Tragedia w Inflantach, Juliusz Verne

0
736

Rozdział XIII. Powtórna wizja lokalna

Ułaskawienie Władimira Janowa wywołało wielkie wrażenie nie tylko w Rydze, ale też we wszystkich prowincjach nadbałtyckich. Widziano w tym rozmyślny znak rządu, chcącego pokazać sprzyjanie dążeniom antyniemieckim. Ludność robotnicza przyklasnęła temu bez żadnych zastrzeżeń. W kręgach szlacheckich i mieszczańskich potępiono łaskawość cara, która po Władimirze zdawała się także dosięgać i chronić Dymitra Nikoliewa. Bez wątpienia szlachetne postępowanie zbiega, poświęcającego samego siebie, zasługiwało na przebaczenie, a nawet na całkowitą rehabilitację i przywrócenie wszystkich praw obywatelskich, których został pozbawiony jako skazaniec polityczny. Był to także wyraz protestu przeciw oskarżeniom godzącym w profesora, do tej pory czcigodnego i szanowanego obywatela, oraz wskazówka, iż w przyszłych wyborach należy głosować na partię słowiańską.

Tak przynajmniej oceniano postępek cara, a generał Gorko wcale nie krył się ze swoją opinią w tej sprawie.

Władimir Janow opuścił twierdzę w Rydze w towarzystwie pułkownika Ragienowa, który przyszedł zakomunikować mu carski ukaz. Młodzieniec natychmiast udał się do domu Dymitra Nikoliewa, a ponieważ nowina była trzymana w sekrecie, Ilka i jej ojciec dowiedzieli się o niej wprost od Władimira.

Fale radości i wdzięczności zalały ten mały, skromny domek i wydawało się, że wreszcie powróciło do niego szczęście!

Wkrótce też pojawił się doktor Hamine, pan Delaporte i kilku przyjaciół rodziny. Wszyscy gratulowali Władimirowi i ściskali go. W obecnej chwili nikt nie myślał o oskarżeniach wiszących nad profesorem.
– Gdyby nawet został pan skazany – powiedział Delaporte do Nikoliewa – żaden z nas nie zwątpiłby w pańską niewinność!
– Skazany! – zawołał doktor. – Czy kiedykolwiek mogłoby do tego dojść?
– Ojcze! Nawet gdyby uznano cię za winnego – oświadczyła Ilka – Władimir, Jan i ja poświęcilibyśmy swoje życie, aby cię zrehabilitować!

Dymitr Nikoliew, ze ściśniętym sercem i obliczem pobladłym ze wzruszenia, nie umiał wymówić słowa, tylko uśmiechał się smutno. Czyż jego zachowanie nie pokazywało, że należy się jeszcze wstrzymać z wyrażaniem opinii na temat chwiejnej sprawiedliwości ludzkiej? Czyż nie zapadło już tyle niesprawiedliwych wyroków, bardzo często nie do naprawienia?

Kiedy ucichły wybuchy radości i serca przestały żywiej uderzać, najbliżsi przyjaciele Władimira i Nikoliewa zasiedli razem przy herbacie. Wtenczas Ilka powiedziała z prostotą:
– Jeśli tylko zechcesz, Władimirze, zostanę twoją żoną!

Ślub miał się odbyć za sześć tygodni. Dla Władimira Janowa przygotowano pokój na parterze. Sytuacja majątkowa obojga narzeczonych była znana. Ilka nie miała ni-czego, a do tej pory Nikoliew słowem nie wspomniał o swoim położeniu i o zobowiązaniach wobec banku Johausenów, wynikających z długu jego ojca. Dzięki skrupulatnemu oszczędzaniu spłacił już dużą część i miał nadzieję, że uda mu się zwrócić resztę. Oto dlaczego nic nie powiedział o tym swoim dzieciom. Dlatego też nie wie-działy one, że data uregulowania ostatniej raty, w wysokości osiemnastu tysięcy rubli, przypadała za dwa tygodnie. Dymitr zrobiłby lepiej, gdyby wcześniej się przy-znał. Przecież Władimir powinien wiedzieć, jak bardzo wielkie niebezpieczeństwo zagraża rodzinie Nikoliewów… Ta świadomość nie zmieniłaby z pewnością jego uczuć do młodej dziewczyny. Z taką sumą złożoną w depozycie, który przywrócił mu Dymitr Nikoliew, umiałby poczekać, a, wykorzystując swoją energię i inteligencję, potrafiłby zapewnić na przyszłość godne warunki życia swoim bliskim.

Jeżeli obecnie rodzina Nikoliewów czuła się szczęśliwa, szczęśliwsza niż by na-wet mogła kiedykolwiek o tym marzyć, jaki kontrast stanowiła dla rodziny Jahausenów! Tam myślano jedynie o bardzo ciężko rannym Karlu, którego po jakimś czasie i przy dobrej opiece zdoła się przewieźć do Rygi. Franka Johausena niepokoiło także uczucie, że zwycięstwo nad profesorem, który zdawał się już być pogrążony, wymyka się mu z rąk. Wyglądało na to, że straszliwy oręż, którego w swej nienawiści nie zawahałby się użyć, kruszy się w jego rękach. Jedyną bronią, która pozwoliłaby mu zniszczyć politycznego wroga, pozostawała sytuacja finansowa, w której się ten ostatni znajdował, i ów zaciągnięty przez niego dług, którego z pewnością nie zdoła spłacić w terminie.

Było jednak pewne, że ludzie bezstronni i potrafiący oceniać czyny bez uprzedzania się do osoby porzucali powoli myśl o oskarżaniu Dymitra Nikoliewa. Doszło na-wet do tego, że sami zwrócili się przeciw właścicielowi kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”.

Istotnie, jeżeli odrzuciło się działanie jakiegoś złoczyńcy z zewnątrz, to wszelkie poszlaki wskazywały na Kroffa. Czy zdarzenia z przeszłości świadczyły za nim, czy przeciw niemu? Prawdę mówiąc, nie były one ani dobre, ani złe. Kroff miał reputację człowieka prymitywnego, chciwego na pieniądze. Mrukliwy, postępujący skrycie, żył sam, bez rodziny, w tej karczmie położonej na odludziu, odwiedzanej jedynie przez wieśniaków i drwali. Jego rodzice, z pochodzenia Niemcy, i – co zdarzało się dość często w guberniach nadbałtyckich – wyznawcy kościoła prawosławnego, żyli dość biednie z dochodów, które przynosiła karczma. Dom i ogródek – oto wszystko, co syn po nich odziedziczył, a wartość tego majątku nie przekraczała zapewne tysiąca rubli.

Tam właśnie żył samotnie Kroff, bez żony i dzieci, bez służącego czy służącej. Wszystkie prace wykonywał sam, a karczmę opuszczał jedynie wtedy, kiedy zmuszony był udać się do Parnawy, aby odnowić zapasy.

Sędzia Kerstorf cały czas zachowywał pewne podejrzenia co do karczmarza. Zdawało mu się, iż Kroff umyślnie usiłuje skierować posądzenia w stronę podróżne-go, przybyłego razem z kurierem banku. Czy czasami to nie on porobił zadrapania na oknie pokoju, położył na dawnym miejscu pogrzebacz po tym, jak go użył do wyła-mania okiennicy? Może wreszcie to on popełnił zbrodnię, czy to przed, czy po wyjściu Dymitra Nikoliewa, na którym, dzięki podjętym przez karczmarza środkom ostrożności, musiały się skupić podejrzenia sędziego?

Czyż nie był to właśnie nowy ślad, którym należało podążać? Jeśli się będzie postępować rozważnie, może doprowadzi on do wyjaśnienia zagadki? Zresztą, od czasu jak pojawienie się Władimira Janowa odsunęło podejrzenia od Dymitra Nikoliewa, Kroff mógł się obawiać, że jego sytuacja nie jest już tak klarow-na. Ponieważ za wszelką cenę starano się znaleźć sprawcę zbrodni, to sędzia śledczy mógł znowu na niego skierować swoją uwagę. Jak wiadomo, po zabójstwie karczmarz opuszczał gospodę jedynie po to, aby zjawić się w pokoju sędziego śledczego. Chociaż z pozoru pozostawał wolny, cały czas był pilnie strzeżony przez policjantów, dzień i noc czuwających w kabaku.

Pokoje podróżnego i Pocha były zamknięte na klucz, a ponieważ klucze znajdowały się w rękach sędziego, nikt nie mógł do nich wejść. Rzeczy w nich się znajdujące pozostały zatem na tych samych miejscach, jak podczas pierwszej wizji lokalnej.

Chociaż Kroff powtarzał każdemu, kto chciał go słuchać, że dochodzenie podąża fałszywą drogą, porzucając podejrzenia względem Nikoliewa; chociaż twierdził, że podróżny był prawdziwym winowajcą; chociaż nie przestawał go obciążać przed sędzią Kerstorfem; chociaż był popierany w tym, co mówił, przez nieprzyjaciół profesora; chociaż z drugiej strony przyjaciele nauczyciela wskazywali, iż sprawcą był karczmarz, to prawdą też było, że położenie jednego i drugiego było bardzo niejasne, co dawało podstawy do najbardziej zaciekłych oskarżeń do czasu, aż zbrodniarz nie wpadnie w ręce sprawiedliwości.

Władimir Janow i doktor Hamine często dyskutowali o zaistniałej sytuacji. Ro-zumieli, że jedyne, co mogłoby zamknąć usta Johausenowi i jego poplecznikom, to nie tylko samo aresztowanie sprawcy zbrodni, ale też postawienie go w stan oskarżenia i skazanie. Podczas gdy Dymitr Nikoliew wydawał się odcinać od całej tej sprawy, nie chcąc się więcej nią zajmować i nawet nie czynić żadnych aluzji, jego przyjaciele nie przestawali naciskać na śledczego i wspomagali go informacjami, które starali się zbierać z każdej strony.

Ich działania zmierzające do oskarżenia karczmarza okazały się tak stanowcze, że pod presją opinii publicznej sędzia Kerstorf i pułkownik Ragienow zadecydowali, że odbędzie się powtórna wizja w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”.

Wizja miała miejsce piątego maja.

Sędzia Kerstorf, major Verder i sierżant Eck wyjechali z Rygi poprzedniego dnia i przed południem pojawili się w kabaku.

Policjanci dozorujący budynek nie mieli niczego nowego do zakomunikowania.

Kroff, który spodziewał się wizyty urzędników, oddał się z gorliwością do ich dyspozycji.
– Panie sędzio – powiedział – zdaję sobie sprawę, że niektórzy chcą mnie wciągnąć w tę aferę… Mam jednak nadzieję, że tym razem odjedziecie panowie przekonani o mojej niewinności…
– Zobaczymy – odparł sędzia Kerstorf. – Zacznijmy wizję.
– Od pokoju podróżnego, do którego pan sędzia ma klucz? – spytał karczmarz.
– Nie – odrzekł sędzia.
– Zamiarem pana jest przeszukanie całego domu? – zapytał major Verder.
– Tak, majorze.
– Sądzę, panie Kerstorf, że jeżeli pozostało coś nowego do znalezienia, to raczej w pokoju, który zajmował Dymitr Nikoliew.

Ta uwaga dobitnie dowodziła, że major nie miał żadnych wątpliwości co do winy profesora, a co za tym idzie karczmarza uważał za zupełnie niewinnego. Nic nie mogło zmienić jego opinii wynikającej z następujących faktów: mordercą był podróżny, a tym podróżnym był Dymitr Nikoliew.
– Prowadź nas! – rozkazał sędzia karczmarzowi.

Kroff spełnił rozkaz ze skwapliwością świadczącą wyraźnie na jego korzyść.

Przybudówka od strony ogrodu i zabudowania gospodarskie zostały jeszcze raz przeszukane przez policjantów pod kierunkiem sierżanta Ecka i w obecności sędziego i majora.

Następnie bardzo drobiazgowo przeszukano ogród, szczególnie ziemię pod drzewami, wzdłuż żywopłotu i grządki, na których rosły liche warzywa. Sprawą wielkiej wagi było ustalenie, czy Kroff nie zakopał części łupu pochodzącego z kradzieży, jeżeli oczywiście jej dokonał.

Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu.

Jeśli idzie o pieniądze, to w szafie karczmarza znaleziono jedynie około setki banknotów dwudziestopięcio-, dziesięcio-, pięcio-, trzy- i jednorublowych, to jest o niższej wartości niż te, które zawierał pugilares kuriera banku.

Major Verder wziął sędziego na stronę i rzekł półgłosem:
– Proszę nie zapominać, panie Kerstorf, że od dnia popełnienia morderstwa Kroff nigdy sam nie opuścił kabaku, gdyż agenci pojawili się tutaj rano tego samego dnia.
– Wiem o tym – odparł Kerstorf – ale przed przybyciem policjantów, a już po odejściu pana Nikoliewa, karczmarz przez kilka godzin był sam.
– Jednakże, jak pan widzi, panie Kerstorf, dotąd nie znaleźliśmy niczego podejrzanego.
– Rzeczywiście, jak dotąd, niczego… Jednakże nasza wizja nie dobiegła jeszcze końca… Ma pan klucze do tych dwóch pokoi, majorze?
– Tak, panie Kerstorf.

Swego czasu sędzia zdeponował w biurze policji klucze, które teraz major wyciągnął ze swojej kieszeni.

Otworzono drzwi pokoju, w którym zamordowano kuriera banku.

Pokój znajdował się w stanie, w jakim zostawili go agenci policji po pierwszej wizycie śledczych. Łatwo to można było stwierdzić, gdy tylko otworzono okiennice. Łóżko było rozgrzebane, poduszka poplamiona krwią, na podłodze, aż do drzwi, ciągnęła się zasuszona, czerwona struga. Nie zauważono żadnej nowej wskazówki. Morderca, kimkolwiek by on nie był, nie pozostawił żadnych śladów swojej bytności w tym pokoju.

Po zamknięciu okiennic sędzia Kerstorf, major, sierżant, Kroff i policjanci po-wrócili do sali jadalnej.
– Zbadajmy drugi pokój – powiedział sędzia.

Przede wszystkim starannie obejrzano drzwi od zewnątrz i nie zauważono na nich żadnych śladów.

Zresztą policjanci przebywający w kabaku mogli potwierdzić, że nikt nie próbo-wał ich otwierać! Ani jeden, ani drugi od dziesięciu dni nie opuszczał karczmy.

Pokój był pogrążony w głębokich ciemnościach.

Sierżant Eck skierował się ku oknu, otworzył je na oścież, a następnie rozsunął okiennice. Przy pełnym świetle można było dokonać oględzin.

Od czasu ostatniej wizji nie zaszły tu żadne zmiany. W głębi stało łóżko, na którym spał Dymitr Nikoliew. Przy łóżku, blisko głowy, znajdował się zwykły stolik, na którym stał żelazny świecznik z niedopaloną świecą. W jednym kącie stało słomiane krzesło, w drugim stołek. Na prawo znajdowała się szafa, której drzwi były zamknięte. Dalej kominek, to znaczy palenisko ułożone z dwóch płaskich kamieni. Powyżej biegła aż do dachu rura, szersza w swej dolnej części i zwężająca się ku górze.

Dokładnie zbadano łóżko i tak jak za pierwszym razem nie znaleziono niczego podejrzanego. W szafie i jej szufladach nie było ani odzieży ani papierów. Zwyczajnie była pusta.

Obiektem szczególnych oględzin stał się pogrzebacz, leżący w kącie paleniska. Niewątpliwie skrzywiony na końcu, mógł posłużyć za dźwignię do wyważenia okiennicy w drugim oknie. Ale prawdą też było, że do wyłamania okiennicy, będącej w bardzo złym stanie, mógł posłużyć jakikolwiek inny przedmiot, nawet zwykły kij.

Odszukano też zadrapania na framudze okna. Czy zrobił je osobnik przechodzący przez okno? Tego nie udało się stwierdzić.

Sędzia powrócił do paleniska.
– Czy podróżny rozpalił ogień? – spytał Kroffa.
– Prawdopodobnie nie – odparł karczmarz.
– A czy za pierwszym razem przetrząsnęliśmy popiół?
– Nie sądzę – odrzekł major Verder.
– Zróbmy to więc teraz!

Eck pochylił się nad paleniskiem i z lewej strony, w kącie, zauważył na wpół spalony skrawek papieru, rodzaj czworoboku, z którego pozostał jedynie narożnik, który można było pomylić z popiołem.

Jakie zdumienie ogarnęło wszystkich obecnych, kiedy w tym skrawku papieru rozpoznano szczątki banknotu. Nie ulegało wątpliwości – był to jeden z biletów ban-ku państwowego o nominale stu rubli, którego numer zniknął w płomieniach! Spalono go najprawdopodobniej w płomieniu świecy, stojącej na stoliku, ponieważ w kominku nie rozpalano ognia.

Po bardziej wnikliwym przyjrzeniu się skrawkowi zauważono na nim plamy krwi.

Oczywiste było, że banknot został poplamiony rękami mordercy i że to właśnie on go spalił, ponieważ był zbroczony krwią! Skąd mógł pochodzić ten banknot, jeżeli nie z pugilaresu Pocha?

Mimo że był prawie całkowicie spalony, stał się przytłaczającym dowodem!

Czy wobec takiego dowodu należało się jeszcze wahać? Czy można było przyjmować, że zbrodni dokonał ktoś z zewnątrz? Czyż nie wskazywał on w oczywisty sposób, iż mordercą był zajmujący ten pokój podróżny, który po zabiciu Pocha po-wrócił przez okno do swego pokoju, a następnie opuścił karczmę o czwartej nad ranem?

Major i podoficer spojrzeli na siebie jak ludzie, którzy od dawna byli o tym prze-konani, jednak sędzia Kerstorf milczał w zamyśleniu.

Tymczasem Kroff nie umiał zapanować nad sobą:
– Czy nie powiedziałem panu, panie sędzio – zawołał – że tym razem odjedzie pan przekonany o mojej niewinności?
Sędzia włożył do swego notesu dowód rzeczowy w postaci skrawka banknotu i stwierdził sucho:
– Panowie, kończymy wizję. Wychodzimy i natychmiast ruszamy w drogę.

Kwadrans później powóz toczył się drogą do Rygi. W kabaku „Pod Złamanym Krzyżem” pozostali tylko pilnujący go policjanci.

Następnego dnia, wcześnie rano, Frank Johausen został powiadomiony o rezultatach wizji. Ponieważ na spalonym banknocie nie dało się odczytać numerów, nie można było sprawdzić, czy był to jeden z tych biletów, których numery zanotował dom bankowy. Z całą jednak pewnością pochodził z pliku, który miał przy sobie Poch i który został ukradziony z jego pugilaresu.

Sensacyjna nowina szybko rozniosła się po całym mieście. Przede wszystkim poraziła ona przyjaciół Dymitra Nikoliewa. Afera zdawała się wchodzić w drugą fazę, albo raczej powracać do pierwszej. Jakie straszne przeżycia czekały znowu tę rodzinę, która myślała, że już się od nich uwolniła!

Tymczasem zwolennicy Johausena głośno demonstrowali swoją radość. Według nich należało natychmiast aresztować Dymitra Nikoliewa, który w obliczu ławy przysięgłych nie zdoła uniknąć kary, na jaką zasługiwała ta przerażająca zbrodnia.

Władimir Janow dowiedział się o wszystkim od doktora Haminego. Obaj postanowili, że o tym zdarzeniu nic nie powiedzą profesorowi. Nie powinien zbyt wcześnie dowiedzieć się o złych nowinach.

Władimir bardzo się starał, aby te wieści nie dotarły do jego narzeczonej. Było to jednak niemożliwe i już tego samego dnia zobaczył ją pogrążoną w rozpaczy.
– Mój ojciec jest niewinny! Mój ojciec jest niewinny! – powtarzała ciągle dziewczyna, nie umiejąc wykrztusić z siebie niczego innego.
– Ależ oczywiście, kochana Ilko, jest tak, jak mówisz. W końcu znajdziemy winowajcę i zawstydzimy wszystkich tych, którzy oskarżają twego ojca! Doprawdy, sam siebie zapytuję, czy nie są to jakieś podłe machinacje, mające na celu zniszczenie najlepszego i najuczciwszego z ludzi!

Tylko człowiek o tak szczerym sercu, jak Władimir, mógł w ten sposób rozumować. Zbyt dobrze wiedział, do jakiego stopnia może posunąć się zemsta polityczna. Kto był zdolny wymyślić taką nikczemność i czy te kombinacje mają szansę kiedykolwiek się powieść?

To, co miało się zdarzyć, nastąpiło.

Po południu Dymitr Nikoliew został wezwany do gabinetu sędziego śledczego. Szybko zszedł do salonu, gdzie Władimir i Ilka powiadomili go o tym, co zaszło.
– Ciągle ta sama sprawa! – powiedział, wzruszając ramionami. – Czy to się nigdy nie skończy?
– Pojawił się jakiś nowy ślad, który dotyczy ciebie, mój ojcze… – oznajmiła dziewczyna.
– Chciałby pan, abym mu towarzyszył? – spytał Janow.
– Nie, ale dziękuję ci, Władimirze.

Profesor wyszedł z domu i, idąc szybkim krokiem, już po kwadransie zjawił się w biurze sędziego Kerstorfa.

W tej chwili w pokoju znajdował się tylko sędzia z protokolantem. Po spotkaniu z gubernatorem i pułkownikiem Ragienowem zadecydował on, że należy powtórnie przesłuchać profesora. Jego ewentualne aresztowanie pozostawiono wyłącznie sumieniu Kerstorfa.

Sędzia poprosił Nikoliewa, aby usiadł, i nieco rozemocjonowanym głosem rozpoczął badanie.
– Panie Nikoliew – powiedział – wczoraj, pod moim nadzorem, dokonano drugiej wizji lokalnej w karczmie „Pod Złamanym Krzyżem”. Policjanci szczegółowo prze-szukali cały budynek i nie odkryli żadnych nowych śladów. Jednak w pokoju, w którym przebywał pan w nocy z trzynastego na czternastego kwietnia, znaleźliśmy taką oto rzecz…

Tu pokazał profesorowi niewielki rożek banknotu banku państwowego.
– Co to za skrawek papieru? – spytał Dymitr Nikoliew.
– To jest to, co pozostało z banknotu, który został spalony i wrzucony do popiołu w kominku…
– Jeden z tych banknotów, które ukradziono z pugilaresu Pocha?
– Jest to bardzo prawdopodobne – odparł sędzia – i nie powinien się pan czuć za-skoczony faktem, że ten skrawek wydaje się bardzo świadczyć przeciw panu.
– Przeciwko mnie? – powtórzył profesor, przyjmując ironiczny i pogardliwy ton. – Jak to, panie sędzio, ciągle jeszcze pan mnie podejrzewa? Czy zeznania Władimira Janowa nie wykazały dostatecznie mojej niewinności?

Sędzia Kerstorf nic nie odpowiedział i tylko z wielką uwagą przyglądał się nie-szczęsnemu Nikoliewowi, którego chorowity wyraz twarzy świadczył, że jeszcze nie powrócił on do siebie po wstrząsie moralnym, będącym następstwem kolejnych zdarzeń. Na dodatek wydawało się, że ich kres jeszcze nie nastąpił, skoro nowe poszlaki wskazywały na jego osobę.

Dymitr Nikoliew przesunął ręką po czole i powiedział:
– Zatem ten fragment banknotu znaleziono w kominku tego pokoju, w którym spędziłem noc?
– Tak, panie Nikoliew.
– I ten pokój zamknięto po pierwszej rewizji przeprowadzonej przez urzędników?
– Zamknięto na klucz i pewne jest, że nikt nie otwierał drzwi…
– Zatem nikt nie mógł się dostać do tego pokoju?
– Nikt.

Widocznie sędziemu odpowiadało takie odwrócenie ról. Wolał być pytany, niż sam zadawać pytania.
– Banknot został poplamiony krwią – mówił dalej Nikoliew – potem oglądnięty, następnie nie do końca spalony… i znaleziony w popiele?
– Tam go właśnie znaleziono.
– Jak to się zatem stało, że nie został zauważony w czasie pierwszej wizji na miejscu zbrodni?
– Nie umiem tego sobie wytłumaczyć i jestem mocno zdziwiony, gdyż nikt od te-go czasu nie mógł go podłożyć, a przecież był w tym miejscu…
– Jestem nie mniej zdziwiony od pana – odparł nie bez pewnej ironii Dymitr Nikoliew. – Właściwie nie powinienem powiedzieć „zdziwiony”, lecz „zaniepokojony”, ponieważ to mnie z całą pewnością oskarża się o spalenie tego banknotu i wrzucenie go do paleniska?
– Tak, pana… – potwierdził sędzia.
– A – ciągnął dalej jeszcze bardziej ironicznym tonem profesor – ponieważ banknot pochodził z pliku, który zawierał pugilares kuriera banku, ponieważ został ukradziony z tego pugilaresu po zamordowaniu Pocha, nie ma najmniejszego cienia wątpliwości, że złodziejem był podróżny zamieszkujący ten pokój, a ponieważ ja go zajmowałem, zatem ja jestem mordercą…
– Czyż można w to wątpić? – spytał sędzia, nie spuszczając uważnego spojrzenia z Nikoliewa.
– W żadnym wypadku, panie sędzio. Wszystko wiąże się w logiczny ciąg. Wnioskowanie jest jak najbardziej prawidłowe… Czy jednak pozwoli mi pan przeciwstawić pańskiej argumentacji moją?
– Słucham, panie Nikoliew.
– Gospodę „Pod Złamanym Krzyżem” opuściłem o czwartej nad ranem. Czy już o tej porze popełniono zbrodnię? Tak, jeżeli ja byłem jej sprawcą, nie – jeżeli nim nie byłem. Zresztą, mniejsza z tym… A więc, czy może pan zagwarantować, panie sędzio, że po moim wyjściu zabójca nie mógł się zabezpieczyć i podjąć wszelkie działania, aby skierować podejrzenia na podróżnego, to znaczy na mnie… Mógł wejść do pokoju, położyć tam pogrzebacz, wrzucić do paleniska jeden z ukradzionych banknotów, poplamiony krwią, uprzednio spaliwszy go prawie całkowicie, następnie porysować od zewnątrz okolicę okna, aby wskazać, że tylko ja mogłem przez nie przejść, aby zabić w łóżku kuriera banku?
– Z tego, co pan teraz powiedział, panie Nikoliew, wynika bezspornie, że oskarża pan karczmarza Kroffa.
– Kroffa lub każdego innego! Przecież to nie ja mam znaleźć winowajcę. Jestem tu, aby się bronić i staram się to robić!

Sędziego Kerstorfa bardzo uderzył spokój i rozumowanie Dymitra Nikoliewa. To, co usłyszał od niego, powtarzał już sobie wiele, wiele razy. Nie mógł uwierzyć, że człowiek prowadzący takie uczciwe życie mógł być winowajcą… Ale jeśli nawet podejrzewał Kroffa, to przeprowadzone poszukiwania, wyniki śledztwa, ślady i poszlaki wcale nie wskazywały na karczmarza. Sędzia musiał więc w dalszym ciągu prze-słuchania, które potrwało jeszcze godzinę, skupić się na osobie Nikoliewa.
– Panie sędzio – rzekł na zakończenie profesor – do pana należy ustalenie, na którym z nas dwóch – na Kroffie czy na mnie – ciążą większe podejrzenia. Każdy prawy człowiek, na zimno oceniający fakty, może teraz, a nawet musi przyznać, że nie na mnie spoczywa ten ciężar. Z powodu, o którym teraz już pan wie, nie mogłem wyjawić celu swej podróży. Zna pan go od chwili, kiedy Władimir Janow wyjawił go, od-dając się równocześnie w pańskie ręce. To był niejasny punkt w mojej sprawie, ale publicznie został wyjaśniony. Czy sprawcą zbrodni był karczmarz? A może jakiś nie-znany złoczyńca? Orzeczenie w tej materii należy do wymiaru sprawiedliwości! Jeśli chodzi o mnie, jestem przekonany o winie Kroffa. Wiedział on, że Poch udaje się do Rewla w celu dokonania wpłaty na konto domu bankowego braci Johausenów. Wie-dział, że miał on przy sobie znaczną kwotę pieniędzy. Wiedział, że już o czwartej z rana chciałem udać się w dalszą drogę. Wiedział wszystko, co trzeba było wiedzieć, by dokonać zabójstwa i jednocześnie przerzucić odpowiedzialność na podróżnego, który przybył do karczmy razem z kurierem banku. Przed moim wyjściem, albo też po nim, zabił tego nieszczęśnika. Po moim wyjściu wszedł do mego pokoju i wrzucił skrawek banknotu do paleniska – zrobił wszystko, aby udowodnić, że jestem winowajcą! No cóż, jeżeli jeszcze sądzi pan, że to ja zabiłem Pocha, proszę postawić mnie przed obliczem sądu. Ja z pewnością oskarżę Kroffa. Ta sprawa dotyczy tylko nas dwóch. Będę wiedział, co należy sądzić o sprawiedliwości ludzkiej, jeżeli to ja zo-stanę uznany za winnego i skazany!

Dymitr Nikoliew, z większym ożywieniem niż można się było po nim spodziewać, przedstawiał wszystkie argumenty, które, jego zdaniem, świadczyły o jego niewinności.

Sędzia Kerstorf nie przerywał mu wcale, a kiedy profesor na koniec zapytał: – Podpisze pan rozkaz mojego aresztowania? – Odparł: – Nie, panie Nikoliew.

 

Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: