nr 7. Żegnam się

Zawsze jest moment, w którym coś się kończy. Po wspaniałych chwilach zostają piękne wspomnienia, takie które zostają na całe życie. Erasmus nie tylko zapewnia tonych takich wspomnień, ale także zmienia ludzi. Jak? Chyba najtrafniejszy jest komentarz Saschy na jego blogu:

“Through the days, feasts, talks, laughs, coffee, classes, trips, pictures, kisses, and parties, we have undertaken a journey together this semester. I have Italian, Polish, Georgian, Lithuanian, Georgian, Russian, Ukrainian, English, and Estonian colors stained on me now, and I don’t really want to wash it all off.”

I jeszcze jeden cytat na ten temat:

“After one long year abroad, I am not concerned with „understanding” life, but instead am content to „love” it. I think that this is the most important revelation to me during this time.”

Epilog

I tak już zupełnie na zakończenie. Studenci międzynarodowi to ambasadorzy – swoich krajów, miast, uniwersytetów. Kiedy jednak wracają w swoje rodzinne strony stają się ambasadorami miejsc, w których byli. Wydaje mi się, że Uniwersytet i samo miasto Tartu, to jedna z najlepszych szkół dyplomacji w całej Europie. Od zakończenia swojej studenckiej przygody w Tartu, zdążyłem już dwa razy odwiedzić Estonię. Mam też nadzieję, że i Białystok jest akademią dyplomatyczną z prawdziwego zdarzenia, a wszyscy ci, którzy spędzili tutaj semestr czy rok akademicki chętnie wracają, żeby jeszcze raz poczuć magię miasta.

 

* Na zdrowie kolejno po angielsku, albańsku, niemiecku, słoweńsku, hiszpańsku, chińsku, czesku, holendersku, fińsku, francusku, gruzińsku, grecku, węgiersku, włosku, japońsku, łotewsku, litewsku, polsku, portugalsku, rumuńsku, rosyjsku, słowacku, szwedzku, turecku, ukraińsku, estońsku.

 

Źródło: Artykuł pierwotnie opublikowany w magazynie District B.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj