W zeszłym tygodniu (20 stycznia) mogliśmy obserwować ceremonię namaszczenia na drugą kadencję prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy. Relacje TV pokazały jak świętuje się tego rodzaju wydarzenia za oceanem, a my dziwiliśmy się, że można tak lekko i radośnie, i dlaczego to nie u nas śpiewa Beyoncé (nawet z plejbeku).
A no właśnie, dlaczego nie u nas? Odpowiedź jest banalnie prosta – bo to daleko, za oceanem, a u nas jest przecież inna kultura, tradycja, mentalność itp. itd. My mamy królewsko-szlachecko-sarmackie tradycje, a swoją cegiełkę dorzucają również bliskie historyczne związki państwa i kościoła. No cóż, pomarzyć można.
Niemniej luzaków i tych patrzących na świat zgodnie z duchem czasu wśród głów państw, premierów i decydentów można szukać z powodzeniem także nad Bałtykiem. Zwłaszcza wśród tych „importowanych”. Ciekawostką jest, że jeśli zajrzelibyśmy do pałaców prezydenckich republik nadbałtyckich w okresie od 9 października 2006 roku do 7 lipca 2007 roku to w każdym z nich spotkalibyśmy prezydenta zza oceanu – ówczesnego prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa, byłą prezydent Łotwy Vairę Vīķe-Freibergę oraz obecnego prezydenta Estonii Toomasa Hendrika Ilvesa. To trio zmuszone było do wyjazdu za granicę. Pomimo tego ich doświadczenia zagraniczne w ogromnym stopniu wpłynęły na sposób sprawowania przez nich władzy.
Szczególnie Toomas Hendrik Ilves pokazuje, że bizantynizacja władzy warta jest lamusa. Urodził się on w 1953 roku w Sztokholmie w rodzinie uchodźców z Estonii, skąd wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Odcisnęło się to m.in. na jego angielskim, który cechuje się silnym akcentem z New Jersey. Ilves uwodził Estończyków i dziennikarzy podśpiewując piosenkę Sex Pistols Anarchy in the U.K. w trakcie Estońskiego Festiwalu Piosenki Punkowej (Punk Laulupidu) w Rakvere, pojawiając się na tradycyjnych festiwalach pieśni i tańca w tradycyjnym stroju regionalnym, czy odwiedzając jedną z komun w Tallinie. A to tylko krótka lista występków tego pana.
Dlaczego Estończyk Ilves może jak Obama pozwolić sobie na odrobinę luzu? Wychowanie w tej samej kulturze to jedno, wartości panujące w społeczeństwie to drugie. U Amerykanów wszyscy są równi, bo kraj demokratyczny, a u Estończyków ani dworu, ani kościoła, więc każdy jest równy, bo z ludu. U nas niestety władza to sposób na powrót do dworu i na salony.
Tak więc u nas Beyoncé jeszcze długo nie będzie (nawet z plejbeku).