Artysta

0
660

Andrus Kivirahk

 

Wszystko zaczęło się od dnia, kiedy to widziano śrubokręt drepczący drogą. Przyspawano mu maluteńkie łapki z drutu, które mogły iść tak samo szybko jak te musze. Narzędzie nie miało ani głowy, ani rąk, ale w miejscu ogona miało czerwony drut który zwijał się, kręcił od czasu do czasu. Przemieszczał się w linii prostej, kamienie i kałuże pokonywał jak tako, przechodząc na drugą stronę – trzeba powiedzieć, że nie miał oczu, które pozwoliłyby mu oglądać okolicę w celu wybrania najlepszej drogi. Dziwnemu podróżnemu całkiem dobrze udawało się maszerować i wkrótce zniknął za ostatnim żywopłotem.

Mait Morg był świadkiem tego dziwacznego wydarzenia. Oparty o przęsło ogrodzenia, obserwował długo przechodnia, żując ciągle źdźbło słomy. Dopiero gdy śrubokręt zniknął całkowicie, zdał sobie sprawę, że dobrze zrobiłby gdyby zawołał swoją żonę: spektakl z pewnością by się jej spodobał. Zawołał ją mimo wszystko i ona przyszła zobaczyć, co się stało. – Co ty mówisz! powiedziała do niego poirytowana, słuchając tej historii. Bierzesz mnie za idiotkę czy co? Myślisz, że dam się nabrać?! – wzruszyła ramionami i zbierała się do powrotu do domu, ale zatrzymał ją. – Przysięgam ci, musisz mi uwierzyć! Był tam śrubokręt, który przechadzał się niczym pastuch. Nie wiem, być może był na baterie. Rzecz piekielnie dobrze zrobiona w każdym razie! – Mów więc, jesteś poważny czy drwisz sobie ze mnie? – powiedziała do niego z niedowierzającym wyrazem twarzy. – Śrubokręt, który maszeruje ulicą? Nie wierzę w to!

Ale Mait nie potrzebował szukać argumentów do przekonania jej, ponieważ oto tam, jako nowy gość, przybliżyła się rura od odkurzacza. Ten „pan” nie miał nóg, pełzał niczym wąż, robił hałas i powodował drgania piasku przy każdym jego kolistym ruchu. Miał kasztanowe oczy, które rzucały smutne spojrzenie ku niebu i nosił siodełko. Mait krzyknął cały podekscytowany.
– Spójrz, spójrz Siiri! Jeszcze jeden!
– Ale to jest prawdziwy wąż! Oby tylko nie wśliznął się pod ogrodzenie.

Kiedy tak jej słuchał, rura zmieniła kierunek i przybliżała się do ogrodu Marg szybkim krokiem.
– Na pomoc, ratunku! Wykrzyknęła Siiri.

Mait szukał broni, ale w tym pośpiechu nie znalazł nic innego poza palikiem ogrodowym z zielonym groszkiem, który wyrwał z grządki, zmieniając sadzonkę w szczątki. Rura już czekała w ogrodzie; wślizgnęła się zręcznie ukradkiem przez bramę. Siiri zamknęła się od wewnątrz, przeraźliwie krzycząc. Mait zaczął gestykulować, ale rura ominęła go i przeszła podwórze pełzając, aż do ogrodu sąsiadów, gdzie zniknęła na wysokim drzewie. – Panie Boże, co to było tooo?! krzyczała Siiri, stojąc na schodach na palcach z przerażoną twarzą skierowaną w miejsce, gdzie gad zniknął. To była żmija czy co?
– Nie żmija, dobrze widziałaś, że to była rura!!!
– Ale jak to może pełzać, rura?
– A skąd ja mam to wiedzieć! musi tam mieć silnik, więc… to jest być może jedna z tych nowoczesnych zabawek? Robią te sztuczki dziś!!! – jęknął. – Być może on powróci! Co ty o tym myślisz, on wróci?.
– Dobry Boże, ale ja nie mogę wszystkiego wiedzieć! – zdenerwował się i rzucił kątem oka na ogród sąsiadów. Ale pokrzywy i łopiany były zbyt grube, aby można było odróżnić co jest czym.
– Idę zamienić dwa słowa z Jaagupem, powiedział. Zawiadomię go. On być może będzie wiedział co nieco, w końcu zna się na majsterkowaniu.

Jednak on nie potrzebował ostrzegać sąsiada w sprawie rury, ponieważ ponownie odkrył ją tutaj, z jej kasztanami zamiast oczu; w trakcie wygrzewania się w słońcu na schodach, podczas gdy Jaagup, tuż obok dopasowywał szatę nożycami w ręku.
– Boże Niebieski, Jaagup co ty robisz? Co ty majsterkujesz tutaj z tymi maszynami? Co ty wymyślasz?
– Każdy pracuje według swoich potrzeb  odpowiedział sąsiad.

To był stary, potargany człowiek z czarną brodą. Całe swoje życie pracował na wieży w fabryce. Teraz był na emeryturze i żył w swoim domu rodzinnym. Był znany jako artysta zdolny; wołano po niego zawsze żeby naprawić telewizor, przynoszono mu popsute żelazka. Jednak nigdy do tamtej chwili nie dawał życia rurom i śrubokrętom, to była u niego nowa tradycja  która nie podobała się kompletnie Mait. Już ukradkiem ukazują się inne przedmioty obdarowane nogami i wielkimi okrągłymi oczami. Cegła z długimi rzęsami także zbliża się do Mait, aby go obwąchać i uderza go w kostkę.
– Co to jest, co to pracuje? Ile takich już zrobiłeś?
– 63 – odpowiedział Jaagup chwytając filiżankę z cappuccino. Odwrócił swoją dłoń z zainteresowaniem i począł ją przecierać w zamyśleniu.
– Co będzie lepsze? Gdzie umieścić twój ogon? I ile oczu trzeba zrobić?
– Ale w końcu dlaczego umieszczać ogon w doniczce? Zaczekaj, to idiotyzm! 63! Kiedy były skończone?
– Biorą początek z różnych stron, odpowiedział mu starzec zaczynając wycinać oczy w doniczce.
– Ale co ty myślisz, że powinienem zrobić? Pyta Mait w złości. Być może właśnie w tej chwili depczą moje róże w moim ogrodzie? Jeśli gryzą…
– Ci, którym zrobiłem zęby, gryzą, odpowiada Jaagup, te które nie mają zębów nie gryzą, Mait eksplodował.
– Starcze cholerny, do diabła, jeśli kiedykolwiek jeden z tych potworów zrobi coś mojej żonie albo moim dzieciom zabiję cię. Zrobisz lepiej kosząc twoje podwórze, żyjesz pośród pokrzyw jak ropucha, wstyd oglądać to! ciągle krzycząc biegł do niego, do domku ze wszystkich sił.

Na pierwszy rzut oka, nie było nic strasznego, ale Siiri miała twarz przerażoną i bez słowa wskazała porzeczkę. Ta była kompletnie poplątana.

Zdziwiona przykucnęła przy środku krzewu, spostrzegając niesamowicie otyłą beczkę na deszczówkę.
– Czy ty chcesz pójść sobie? krzyczy Mait, klaszcząc w ręce, żeby przestraszyć kosy.

Beczka skoczyła poza krzew z trzaskiem gałęzi, podczas gdy czerwone liście zaczęły fruwać na wszystkie strony alejek. Chwiejny na swoich sześciu zielonych nogach potwór miał twarz olbrzymiego pająka z blachy. Uciekał w stronę portalu, przewrócił się, woda, która pluskała wewnątrz, wylała się na grządki. Następnie wstał podskakując, dobrze odciążony i osiągnął tempo zwinnej łani, łącząc się na horyzoncie z lasem.

 

Teraz Mait i Siiri nie maja już ani chwili spokoju. Dziwne stwory ciągle przeszkadzają , wałęsają się po ich podwórzu i chowają się pod okapy. Kilkakrotnie Mait rozmawiał z Jaagupem, groził mu procesem, ale starzec zadowalał się milczeniem albo odpowiadał oschle, że każda praca odpowiada jego potrzebom i nie ma nic innego co by go pociągało. Jaagup nabył sprawność mocnego oddziaływania, w ciągu 5 minut nowa maszyna otrzymywała życie. Miał dużo małych, np. pinezka, która skakała jak pchła lub szpilki ze papieru srebrnego, ale także możliwie duży i równie stary jak on garaż. Przyprawił mu nogi z dużymi butami i oczami z pokrywkami od waz na zupę. Mait chciał go zabić ze strzelby myśliwskiej, ale śrut nie dawał żadnego efektu na cegły. Garaż zadowalał się przyśpieszaniem o odrobinę swego spaceru i wlókł się w kierunku łąki z boku, gdzie został aby ogrzać się na słońcu jak ogromna krowa.
Odnośnie wielu małych stworów dochodziło rzadko do rozgniatania ich, to było bardzo trudne, ponieważ one były zwinne niczym łanie. W pierwszych dniach, rodzina Marg musiała sama stawić czoło dziełom Jaagupa, ale wkrótce podróże nowych kreatur prowadziły aż do ogrodów innych mieszkańców wioski. Na początku była panika, ale pewnego razu kiedy wyjaśnił sytuację była złość, która zaczęła kiełkować we wszystkich. Wspólnie. Jednak starzec nie słuchał nikogo. Jaagup przybył skończyć 10 stołków zębowych, które wydawały się znaczyć wiele dla ich ojca. Wydawał się ostrożnie cofać. W sferze niebieskiej także, zachowanie starca wywołało niezadowolenie. W swojej nieskończonej łaskawości Pan zwlekał długi czas z interwencją w te figlarne bezbożności, ale przestał.

Czy to jest aktywność dostosowana do śmiertelności, która daje życie przedmiotom przeznaczonym przez Boga, aby pozostały nieożywione – pyta Pan. – Ten żałosny gatunek owada, ośmiesza normy i prawa, które ustanowiliśmy! Proszę człowiek uparty, bezczelny.

Pan posłał jeden albo dwa sny pouczające, aby Jaagup zastanowił się. Jednak kiedy ten spędzał swój czas na majsterkowaniu i praktycznie nie spał, te próby nie powiodły się kompletnie i kończyły się wietrzeniem jak alkohol zostawiony na wolnym powietrzu. Jaagup zamiast tego wpadł w gniew. Ubrał swoja marynarkę, złapał i zacisnął w palcach kit do maszyn i wysłał go aby się przeszedł. W chwili obecnej pomruk tych dziwnych stworów doszedł wystarczająco daleko i zaczął wypływać na świat w tej chwili. Przybyła dziewczyna, która była pełna entuzjazmu i pozwolił zostać jej długie godziny spędzone na swoich kolanach. Zachwycała się szybkimi ruchami i zręcznością starca. Kiedy mieszkańcy wioski przybyli przerwać majsterkowanie i grozili mu policją, jego twarz zapłonęła złością i odrazą. Ona wykrzyknęła:
– ale wy nie rozumiecie czym jest geniusz! To jest artysta, największy artysta żyjący i największy spośród tych, którzy kiedykolwiek żyli. To jest mistrz! Co przybyliście mu opowiadać – że postanowił podeptać wasze marchewki! Ale co może więcej robić? Jakim prawem, dla tak błahych pobudek przeszkadzacie w narodzinach sztuki, jakim prawem przeszkadzacie twórcy w cudzie tworzenia! Powinniście się wstydzić, nędzni drobnomieszczanie. Cud przybywa w wasze serca, dotyka waszych biednych zagonów marchewek. Powinniście dziękować niebu, że dało wam żyć w czasach wielkiego Jaagupa.
– Wielki czy nie wielki, odpowiedział Mait Morg tonem posępnym, w każdym razie on stwarza poważne problemy. Jest lato, ale nie można chodzić piechotą bezpiecznie po podwórzu, odkąd doprawił nogi swoim brzytwom i nauczył je latać. I teraz te diabły zebrał i wylądowały wszędzie! Nie wie się nigdy czy nie maszeruje się wprost na jakąś przyszykowaną sztuczkę. Nie ośmielam się więcej zostawić dzieci bawiących się na dworze. Nie mówiąc o szczypcach na linie, które zbliżają się zdradziecko aby nas szczypać. Oto ten, który przywołuje te monstra i który je zamyka w swojej piwnicy! -Dziewczyna pękała ze śmiechu.
– Tak zapewne! – kpiła sobie – Wielki artysta oferuje światu rzeczy tak wspaniałe, jak brzytwy z nogami i wspaniałymi, słodkimi niebieskimi oczami i oto świat mu rozkazuje zamknąć swoje wspaniałości w piwnicy! Czasami nienawidzę tego żałosnego świata. Zniknijcie natychmiast i przestańcie dokuczać artyście!
– Oto co wczoraj widziałem: 100 zwojów drutu, które wskakują na drzewo. Jezu co za gratka! Chcę je złapać, ale oto bilet zaczął skakać niczym beznadziejna żaba. Biega nieustannie, niemożliwe jest złapanie. To stary świnia. Ale on partoli pieniądze robiąc z nich zabawki! Gatunek zwierzęcia, odrażający starzec! dziewczyna nie słuchała więcej, kuliła się na nogach Jaagupa i obserwowała go, zdumiona, jakby przymocowując włosy do łysej czaszki przypominającej elektryczną żarówkę. Stołki drapieżne zaczęły już uderzać (klaskać) paszczą w sposób bardzo wymowny i wieśniacy odeszli mrucząc. Jedynie (samotna) dziewczyna pozostała obok Jaagupa wiernie.
– Och marzycielu! – Powiedziała mu całkiem spokojnie, ściskając jego nogi, krzyżując jego spodnie. – Uczyń mnie dzieckiem! uczyń mnie swym synem, abym mógł iść w twe ślady! Wyciągnij się w moja stronę, o geniuszu!
– Nie ma czasu, dużo pracy – odpowiedział Jaagup.
– Ha, ha, ha  powiedziała – Ja także, zawsze chciałam wymyślić wszystkie rodzaje dziwów, miałam już dwa koła zębów, ale brakowało mi trzeciego. Kiedy je miałam, zrobiłam aparat jak ten, który pluje piłkami, potrząsa przecier i który pisze także historię rozbójników. To będzie prawdziwe życie! Tralalala! – I pozdrowiła wszystkie monstrualne kreatury Jaagupa i machnęła kurtuazyjnie ręką.
– Może kiedyś zrobiłoby się wspólnie jakąś armię  powiedział zamyślony oglądając trójnóg piły.
– Oczywiście mój mistrzu, pan, pan jest oficerem, ja jestem tylko żołnierzem. Oczywiście. Niech żyje ojczyzna! – Żeby minął czas Jaagup przylepił nogi pod trzewiki i przymocował im małe ręce, żeby mogły bić w bęben w razie potrzeby. Mart będąc wysoko rozpoznany zaczął spacerować z tymi trzewikami rozpływał się w komplementach:
– Czego mógłbym więcej żądać, moje trzewiki chodzą same; to jest prawdziwe życie.

 

Oto więc opowieść o Jaagupie. Nic dziwnego, że cierpliwość była u kresu i o nie tylko u tych wieśniaków. Pan Bóg także dawał wzrastające znaki poparcia. Stwory Jaagupa – było ich wszędzie pełno i nic nie wskazywało, żeby rzemieślnik miał zamiar przerywać swoja pracę. Pan zdecydował o karze.

Pewnej nocy rzucił się na niego, ucisnął pierś i próbował chwycić go za pachę. Jaagup opierał się, wyrywał, wierzgał nogami. Kłótnia trwała pewien czas, bez znaczącego rezultatu, następnie Pan wziął górę. Złapał leżącego na brzuchu mężczyznę za przednie włosy i odciągnął jego głowę do tylu, tak że dało się słyszeć trzask kręgów. Stary zająknął i z rozpaczliwym wysiłkiem odwrócił się; przy tym obrocie, noga Pana zaklinowała się pod jego bokiem. Jaagup od tej chwili miał wolne ręce i mogł uderzać. Siły więc wyrównały się i Pan, upokorzony, nad ranem zaczął się wycofywać. Stary miał jedynie zwichnięte biodro, co nie przeszkadzało mu w pracy.

Był właśnie w trakcie majsterkowania przy pomocy grabi i węża ogrodowego, istoty o długiej szyi i nielicznych włosach, przypominającej indyka, kiedy to nagle usłyszał głos szepczący mu do ucha:
– Dobrze! Dzielny Jaagup! – piszczał głos – przeszkadzaj sobie, kontynuuj swoją pracę! Niedługo na ziemi twoje stworzenia będą liczniejsze niż te boskie, a więc władza będzie w innych rękach! Oto właśnie nowy Stwórca jest nam dany, stary arogancki Pan zostanie odrzucony! Jeszcze trochę, Jaagup, jeszcze trochę! Ach, ależ jestem z ciebie dumny!
Jaagup uszczypnął się, jak gdyby chciał się obudzić, ale głos piszczał dalej.
– Gdybyś tylko mógł tworzyć istoty większe, bardziej okrutne, stworzenia wykrojone prosto ze skał, takie, których żadna siła nie mogłaby zniszczyć… wtenczas ten mały pan tam na górze na swoich chmurkach miałby się niebawem o co martwić! Przejmiemy władzę, obalimy Pana! Ach, jaki on był dumny ze swojego nędznego wyczynu – stworzyć ludzi z piasku! Ale ty Jaagup, ty robisz ich ze szmat! Jaagup, ty jesteś Prometeuszem, ty dałeś rasie ludzkiej to, czego jej brakowało – ty zrobiłeś z człowieka prawdziwego boga!

Stary splunął na ziemię strudzenie i wepchnął sobie zatyczki do uszu. Następnie wziął psie odchody, ukręcił im dumne wąsy i – fru – wyrzucił je w powietrze.

Jaagup pracował przez trzy miesiące bez wytchnienia. Pan obserwował go z nieba z zaniepokojeniem, Szatan z radością, wieśniacy zaś ze wstrętem. Jego stworzenia nie budziły już trwogi, wraz z dobrym kopnięciem udawało się je zawsze odstraszyć i oddalić. Jedynymi, których nikt nie odważył się dotknąć były okrutne taborety; jeśli chodzi o garaż z oczami wielkimi jak pokrywki od wazy, który zaklinował się między dwiema choinkami w lesie i zrzędził okrutnie, nikt nie chciał mu przyjść z pomocą – nigdy nie wiadomo czy potwór tego pokroju odczuwa wdzięczność i czy nie rzuci się przypadkiem na swoich oswobodzicieli.

Pewnego popołudnia, Jaagup, który w studni właśnie powołał do życia pewnego rodzaju meduzę stworzoną z tafli wody, usiadł nagle na schodach, wytarł ręce w marynarkę, po czym zapalił papierosa.
– Skończone – powiedział.

Natychmiast Pan i Szatan pojawili się u jego boków.
– Co jest skończone? – zapytał ten pierwszy.
– No właśnie ta praca jest skończona, osiemnaście tysięcy stworzeń – wyjaśnił stary – Skończone.
– Ale co to znaczy: skończone? – dopytywał Szatan ze złością – Kontynuuj! Popatrz, tam, stara miednica, tchnij w nią duszę!
– Nie, nie ma już potrzeby więcej – odrzekł Jaagup wycierając nos – Oczywiście, to była wyczerpująca praca, ale ja ją wykonałem.
– Nie rozumiem& – zamruczał Szatan – Nie ma potrzeby? Kto może zatem tak bardzo potrzebować tych osiemnastu tysięcy ktosiów.
– I po co było robić to wszystko, najszczęśliwsza duszo, jeśli to było tak męczące? – zapytał Pan.
– Byli potrzebni – odpowiedział Jaagup – Trzeba było ich stworzyć. Praca to nie zabawa.
– Ale dlaczego akurat osiemnaście tysięcy? – wykrzyknęli jednogłośnie Pan i Szatan.
– A dlaczego by nie? – odrzekł Jaagup – Tylu ich było trzeba, ile ich zrobiłem. I już. Policzcie jeśli chcecie.

Pan i Szatan wpatrywali się w niego. Siedząc tak, wydawał się tak wiarygodny, że żadna myśl nie mogła błąkać się za jego obojętnym wyrazem twarzy. W tym samym czasie jednak&przyglądając się mu dokładnie z uszanowaniem, wydawało się (jak na daną chwilę), że był on tygrysem w bezruchu, drzemiącym przed szopą. Tak łagodny, ale zdolny do wszystkiego! O! Patrzcie go, jak ziewa! Gęba, rozciągając się, odkrywała przerażające kły…

Trzask! Zamknięta. Oto ogon, który się unosi i wznosi z elastycznością wśród masy liści.
– Powiedz, on jest szalony czy nie? – zapytał po cichu Szatan Pana.

Jaagup szarpnął swoją brodę żeby odgarnąć kawałek błota który tam spadł i roztarł go nieuważnie na przedzie swojej koszuli.

 

Źródło: Na Marginesie – studencki magazyn okołoliteracki.

Tłumaczenie: Marcin Grodzicki (z francuskiego).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj