Rozdział XII. Władimir Janow
W tym miejscu musimy cofnąć się w czasie o dwa tygodnie, do początku tej dramatycznej historii, gdy…
Pewien człowiek pojawił się na brzegu jeziora Pejpus. Nocą zaczął się przedzierać przez bryły lodu, którymi jeżyła się powierzchnia jeziora. Patrol straży granicznej, sądząc, że trafił na trop jakiegoś przemytnika, podążył jego śladami i w chwili, gdy ukrył się między złomami lodu, zaczął do niego strzelać. Na szczęście kule nie dosięgły tego człowieka i mógł on ukryć się w chacie rybaka, gdzie spędził cały dzień. Następnie, gdy nadszedł wieczór, ruszył w dalszą drogę. Nocą musiał uciekać przed gromadą wilków i z trudem znalazł schronienie w młynie, skąd dzielny młynarz umożliwił mu dalszą ucieczkę. Następnie, ścigany przez oddział sierżanta Ecka, cudem tylko zdołał ujść pogoni, wskakując na kry spływające w dół Parnawy. Cudem także nie zginął w zatorze na rzece. Udało mu się ukryć przed prześladowcami i spędzić kilka dni w Parnawie.
Władimir Janow był synem starego przyjaciela Dymitra Nikoliewa, Michała Janowa, który przed śmiercią powierzył mu cały swój majątek. Ten nienaruszalny depozyt złożony z dwudziestu tysięcy rubli w banknotach banku państwowego miał być oddany Władimirowi Janowowi, gdyby ów wygnaniec powrócił do rodzinnego kraju, lub nie wydany nikomu, gdyby nie powrócił.
Istotnie, wiadomo było, że w następstwie pewnej afery politycznej Władimir Janow został zesłany w głąb Syberii wschodniej, do kopalń w Minusińsku. Ciążył na nim wyrok skazujący go na wieczne zesłanie. Czy jego narzeczona Ilka mogła żywić jeszcze nadzieję, że któregoś dnia powróci do swej przybranej rodziny, jedynych ludzi, jacy mu pozostali na świecie, gdzie znalazłby odpoczynek i szczęście?
Nie, nie mogła mieć takiej nadziei i oboje mogliby się spotkać jedynie wówczas, gdyby Ilka dostała pozwolenie na wyjazd na Syberię i dzielenie losu narzeczonego – chyba, że udałoby mu się uciec!
Tak też się stało. Po czterech latach zdołał uciec z kopalni i przemierzyć stepy syberyjskiej i europejskiej części imperium rosyjskiego. W końcu dotarł do Parnawy, gdzie zamierzał wsiąść na statek udający się do Anglii lub Francji.
Tam właśnie spędzał czas, ukrywając się przed tropiącą go policją, czekając na statek, który będzie mógł wyruszyć, jak tylko będzie możliwa żegluga po Morzu Bałtyckim.
Wkrótce jednak jego fundusze wyczerpały się prawie do zera. Dlatego też napisał do Dymitra Nikoliewa. Ten właśnie list zmusił profesora do wyjazdu w celu oddania depozytu powierzonego mu przez ojca Władimira.
Jeżeli Nikoliew nie chciał niczego powiedzieć o swojej podróży ani przyjaciołom, ani też córce, to miał ku temu powody. Z początku chciał się upewnić, czy Władimir rzeczywiście przebywa w Parnawie. Później, po powrocie, zachowywał milczenie, ponieważ wygnaniec zaklinał go, aby tak długo nic nie wspominał o jego obecności Ilce, jak długo nie otrzyma drugiego listu, w którym Władimir powiadomi go, że jest już bezpieczny na obcej ziemi.
Dymitr Nikoliew opuścił więc Rygę potajemnie. Chociaż zapłacił za bilet aż do Rewla, aby nie można było dojść, gdzie się udaje, zamierzał opuścić dyliżans pocztowy w Parnawie, gdzie dotarłby wieczorem tego samego dnia. Gdyby na dwadzieścia wiorst przed miastem nie zdarzył się wypadek z pojazdem, podróż upłynęłaby bez problemów.
Wiemy już, że przykry zbieg okoliczności pokrzyżował plan Dymitra Nikoliewa. Razem z Pochem, kurierem bankowym, musiał spędzić noc w u „Pod Złamanym Krzyżem”. Opuścił go o czwartej nad ranem, żeby jak najszybciej dostać się do Parnawy, co było lepszym rozwiązaniem niż czekanie na powrót poczmistrza dyliżansu. A teraz oskarżono go o zabicie swego towarzysza podróży!
Kiedy Dymitr Nikoliew opuszczał karczmę, było jeszcze bardo ciemno. Mając nadzieję, że nikt go nie zauważył, ruszył pustym w tej chwili traktem do Parnawy.
Po szybkim, dwugodzinnym marszu wraz ze wschodem słońca dotarł do Parnawy i udał się do zajazdu, w którym pod przybranym nazwiskiem zamieszkał Władimir Janow.
Jaka to była radość dla obu, że mogli spotkać się po tak długiej rozłące, po tylu ciężkich przeżyciach, po tylu przebytych niebezpieczeństwach! Czyż nie był to ojciec, który odnalazł swego syna? Nikoliew oddał Władimirowi portfel zawierający cały majątek Michała Janowa, a chcąc być obecny przy wsiadaniu na statek, pozostał z nim jeszcze przez dwa dni. Jednak moment odpłynięcia statku, na którym Władimir Janow miał odbyć podróż, opóźniał się i Dymitr Nikoliew, nie mogąc dłużej przedłużać swojej nieobecności, musiał powrócić do Rygi. Młody banita przekazał dla Ilki wyrazy miłości i wymógł na profesorze, aby nic nie wspominał narzeczonej o jego ucieczce, dopóki nie schroni się w bezpiecznym miejscu przed pościgiem moskiewskiej policji. Obiecał, że napisze, jak tylko będzie bezpieczny, i być może wtedy profesor będzie mógł przyjechać do niego razem z Ilką.
Nikoliew uściskał Władimira, opuścił Parnawę i powrócił do Rygi w nocy z szesnastego na siedemnasty kwietnia, nie domyślając się, jak straszne oskarżenie na nim ciążyło.
Widzieliśmy, z jaką wyniosłością profesor odrzucił, albo raczej wzgardliwie potraktował, oskarżenie, jaką postawę przyjął przed sędzią śledczym. Wiadomo nam także, jak mocno sędzia nalegał, aby Nikoliew wyjawił cel swej podróży i miejsce, gdzie się udał po opuszczeniu gospody „Pod Złamanym Krzyżem”. Jednakże Dymitr Nikoliew odmówił wszelkich wyjaśnień na ten temat. Powiedziałby dopiero wtedy, gdy list od Władimira zapewniłby go, że banita jest już w bezpiecznym miejscu. Jednak list ten nie nadchodził. Przypominamy sobie zapewne, z jaką niecierpliwością oczekiwał go Nikoliew przez te dwa dni!
Wówczas, związany przysięgą milczenia, której nie chciał złamać, ścigany z bezlitosną nienawiścią przez swych politycznych przeciwników, wystawiając swoje życie na gwałtowności tłumu, miał właśnie zostać aresztowany, kiedy nagle zjawił się Władimir Janow.
Teraz wiadomo już, kim był ten wygnaniec i dlaczego przyjechał do Rygi. Gdy otwarto drzwi domu, Władimir Janow wpadł w ramiona Dymitra Nikoliewa, przycisnął narzeczoną do swego serca, ucałował Jana i ściskał wszystkie wyciągnięte ku niemu ręce, a następnie w obecności pułkownika i majora, którzy podążyli za nim, powiedział:
– W Parnawie, gdy poznałem, jaką haniebną zbrodnię przypisano Nikoliewowi, gdy dowiedziałem się, że posądzono go o to, iż jest sprawcą morderstwa w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”, kiedy dzienniki doniosły, iż odmówił wyjaśnień na temat powodów swego wyjazdu, chociaż wystarczyło powiedzieć tylko jedno słowo, moje nazwisko, by oczyścić się ze wszystkiego, i że nie zrobił tego, aby mnie nie narażać, zrozumiałem, co powinienem zrobić. Opuściłem więc Parnawę i oto jestem! To, co chciałeś zrobić dla mnie, Dymitrze Nikoliewie, przyjacielu Michała Janowa, ty, drugi mój ojcze, ja pragnę uczynić dla ciebie…
– I nie miałeś racji, Władimirze, nie miałeś racji! Jestem niewinny, nie musiałem się niczego obawiać, nie bałem się zatem niczego i moja niewinność zostałaby wkrótce potwierdzona!
– Ilko, czy nie miałem racji? – spytał Władimir, zwracając się do młodej dziewczyny.
– Nie odpowiadaj, moje dziecko! – powiedział Nikoliew. – Nie wolno ci wybierać między swoim ojcem a narzeczonym! Szanuję cię, Władimirze, za twój postępek, lecz zarazem ganię za takie postępowanie. Gdybyś był bardziej rozważny, zrozumiałbyś, że lepiej byłoby wyjechać z kraju. Stamtąd napisałbyś do mnie, a ja natychmiast po otrzymaniu tego listu powiedziałbym, ujawniłbym motywy mojej podróży… Przecież mogłem jeszcze kilka dni żyć w tej męczarni, wiedząc, że wkrótce będziesz bezpieczny!
– Ojcze! – rzekła wówczas zdecydowanym głosem Ilka. – Usłyszysz jednak moją odpowiedź. Cokolwiek miałoby się zdarzyć, Władimir postąpił słusznie i całego życia mi nie wystarczy, aby spłacić mu swoją wdzięczność…
– Dziękuję ci, Ilko! – zawołał Władimir. – Zostałem już wynagrodzony, ponieważ sprawiłem, że twój ojciec mógł o jeden dzień krócej czuć się jak oskarżony!
Teraz, dzięki interwencji Władimira Janowa, uniewinnienie Dymitra Nikoliewa nie ulegało już wątpliwości. Wiadomość wydostała się na zewnątrz domu. Że bracia Johausenowie przyjęli ją z nienawistnym niedowierzaniem, że major Verder z widocznym niezadowoleniem zobaczył, jak Słowianin umyka spod jego oskarżeń, że przyjaciele bankiera odnieśli się do tych wydarzeń z wielką rezerwą – to nie powinno wcale dziwić. Zobaczymy też wkrótce, że nie złożyli broni przed tym, co wydawało się oczywiste samo w sobie. Należy jednak sobie uzmysłowić, jak szybko, ale zbyt często bez logicznego powodu i nietrwale, zachodzą zmiany w nastawieniu tłumu, jeżeli nie opinii publicznej. Taka zmiana miała właśnie teraz miejsce. Oburzenie zniknęło bez śladu. Nie było już powodu do napaści na dom Dymitra Nikoliewa, wobec czego policjanci nie musieli go bronić przed rozwścieczoną gawiedzią. Należało jednak wyjaśnić sytuację Władimira Janowa. Chociaż zjawił się w Rydze powodowany szlachetnością i poczuciem obowiązku, niemniej jednak był jedynie skazańcem politycznym, zbiegiem z kopalń syberyjskich.
Dlatego też pułkownik Ragienow zwrócił się do niego głosem, w którym czuło się wyraźną życzliwość, temperowaną ostrożnością funkcjonariusza państwowego, szefa policji:
– Władimirze Janowie, uciekając z wygnania, złamałeś zakaz i muszę o tym powiadomić gubernatora. Teraz idę zameldować się do generała Gorki. Jednakże nie widzę żadnego powodu, aby nie pozwolić wam pozostać w tym domu, dopóki nie powrócę, jeżeli dacie słowo honoru, że nie będziecie próbowali uciekać.
– Daję słowo honoru, panie pułkowniku – odparł Władimir.
Pułkownik Ragienow wyszedł, ale obstawił dom ludźmi z oddziału Ecka.
Nie będziemy rozwodzić się nad tym, o czym rozmawiali i zwierzali się sobie Jan, Ilka i Władimir. Doktor Hamine i pan Delaporte wyszli, nie chcąc przeszkadzać w tej radosnej chwili, której od tak dawna nie zaznała rodzina profesora. Patrzono na siebie, rozmawiano, przekrzykiwano, prawie że nie robiono projektów na przyszłość. Zapomniano o sytuacji Janowa, wcześniejszym skazaniu, konsekwencjach jego ucieczki, które mogły okazać się okropne, i o pułkowniku mającym wkrótce powrócić z rozkazami wydanymi przez gubernatora.
Ragienow powrócił po godzinie i, zwracając się do Władimira, powiedział:
– Z rozkazu generała Gorki udacie się do twierdzy w Rydze i zaczekacie tam na dalsze postanowienia, jakie mają nadejść z Petersburga.
– Jestem gotów, panie pułkowniku – odparł Władimir. – Do zobaczenia, ojcze – powiedział do Nikoliewa. – Do zobaczenia, bracie – zwrócił się do Jana, a ściskając rękę Ilki, rzekł: – Do zobaczenia, moja siostro…
– Nie… Twoja żono! – powiedziała dziewczyna.
Chwilę później Władimir Janow opuścił dom, do którego wniósł tyle radości. Jak długo potrwa rozstanie?
Od tej pory nadzwyczajne zainteresowanie, jakim cieszyła się sprawa morderstwa Pocha, której końca nie było widać, przeniosło się na zbiega, który nie zawahał się poświęcić swojej wolności, a może nawet i życia, gdyż skazany był za zbrodnię polityczną. Trudno było nie podziwiać jego zachowania, kimkolwiek był on nie był dla Dymitra Nikoliewa. Wiadomo było, że nawet kobiety z przeciwnego obozu wychwalały pod niebiosa szlachetność Władimira. Rozczulały się także nad jego ciężkimi przeżyciami, miłością do Ilki Nikoliew, nad gwałtownym rozstaniem w chwili, gdy mieli się pobrać! Z niepokojem oczekiwano na decyzję cara! Czy zbieg powróci w odległe strony wschodniej Syberii, skąd uciekł za cenę wielu trudów, stawiając czoła tylu niebezpieczeństwom? Czy jego narzeczona po chwilowej radości wynikającej z możliwości zobaczenia Janowa nie będzie skazana na wieczne jego opłakiwanie? Czy postępowanie Władimira zostanie wynagrodzone, czy też zaprowadzi go na kolejną tułaczkę?
Jednakże błędem byłoby sądzić, że wszyscy ludzie po nagłej i niespodziewanej interwencji i oświadczeniu Władimira Janowa uznali niewinność Dymitra Nikoliewa. W Rydze, tym tak silnie zgermanizowanym mieście, inaczej być nie mogło. Głównie w wyższych sferach nie wierzono, że profesor, ów reprezentant interesów słowiańskich, został raz na zawsze oczyszczony z podejrzeń. Prasa niemiecka nie szczędziła dwuznacznych artykułów, nacechowanych złą wolą. Morderca nie był przecież wykryty. Była jednak ofiara wołająca o zemstę, najczęściej ustami hardych i pełnych nienawiści przeciwników działalności rządu rosyjskiego!
Wyrazicielem opinii wielu ludzi, zwłaszcza tych niezamierzających wypuścić ofiary ze swoich rąk, był Frank Johausen, który dowodził:
– Obecnie znamy motywy podróży Nikoliewa. Niech będzie, że pojechał do Parnawy spotkać się z Władimirem Janowem! Zgoda też na to, że opuścił kabak o czwartej nad ranem, aby udać się na spotkanie! Jednakże czy nie spędził nocy z trzynastego na czternastego w oberży „Pod Złamanym Krzyżem”? Czyż tamtej nocy, we wspomnianym kabaku, Poch nie został zabity, a następnie okradziony? Czy mordercą może być ktoś inny, jak nie ten podróżny, który zajmował pokój, gdzie znaleziono narzędzie, które posłużyło do wyłamania okiennic? Czy tym podróżnym nie był Dymitr Nikoliew?
Na tak postawione pytania można było jedynie odpowiedzieć potakująco. Lecz także można było – przeciwstawiając się bankierowi – postawić takie pytania: Czy zbrodnia nie mogła zostać popełniona przez kogoś z zewnątrz? Czy tym zabójcą nie mógł być karczmarz Kroff? Czyż nie był w dogodniejszej sytuacji niż Nikoliew, aby zamordować Pocha bądź przed, bądź po wyjeździe profesora? Czy Kroff nie wiedział, że w pugilaresie kuriera bankowego znajduje się znaczna suma pieniędzy?
Tymczasem w wyniku przeprowadzonego śledztwa nie znaleziono niczego podejrzanego przeciw karczmarzowi – chociaż namacalnych dowodów i pewności jego niewinności nie było. Z drugiej strony sędzia śledczy nie odrzucał też takiej wersji, że sprawcą mógł być jakiś złoczyńca, których obecność na obszarze górnych Inflant sygnalizowano od niejakiego czasu.
Taka też była opinia pułkownika Ragienowa, który następnego dnia rozmawiał w tej sprawie z majorem Verderem, nie starając się go wcale przekonywać, co bez trudu można sobie wyobrazić.
– Widzi pan, panie majorze – mówił – przypuszczenie, iż Nikoliew tamtej nocy wyszedł przez swoje okno, aby przez drugie okno dostać się do pokoju Pocha, wydaje mi się mocno hipotetyczne…
– A ślady na zewnętrznej ścianie? – oponował major.
– Ślady? Najpierw należałoby wiedzieć, czy one są świeże, czego absolutnie nie dowiedziono. Ten kabak „Pod Złamanym Krzyżem” stoi przy trakcie w miejscu bardzo odosobnionym. Jest bardzo prawdopodobne, że jakiś włóczęga, tej czy innej nocy, starał się dostać do wnętrza…
– Pragnę jednak zwrócić uwagę pana pułkownika na fakt, iż morderca musiał wiedzieć, że można ukraść coś znacznego… i że Nikoliew był tego świadomy…
– Równie dobrze, jak wielu innych – odparł żywo pułkownik Ragienow – skoro Poch był na tyle nieostrożny, żeby rozmawiać o tym i nawet pokazywać swój pugilares. Czyż nie wiedział o tym Kroff, poczmistrz Broks i pocztylioni zmieniający się na każdej stacji, nie licząc wieśniaków i drwali popijających w głównej sali w chwili, gdy Nikoliew i kurier bankowy zjawili się w kabaku?
Trudno było odmówić słuszności temu rozumowaniu. Poszlaki nie ciążyły jedynie na Dymitrze Nikoliewie. Dodatkowo należało jeszcze udowodnić, iż profesor znajdował się w takim położeniu finansowym, że jedynym z niego wyjściem była kradzież połączona z morderstwem.
Mimo wszystko major nie zamierzał się poddawać i opowiadał się za winą Nikoliewa.
– A ja twierdzę – powiedział pułkownik – że Niemcy pozostaną zawsze Niemcami…
– Jak Słowianie będą zawsze Słowianami – odciął się major.
– Dlatego też pozwólmy sędziemu Kerstorfowi kontynuować śledztwo – zakończył pułkownik Ragienow. – Gdy dochodzenie zakończy się ostatecznie, wtedy będzie pora, aby porozmawiać o wszystkich „za” i „przeciw”.
Sędzia, trzymając się z daleka od tych wszelkich osądów, na które niewątpliwy wpływ miała panująca obecnie atmosfera polityczna, przeprowadzał swoje czynności z niezwykłą skrupulatnością. Wiedział obecnie, co było przyczyną nagłego wyjazdu profesora i dlaczego tak uparcie odmawiał odpowiedzi. Wyjaśnienie to zdawało się wystarczać, by nie wierzyć w winę Nikoliewa. W taki razie jednak kto był sprawcą zbrodni?
Sędzia wezwał na przesłuchanie wielu świadków: pocztylionów prowadzących dyliżans pomiędzy Rygą a Parnawą, wieśniaków i drwali pijących w karczmie w chwili przybycia Pocha, wszystkich, którzy wiedzieli, w jakim celu Poch udawał się do Rewla, czyli o zamiarze dokonania wpłaty na rachunek braci Johausenów. Żadna wskazówka nie pozwoliła jednak oskarżyć tego czy innego świadka.
Poczmistrz Broks był przesłuchiwany wielokrotnie. Lepiej niż inni znał przecież sytuację Pocha i wiedział, że przewoził znaczną kwotę pieniędzy. Jednak ten zacny człowiek stał poza wszelkim podejrzeniem. Nie ulegało wątpliwości, że zaraz po wypadku dyliżansu udał się z pocztylionem do Parnawy, gdzie przenocował w zajeździe na stacji. Ponieważ jego alibi było niepodważalne, nie należało wiązać go z tą sprawą.
Odsuwała się też coraz dalej ewentualność popełnia zbrodni przez jakiegoś nieznanego przestępcę. Czy jakiś uliczny włóczęga, nie mając żadnych wiadomości o Pochu, mógł powziąć myśl o okradzeniu go? Chyba, że jakimś sposobem dowiedział się w Rydze o misji kuriera bankowego. Mógł zatem wówczas wynająć powóz, podążać za nim i czekać na odpowiednią chwilę. Następnie skorzystał z wypadku dyliżansu, który zmusił Pocha do szukania schronienia w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”…
Chociaż, ogólnie rzecz biorąc, ta ostatnia hipoteza była możliwa, to jednak bardziej prawdopodobne wydawało się przypuszczenie, iż morderstwo zostało popełnione przez jednego z tych ludzi, którzy w nocy przebywali w karczmie. W grę wchodziło tylko dwóch: Dymitr Nikoliew i oberżysta.
Jak wiadomo, od początku śledztwa Kroff cały czas przebywał w kabaku pod ścisłym nadzorem agentów policyjnych. Doprowadzany kilkakrotnie przed oblicze sędziego śledczego, musiał poddawać się długim i drobiazgowym przesłuchaniom. Ani jego zachowanie, ani odpowiedzi nie dawały żadnych podstaw do najmniejszych podejrzeń. Karczmarz był też przekonany, że zabójcą był Dymitr Nikoliew, który z łatwości mógł dokonać tej zbrodni.
– I doprawdy nie słyszeliście w nocy żadnego hałasu? – zapytał sędzia.
– Żadnego, panie sędzio.
– Jednakże trzeba było otworzyć pierwsze okno, a następnie wyłamać drugie…
– Mój pokój znajduje się od strony podwórza, a okna dwóch pozostałych wychodzą na trakt. Spałem bardzo mocno. Zresztą tej nocy panowała okropna pogoda i wichura nie pozwalała dosłyszeć żadnych odgłosów.
Sędzia, słuchając zeznań Kroffa, przyglądał mu się z wielką uwagą i, chociaż w głębi duszy podejrzewał go, nie umiał przyłapać go na niczym, co poddałoby w wątpliwość jego prawdomówność.
Po skończonych przesłuchaniach Kroff powracał wolny do gospody „Pod Złamanym Krzyżem”. Jeżeli był winny – czyż nie lepiej było pozostawić mu swobodę działania, niż bezustannie go pilnować? Może wówczas zdradziłby się w ten czy inny sposób?
Cztery dni upłynęły od czasu jak Władimir Janow został osadzony w twierdzy ryskiej. Stosownie do rozkazów gubernatora, więźniowi przydzielono osobny pokój. Traktowano go nawet z pewnymi względami, jak na to zasługiwało jego zachowanie i sytuacja. Generał Gorko zdawał sobie sprawę, że takie traktowanie więźnia nie jest aprobowane na górze i że wkrótce w sprawie Władimira Janowa zostaną podjęte odpowiednie kroki.
Dymitr Nikoliew, chociaż bardzo chciał zobaczyć się z więźniem, nie mógł tego uczynić, gdyż ostatnie ciężkie przeżycia wpłynęły na jego zdrowie i prawie nie opuszczał pokoju. Jednak rodzina Nikoliewów i przyjaciele Władimira mogli odwiedzać zbiega. Każdego dnia Ilka i Jan zjawiali się w twierdzy, gdzie prowadzono ich do więźnia. W czasie długich i intymnych rozmów żywiono nadzieję, iż Janow nie zostanie skazany na banicję. Tak! Siostra i brat chcieli wierzyć – ba, wierzyli – we wspaniałomyślność cara! Przecież Jego Wysokość nie mógłby być tak nieczuły na błagania nieszczęśliwej rodziny, od pewnego czasu tak mocno doświadczanej! Władimir i Ilka nie chcieli, aby znów dzieliły ich tysiące wiorst, a szczególnie owo wieczyste skazanie, stokroć gorsze niż odległość… Za kilka tygodni te dwie kochające się istoty mogłyby wziąć ślub, jeżeli oczywiście car okazałby Władimirowi swoją łaskawość… Wiadomo było, że gubernator poczynił starania w tym kierunku. Szczególna pozycja Dymitra Nikoliewa w przededniu wyborów w Rydze, gdzie reprezentował partię słowiańską, dążenia rządu do zrusyfikowania administracji miejskiej w guberniach nadbałtyckich – wszystko to sprawiało, że zbieg mógł liczyć na całkowite anulowanie swojej winy.
Dwudziestego czwartego kwietnia, po pożegnaniu się z Janowem, a następnie z siostrą i ojcem, Jan udał się do Dorpatu. On, którego potraktowano jak syna mordercy, zamierzał zjawić się na uniwersytecie z podniesionym czołem.
Nie będziemy rozwodzić się nad opisem przyjęcia, jakie zgotowali mu towarzysze z jego korporacji, a szczególnie jak gorąco powitał go Gospodin. Należy jednak wspomnieć, że inni studenci, ci, którym przewodził Karl Johausen, wcale nie złożyli broni. Wydawało się zatem niemal pewne, że cała sprawa skończy się jakimś starciem czy zamieszkami.
Do takiego starcia doszło już następnego dnia po powrocie Jana Nikoliewa.
Jan zażądał od Karla satysfakcji za jego obelgi. Johausen odmówił i jeszcze dorzucił do nich inne. Wtedy Jan uderzył do twarz.
W wyniku tego zajścia doszło do nieuniknionego pojedynku, w którym Karl Johausen został ciężko ranny.
Można sobie wyobrazić skutki tego spotkania, kiedy nowina dotarła do Rygi! Państwo Johausenowie wyjechali natychmiast do Dorpatu, aby zaopiekować się swym synem, być może śmiertelnie rannym. Niewątpliwie należało się spodziewać, że po ich powrocie walka pomiędzy dwoma przeciwnikami rozgorzeje z jeszcze większą gwałtownością!
Pięć dni później nadeszła z Petersburga odpowiedź w sprawie Władimira Janowa.
Mieli rację ci, którzy liczyli na szlachetność cara. Władimir Janow, banita i wygnaniec, zbieg z kopalń syberyjskich, został całkowicie ułaskawiony i natychmiast wypuszczony na wolność.
Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: