Aarne Puu: Do każdego przekładu podchodzę jak do Ziemi Nieznanej

0
1394
Wieczór poetycki Konfraterni Poetów w Krakowie. Aarne Puu czyta wiersz ze swojego tomiku "Kręgi mojej pamięci".

To, że piszę w tych dwóch językach, daje mi większe możliwości „poetyckiego zaistnienia” i myślę, że właściwie lepiej porozumiewam się z moimi czytelnikami. Zarówno w twórczości estońskiej, jak i polskiej jestem dość oszczędny w słowach. Moje wiersze są zwarte, dość krótkie, nieprzegadane. I taka forma wiersza może bardziej przemawia do Estończyków, którzy nie należą do ludzi zbyt rozmownych i otwartych. (…) Do każdego przekładu podchodzę jak do Ziemi Nieznanej, muszę poznać jej piękno, poczuć zapach i smak. A wyzwania są jak u każdego tłumacza literatury – musisz być „omnibusem” i umieć znaleźć odpowiednie ekwiwalenty jednego języka w drugim. Jeśli nie znajdziesz od razu, to musisz szukać dotąd, aż znajdziesz – mówi Aarne Puu, pochodzący z Estonii i mieszkający w Krakowie poeta, tłumacz, wykładowca akademicki.

Podczas seminarium tłumaczy literatury estońskiej w Käsmu. Zdj. Dmitri Kotjuh.

Aarne Puu – poeta, tłumacz, wykładowca akademicki. Urodził się w Tallinnie w 1948 roku. Kilka lat dzieciństwa spędził w Słobodskoj w obwodzie kirowskim. W Tartu studiował filologię rosyjską, jednak ukończył teatrologię w Polsce na filologii polskiej w Uniwersytecie Jagiellońskim. Poezję tworzy w języku estońskim i polskim, dotychczas wydał po kilka tomów poezji w obu językach. Debiutował w 1989 roku tomem „Jezioro mojej pamięci” (w języku polskim) i rok później „Ring on nii pikk” („Krąg jest tak długi”) w języku estońskim. Przetłumaczył 15 książek – powieści, tomików poezji, literaturę dziecięcą, książki historyczne – zarówno z języka polskiego na estoński, jak i z estońskiego na polski. W latach 1996-2020 nauczał języka estońskiego w Uniwersytecie Jagiellońskim. 

Kazimierz Popławski: Pochodzi Pan z Estonii, jednak większość życia spędził w Polsce w Krakowie. Czy może Pan opowiedzieć co sprawiło, że zdecydował się Pan na związanie swojego życia z Polską?

Aarne Puu: Urodziłem się w Estonii i jestem Estończykiem, jednak los sprawił, że mieszkam w Polsce już 47 lat, jestem związany z tym krajem życiowo, poprzez moją rodzinę, żonę, córki i wnuki. Tak więc Estonia pozostaje dla mnie krajem mojego dzieciństwa, moją pierwszą ojczyzną, a Polska… Znalazłem się tu z wyboru, mam tu wielu przyjaciół, tu pracuję i tworzę. Tym krajem związane są wszystkie moje radości i troski.

Jak wyglądała Pana droga do Polski, do polskiej kultury – nauka języka, poznawanie kultury?

Droga ta była długa i dlatego postaram się opowiedzieć ją w skrócie. Studiowałem na Uniwersytecie w Tartu filologię rosyjską. Po drugim roku studiów zostałem wytypowany, w ramach wymiany studentów pomiędzy PRL a ZSRR, na studia do Polski. Najpierw znalazłem się w Łodzi, gdzie na Uniwersytecie im. P. Lumumby uczęszczałem na letni kurs języka polskiego, a potem zostałem skierowany do Krakowa, gdzie po roku nauki języka polskiego w Studium Języka Polskiego UJ, rozpocząłem studia w Uniwersytecie Jagiellońskim na filologii polskiej, specjalność: teatrologia. Tak więc z wykształcenia jestem teatrologiem, ale w zawodzie nie przepracowałem ani jednego dnia.

Większą część życia spędził Pan w Polsce. Czy czuje się Pan bardziej Estończykiem czy Polakiem?

Rzeczywiście, większą część mojego życia przemieszkałem w Polsce. Przez te wszystkie lata bytności w Polsce nauczyłem się radzić sobie z moją samotnością językową, bo to nie jest taka zwykła samotność. Oczywiście starałem się utrzymywać kontakt z kulturą mojego kraju ojczystego poprzez książki, prasę, a w ostatnich czasach przez Internet. Prawdą jest jednak to, że mój kontakt z żywym językiem był rzadki. A wracając do odczuć, czy czuję się bardziej Estończykiem czy Polakiem – to kiedyś, jeszcze przed pandemią, podczas kolejnych pobytów w Estonii, słyszałem kilkakrotnie od przyjaciół, „wiesz co, ty jesteś jednak już bardziej Polakiem niż Estończykiem…” Chyba tak jest. Wpasowałem się w polski sposób życia i bycia i dobrze się z tym czuję.

W jaki sposób pielęgnuje Pan język i kulturę estońską we własnym domu? Czy Pana córki mówią po estońsku, znają estońską kulturę?

W języku polskim mówi się język ojczysty, a w języku estońskim, mówi się „emakeel” czyli matczyn język. Ponieważ w moim domu mówiliśmy zawsze po polsku, to niestety, moje córki nie nauczyły się języka estońskiego, i to zapewne moja wina, że nie potrafiłem ich zainteresować i nauczyć języka ojca. Byłem zbyt zajęty swoimi sprawami, tłumaczeniami, poezją i udoskonaleniem języka polskiego… Trochę też może za wygodny… Mea culpa.

W jaki sposób utrzymuje Pan kontakt z kulturą estońską? Jak często odwiedza Pan swoich znajomych i rodzinę w Estonii?

Gdy moi rodzice jeszcze żyli, to starałem się regularnie ich odwiedzać. Kilka razy wyjeżdżaliśmy całą rodziną na wakacje w Estonii, byliśmy nad jeziorem Peipsi (pol. Pejpus), nad morzem w Narva-Jõesuu, gdzie jest cudowna plaża i sosnowy las. Moje córki wspominają te wakacje jeszcze do dziś, doskonale pamiętają urokliwe uliczki starego miasta Tallinna i miasto uniwersyteckie Tartu. Z czasem moje wyjazdy stawały się coraz krótsze i rzadsze. Potem, gdy rodzice odeszli, a dzieci dorosły, odwiedzałem Estonię rzadziej i pobyty były krótkie, bo związane z promocją kolejnej książki, wydarzeniami kulturalnymi lub związane z zawodową pracą lektora w UJ.

Czego z Estonii, z estońskiej kultury brakuje Panu w Polsce? Za czym Pan tęskni?

Właściwie niewiele mi brakuje, bo przecież teraz można czytać prasę codzienną i miesięczniki literackie w Internecie, wszystko jest dostępne na jedno kliknięcie. Najbardziej może tęsknię za melodią języka estońskiego i za prawdziwym estońskim chlebem… i gdy pytam moją rodzinę, co mam przywieźć z Tallinna, to zawsze słyszę, tato, nic nie przywoź, tylko estoński czarny chleb. Może chciałbym jeszcze pospacerować brzegiem morza w czerwcu, kiedy są białe noce… Chociaż podczas jednego z wyjazdów do Estonii, właśnie w porze białych nocy, nie mogłem spać, miałem dziwne uczucie niepokoju – godzina pierwsza w nocy, a na ulicy tak widno, ze można czytać gazetę… No cóż, odzwyczaiłem się, żyję rytmem dnia w Polsce.

Co było u Pana pierwsze – poezja czy przekład?

Najpierw były wiersze, a dopiero później przyszła praca tłumacza. A potem jedno zaczęło uzupełniać drugie. I tak trwa to do dnia dzisiejszego.

Jak zaczęła się Pana przygoda z poezją? Kiedy zaczął Pan tworzyć? Czy pierwsze wiersze powstawały po polsku czy po estońsku?

Jezioro mojej pamięci

Dobrze pamiętam, kiedy i gdzie powstał, albo może lepiej powiedzieć, przyszedł do mnie mój pierwszy wiersz po estońsku. Miałem wtedy chyba 23 lata, był listopadowy, deszczowy dzień – jechałem autobusem i akurat przejeżdżaliśmy obok jakiejś opuszczonej zagrody, do tej pory pamiętam dobrze ten dom i okna, które były zabite deskami. Nagle w głowie ułożyło się w wiersz(?) kilka linijek, prawie je zobaczyłem. Miałem jakąś wewnętrzną potrzebę zapisania tej myśli i zrobiłem to. Od tego momentu coraz częściej pojawiały się coraz to nowe takie myśli – strofy, jakieś krótsze i dłuższe fragmenty wierszy i całe wiersze. Wszystko to zapisywałem, jednak jakoś nie przyszło mi do głowy, aby od razu je publikować. Długo pisałem „do szuflady”. W końcu zadebiutowałem na łamach „Życia Literackiego” u Tadeusza Śliwiaka, było to w 1986 roku najpierw tłumaczeniami poezji estońskiej, a potem swoimi wierszami. W dalszym ciągu jednak głównie pisałem „do szuflady”. Dopiero pani redaktor Krystyna Migdalska z Wydawnictwa Literackiego, namówiła mnie, żebym zaniósł swoje polskie wiersze do redakcji poezji i, w efekcie tego, w 1989 roku ukazał się w Wydawnictwie Literackim w Krakowie mój debiutancki tomik „Jezioro mojej pamięci”, a w następnym roku w Tallinnie został wydany tomik moich estońskich wierszy pt. „Ring on nii pikk” („Krąg jest tak długi”). Schemat powstawania wiersza nie zmienił się do dziś. Czasami coś nieokreślonego długo we mnie „nabrzmiewa”, kołacze się gdzieś w mojej głowie, gdzieś jest ukryte, aż nagle układa się i formułuje w słowa, które zapisuję – jednak nie zawsze potrafię zapisać to, co gdzieś tam we mnie, w środku buduje się i dojrzewa… tylko czasem udaje się „to” skrystalizować i wtedy powstaje wiersz.

A mój pierwszy wiersz napisany po polsku pamiętam bardzo dobrze. Stałem przed kościołem Mariackim przed tabliczką z godzinami mszy św. i nagle w głowie ułożyły się takie strofy:

x x x

Bóg pracuje
codziennie
od 6 do 20
świtem
otwiera urząd
zasiada na ołtarzu
ma dużo pracy
prośby skargi zażalenia
zawsze
bez śniadania
bez obiadu
bez kolacji
wieczorem
jest bardzo zmęczony

nigdy jeszcze nie był
na urlopie

Wydał Pan kilka tomików poezji. Który z nich ma dla Pana największe znaczenie?

Jeśli chodzi o tomiki estońskie, to oczywiście wydany w 1990 roku debiutancki „Ring on nii pikk”, który ukazał się w nakładzie 7000 egzemplarzy, no i chyba mój ostatni tomik z roku 2020 „Ma elan ruumis” („Mieszkam w przestrzeni”), z polskojęzycznych wymieniłbym debiutancki tomik z 1989 roku „Jezioro mojej pamięci”, który został uhonorowany nagrodą Andrzeja Bursy oraz „Inny wybór”.

Jak różnią się polska i estońska dusza? Czy język ma wpływ na twórczość – czy tworząc po polsku i po estońsku, tworzy Pan poezję należącą do dwóch różnych kultur, a może sam język nie ma większego znaczenia?

Spotkanie z czytelnikami w Estonii. Zdj. Peeter Lilleväli.

To, że piszę w tych dwóch językach, daje mi większe możliwości „poetyckiego zaistnienia” i myślę, że właściwie lepiej porozumiewam się z moimi czytelnikami. Pisząc po polsku mogę być dobrze zrozumiany przez Polaków, a pisząc po estońsku, przez Estończyków. Zarówno w twórczości estońskiej, jak i polskiej jestem dość oszczędny w słowach. Moje wiersze są zwarte, dość krótkie, nieprzegadane. I taka forma wiersza może bardziej przemawia do Estończyków, którzy nie należą do ludzi zbyt rozmownych i otwartych. Ale chyba też i do Polaków, bo ta krótka i zwarta forma nie jest zbyt męcząca w czytaniu, choć zawiera ważkie treści. Jako tłumacz mam świadomość, że żadne tłumaczenie nie oddaje w stu procentach sensu oryginału, zwłaszcza w tłumaczeniach poezji. Może i trochę jestem taki „dwa w jednym” pod wieloma względami. Co się zaś tyczy spraw związanych z językiem, to chciałbym w tym miejscu przytoczyć mój wiersz, napisany w Krakowie, gdy zobaczyłem na balkonie, na hodowanych przez moja żonę pelargoniach, samotną pszczołę, która robiła ostatnie zimowe zapasy…

JĘZYKOWE ZMARTWIENIA
Sądzę że
dobrze znam
język estoński
bo to język moich Rodziców
którzy już dawno odeszli
prawie tak samo dobrze
znam język rosyjski
bo miałem najlepszego
nauczyciela języka rosyjskiego
wielu moich rówieśników
pamięta go do dziś
nazywał się Józef Stalin
nie gorzej od estońskiego
znam język polski
bo to język mojej żony
dorosłych już córek
i nowej ojczyzny

ale nic nie wiem
o czym rozmawiają pszczoły
które przylatują w to przepiękne
jesienne przedpołudnie
na nasz balkon
po ostatnie w tym roku
krople nektaru
całkiem obcy jest mi
język pracowitych mrówek
które spotykam na moich spacerach
w pobliskim sosnowym lesie
i nawet nie rozumiem
co chce mi
powiedzieć
mój stary
pies

Kraków 14.09.06

W swoim dorobku ma Pan także utwory po rosyjsku. Studiował Pan filologię rosyjską, nie jest to jednak jedyny powód Pana dobrej znajomości tego języka. Czy może Pan powiedzieć coś więcej o swoich związkach z Rosją?

To są po prostu moje doświadczenia życiowe. Miałem trzy i pół roku, gdy ówczesne władze radzieckie aresztowały moją mamę i zesłały ją, już po raz drugi, do miasta Słobodskoj w obwodzie kirowskim. Jako małe dziecko, znalazłem się w dalekiej Rosji i język rosyjski stał się na 6,5 roku moim drugim językiem. Tam chodziłem do rosyjskiej szkoły i musiałem się odnaleźć w kontaktach z rówieśnikami i otoczeniem, a podstawową platformą porozumienia jest język. Wszystkie lekcje też odbywały się w języku rosyjskim. Jednak w domu zawsze mówiło się po estońsku i moja matka bardzo dbała o to, by język, kultura i tradycje estońskie nie były mi obce. Miałem 10 lat, kiedy wreszcie dostaliśmy pozwolenie na powrót do ojczyzny, a dwadzieścia cztery, kiedy wyjechałem na studia do Polski. Tak więc te trzy języki i trzy kultury są mi bliskie i bardzo dobrze znane.

Studiował Pan filologię rosyjską, ale trafił do Polski, gdzie przedmiotem Pana pracy stał się język estoński. Co sprawiło, że został Pan tłumaczem i podjął Pan pracę na uczelni?

Do zajęcia się tłumaczeniami literackimi zachęciła mnie znakomita tłumaczka Maria Leśniewska, która prowadziła przy Związku Literatów Polskich na Krupniczej warsztaty dla młodych tłumaczy. Zajęcia na tych warsztatach bardzo wiele mi dały i pomogły w późniejszej pracy translatorskiej. Potem spotkałem na swej drodze świetnego tłumacza Jerzego Litwiniuka i wspólnie przetłumaczyliśmy mini antologię poezji estońskiej pt. „Pieśń o niechybnym spotkaniu ze szczęściem”. Następnie prof. Florian Nieuważny, a także prof. Andrzej Drawicz, namówili mnie do tłumaczenia literatury estońskiej na język polski. Tak więc już na studiach zacząłem tłumaczyć. Pierwszy przekład – książka H. Mänd „Piesek w kieszeni” ukazała się w roku 1978. Po studiach nie musiałem już szukać pracy i pracowałem jako freelancer aż do roku 1996. Jednak zmiany ustrojowe pogorszyły na tyle moje sprawy bytowe, że zacząłem się rozglądać za jakąś konkretną, stałą pracą. I wtedy, za namową prof. Józefa Bubaka i pani dr Etelki Kamockiej, podjąłem pracę w Katedrze Filologii Węgierskiej UJ jako lektor języka estońskiego. Nigdy bym nie przypuszczał, że przepracuję w charakterze nauczyciela akademickiego aż 25 lat…

Rodzinne wakacje. Z archiwum rodzinnego.

Wśród Pana przekładów są książki tłumaczone i z estońskiego na polski, i z polskiego na estoński. Co stanowi największe wyzwanie dla tłumacza łączącego języki polski i estoński?

Powiem szczerze, nigdy nie zastanawiałem głęboko nad tym zagadnieniem. Chociaż o tym można napisać niejeden referat. Do każdego przekładu podchodzę jak do Ziemi Nieznanej, muszę poznać jej piękno, poczuć zapach i smak. A wyzwania są jak u każdego tłumacza literatury – musisz być „omnibusem” i umieć znaleźć odpowiednie ekwiwalenty jednego języka w drugim. Jeśli nie znajdziesz od razu, to musisz szukać dotąd, aż znajdziesz. To jest temat rzeka. Jeśli o mnie chodzi, to jestem dość skrupulatny w tłumaczeniach i staram się zawsze jak najlepiej oddać słowa autora. Czasem jest to dość trudne, zwłaszcza w utworach, w których jest dużo neologizmów, nazw własnych oddających wygląd, cechę czy charakter. Do trudnych i pracochłonnych tłumaczeń należą np. powieści fantasy i science fiction.

W Pana dorobku tłumacza jest i poezja, i proza, są także bajki czy książka historyczna prof. Raimo Pullata. Czy jako poeta lepiej czuje się Pan tłumacząc poezję czy prozę?

Tak. Zaczynałem od książek dla dzieci, bo charakteryzują się prostotą języka, co często jest złudne… To była dobra szkoła tłumaczenia. Ale przełożyłem także na język polski trzy estońskie sztuki teatralne, co jest trudne dla tłumacza ze względu na utrzymanie tempa i opis didaskaliów. Jedna z tych sztuk – „Gra w Kopciuszka” Paula-Eerika Rummo – została zrealizowana jako słuchowisko w Polskim Radiu. Dwie pozostałe były przetłumaczone dla Teatru Telewizji, ale nie zostały zrealizowane. To tak na marginesie. A co do tłumaczenia prozy albo poezji… Chyba faktycznie jakoś łatwiej tłumaczy mi się wiersze niż prozę. Może dlatego, że sam piszę wiersze, lepiej odnajduję to, co „poeta chciał powiedzieć” czyli duszę utworu.

Przełożył Pan łącznie kilkanaście książek z estońskiego na polski i z polskiego na estoński. Który z przekładów miał dla Pana największe znaczenie?

Ring on nii pikk

Przetłumaczyłem piętnaście książek z estońskiego na polski i z polskiego na estoński, a łączny nakład moich przekładów i tomików poetyckich wynosi w sumie już około 500 000 egzemplarzy. Nie mam jakichś szczególnie ulubionych autorów czy gatunków literackich. Natomiast bardzo dobrze pamiętam pracę nad powieściami S. Lema „Solaris” oraz „Eden”, a także trudno tłumaczyło mi się książkę A. Sapkowskiego „Ostatnie życzenie”, którą uznano za książkę roku z gatunku fantasy. To było trudne, ale zarazem bardzo ciekawe doświadczenie. Jeśli chodzi o tłumaczenia na język polski, to dużym wyzwaniem językowym była praca nad wyborem nowel klasyka literatury estońskiej Friedeberta Tuglasa „Na krańcu świata”, przygodą translatorską było też tłumaczenie ciekawej książki prof. R. Pullata „Od Wersalu do Westerplatte. Stosunki estońsko-polskie w okresie międzywojennym”, która ukazała się w 2003 roku, i w której znajduje się dużo autentycznych dokumentów, pisanych językiem z czasów, kiedy powstawały, a więc nieco już archaicznym. To wymagało trochę dodatkowych studiów nad ich formą językową.

Nad czym pracuje Pan obecnie? Czy planuje Pan wydać kolejny tom poezji? A może przełożyć coś z języka estońskiego?

Kilka dni temu rozmawiałem z kolegą, który zapytał, czy pisze teraz wiersze, bo czas pandemii, samoizolacji, strachu i niepewności jutra powinien sprzyjać tworzeniu. Odparłem, zgodnie z prawdą, że niestety, ani jeden wiersz nie powstał jeszcze podczas tej biologicznej wojny. Nie wiem dlaczego, czy z braku, czy z nadmiaru wrażeń. Ale przeglądam rękopisy i zbieram materiał do wyboru moich polskich wierszy. A w zimie, jeśli zdrowie dopisze, myślę o przetłumaczeniu pewnej sensacyjnej powieści estońskiej – której tytułu na razie nie zdradzę, żeby nie zapeszyć. O ile oczywiście znajdzie się wydawca, bo to w dzisiejszych czasach jest największym problemem.

Jest Pan tłumaczem, poetą, do niedawna – przez wiele lat – nauczał Pan języka estońskiego i kultury estońskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tłumacz, poeta, nauczyciel akademicki – która z tych ról dała Panu najwięcej satysfakcji?

Myślę, że wszystkie te role wspaniale się uzupełniają i każda z nich daje mi wiele satysfakcji i wiele wniosła do mojego życia. Najbardziej jednak cieszy mnie, gdy powstanie nowy wiersz.

Chciałbym jeszcze porozmawiać na temat obecności literatury estońskiej w kulturze polskiej. Do tej pory po polsku ukazało się kilkadziesiąt tytułów literatury estońskiej – prozy i poezji – w języku polskim. To raczej niewiele biorąc pod uwagę ponad 100 lat historii kontaktów kulturalnych (nawet jeśli te w okresie ZSRR i PRL były ograniczone). Literatura estońska w Polsce jest współcześnie niemal nieobecna. Co jest powodem takiej sytuacji?

Tu bym polemizował. Właśnie w tym minionym okresie, przed transformacją, kontakty kulturalne, a szczególnie literackie, były między Estonią a Polska bardzo żywe, o czym dobitnie świadczy wymienionych przez Pana kilkadziesiąt tytułów książek. Po transformacji ustrojowej nastąpił prawie całkowity zanik przekładów z literatury estońskiej. Chociaż ostatnio coś jakby „ruszyło”, ponieważ do nielicznego grona tłumaczy literatury estońskiej dołączyła Anna Michalczuk-Podlecki, która oprócz kilku książek dla dzieci przełożyła także książkę Jaana Kaplinskiego „Ojcu” (Pogranicze, 2016), a ostatnio w jej przekładzie ukazała się książka Andrusa Kivirähka „Człowiek, który znał mowę węży” (Marpress, 2020). Oby nie zabrakło jej zapału i chęci…

Zapewne jest kilka przyczyn tego braku zainteresowania wśród wydawców i czytelników polskich współczesną literaturą estońską – zresztą nie tylko estońską. Według mnie, powodem takiej sytuacji jest po pierwsze – brak planowego wydawania książek z różnych krajów, co było typowe dla planowej gospodarki tamtych czasów. I to powoduje, że małe kraje takie jak Estonia, Łotwa czy nawet Litwa, chociaż znalazły się w Unii Europejskich, to nie są w stanie przebić się ze swoja kulturą, a więc i literaturą, na ciasnym rynku europejskim. W początkowym okresie transformacji rządy „nowych unitów” skupiły się przede wszystkim na nawiązaniu kontaktów gospodarczych i ekonomicznych. Być może kiedyś później, po ugruntowaniu pozycji na rynku gospodarczym Europy, nadejdzie czas na promowanie odrębności kulturowej. Po drugie, obecnie, jesteśmy nadal zachłyśnięci możliwościami konsumpcyjnymi, zachłannie korzystamy z dóbr bardziej wymiernych i konkretnych niż dobra kulturalne. I wreszcie po trzecie – szalona technicyzacja życia codziennego, szerokie możliwości poznania świata i umedialnienie kultury (wszechobecna telewizja i szalony rozwój Internetu) niestety spłycają nasze zainteresowania pozostałymi dziedzinami kultury, które nierzadko wymagają większego intelektualnego wysiłku i poświęcenia czasu. Łatwa dostępność mediów i uśrednienie oraz spłycenie poziomu prezentowanych przez nie „produktów kultury” odstręcza od sięgania przez społeczność nie tylko polską, do ambitnych i na wysokim poziomie elementów kultury takich jak literatura, malarstwo, rzeźba czy muzyka poważna – stają się one coraz bardziej elitarne i coraz rzadziej trafiają do przeciętnego odbiorcy i z tym faktem musimy jak na razie się pogodzić.

Po jakie tematy sięgają estońscy pisarze? Czy estońska twórczość naznaczona jest wspólnymi doświadczeniami społeczeństwa? Czy są tematy stale wracające w estońskiej literaturze? Czy można mówić o jej cechach charakterystycznych?

Po zmianie ustrojowej, przypominam, że Estonia odzyskała niepodległość w 1991 roku, życie literackie wróciło do normy, zniesiono wszechobecną i wszechwładną cenzurę radziecką i autorzy zaczęli korzystać z nowych możliwości, które się otworzyły. Dotyczyło to także poszerzenia kręgu tematów. Zaczęto poruszać tematy, które w czasach radzieckich były tabu, czyli np. bardziej otwarcie i bezpośrednio autorzy piszą o seksie, ukazało się też sporo pamiętników o losach Estończyków zesłanych na Syberię itd. Czyli w literaturze estońskiej zaszły podobne procesy jak w literaturze polskiej po roku 1990. Krótko mówiąc, literatura estońska ostatnich dziesięcioleci niewiele się różni od literatury polskiej czy innych literatur światowych.

Co estońska literatura może zaoferować polskiemu czytelnikowi, czego ten nie znajdzie w literaturze rodzimej? Czy literatura estońska wnosi coś do kultury polskiej, czy w twórczości polskich pisarzy i artystów można znaleźć estońskie ślady?

Musiałbym nad tym się zastanowić. Ale nie, w literaturze chyba nie ma aż tak wyraźnych estońskich śladów, polska literatura jest bardzo różnorodna i wielostronna, i to raczej twórcy estońscy mogliby z niej wiele korzystać. Ale patrząc na inne dziedziny kultury nie sposób nie wspomnieć o tradycjach estońskiej muzyki chóralnej, o chórach, które rokrocznie koncertują też w Polsce. Tego brakuje w muzyce polskiej w takim wymiarze, ale to akurat chyba nie trafiłoby u nas na podatny grunt. Tym bardziej zachęcam do pójścia na występy chórów estońskich, które co roku odbywają się także w Polsce. Natomiast w muzyce poważnej na przykład twórczość Arvo Pärta wywarła na pewno wpływ na niektórych polskich kompozytorów. Nie jestem znawcą muzyki klasycznej, to jest tylko moje domniemanie. Zresztą Arvo Pärt jest niezwykle popularny w Polsce, co drugi mój student przyznawał, że zna lub zetknął się z jego muzyką, i wielu jest nią zafascynowanych. Niedawno obejrzałem estoński film „Listopad”, który jest adaptacją powieści Andrusa Kivirähka „Rehepapp ehk november”. Muzykę do tego filmu skomponował polski kompozytor Michał Jacaszek i jest ona piękną adaptacją estońskiej muzyki ludowej. Przyznaję, że byłem zaskoczony, jak świetnie to zrobił. Zamykając temat filmowy, muszę polecić jeszcze jeden film estoński, a mianowicie „Mandarynki”. Ten film trzeba koniecznie zobaczyć!

Po które z tych kilkudziesięciu tytułów czytelnik powinien wybrać się do biblioteki lub księgarni? Które mają największe znaczenie dla kultury estońskiej? Które mogą być dobrym początkiem przygody z literaturą estońską?

Kto teraz czyta i korzysta regularnie z biblioteki… ale jeśli już to poleciłbym wszystkie historyczne powieści Jaana Krossa, zwłaszcza „Immatrykulacja Michelsona” i „Cesarski szaleniec”, wybór nowel estońskiego klasyka Fr. Tuglasa „Na krańcu świata”, powieść Matsa Traata „Sad Pommera”, współczesną, i nadal aktualną, chociaż napisaną w 1979 roku powieść Mati Unta „Jesienny bal”, a z poezji tomik Paula-Eerika Rummo „Półgłosem”, mini-antologię czterech poetów estońskich „Pieśń o niechybnym spotkaniu ze szczęściem” oraz dwujęzyczny tom wierszy Jaana Kaplinskiego „Po drugiej stronie jeziora”, która była nominowana do nagrody Europejski Poeta Wolności. Natomiast miłośnikom historii radziłbym koniecznie przeczytać arcyciekawą książkę profesora Raimo Pullata „Od Wersalu do Westerplatte. Stosunki estońsko-polskie w okresie międzywojennym”. Chociaż zaznaczam, że jest to mój indywidualny wybór estońskich autorów.


Artykuł powstał w ramach projektu „Eestlased ja Eesti kultuur Poolas” („Estończycy i estońska kultura w Polsce”), dla którego Fundacja Bałtycka we współpracy z portalem Eesti.pl uzyskała dofinansowanie z programu grantowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Estońskiej „Väliseesti ajalehtedele suunatud toetusprogramm 2020. aastal”  („Program wsparcia skierowany do estońskich czasopism zagranicznych w 2020 roku”) zarządzanego przez SA Kodanikuühiskonna Sihtkapital („Fundacja Społeczeństwa Obywatelskiego”).

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj