Rozdział XI. W obliczu tłumu
Major Verder, podobnie jak wielu innych, sądził, że po tym przesłuchaniu zostanie wydany nakaz aresztowania Nikoliewa. Profesor odmówił przecież wskazania powodów wyjazdu, nie wytłumaczył w jasny sposób tak pośpiesznego opuszczenia kabaku o czwartej nad ranem, a nawet nie chciał powiedzieć, gdzie przebywał podczas swojej trzydniowej nieobecności w Rydze. Z pewnością odmowa odpowiedzi na te pytania potęgowała jeszcze świadczące na jego niekorzyść poszlaki. Dlaczego więc, wobec zaistniałej sytuacji, Dymitr Nikoliew nie został aresztowany? Dlaczego pozostał wolny i mógł wrócić do domu, zamiast zostać doprowadzony do więzienia w twierdzy? Niewątpliwie musiał pozostawać do dyspozycji wymiaru sprawiedliwości. Lecz czy nie wykorzysta tej swobody do ucieczki, zwłaszcza teraz, kiedy wiedział, że jest bezpośrednio zamieszany w sprawę zabójstwa w oberży „Pod Złamanym Krzyżem”?
W Rosji, tak jak gdzie indziej, nie neguje się zasady niezawisłości sądów cywilnych i stosuje się ją w całej rozciągłości. Jednakże gdy w jakiejś sprawie pojawia się wątek polityczny, należy spodziewać się szybkiej reakcji ze strony władz zwierzchnich.
Tak było w przypadku Dymitra Nikoliewa, zamieszanego w zbrodnię w chwili, gdy stanął na czele partii słowiańskiej. Z tego też powodu generał Gorko, gubernator prowincji nadbałtyckich, ociągał się z zajęciem stanowiska w kwestii aresztowania, zdecydowany nie wydawać nakazu tak długo, jak długo jeszcze wina profesora będzie budzić jakiekolwiek wątpliwości.
Dlatego też po południu, kiedy pułkownik Ragienow przedłożył mu protokół z przesłuchania, pragnął porozmawiać z nim o tej przykrej sprawie, z której musiał zdać relację rządowi.
– Jestem na rozkazy Waszej Ekscelencji – odparł pułkownik.
Generał Gorko uważnie przeczytał protokół, a potem powiedział:
– Obojętnie, czy Dymitr Nikoliew jest winny, czy też nie, zapamiętali Niemcy skorzystają z tej sytuacji, ponieważ jest on Słowianinem. Tym bardziej, że jego właśnie wystawiliśmy w najbliższych wyborach przeciw szlachcie niemieckiej i przeciw wyższym sferom mieszczaństwa, posiadającym wielką władzę w Rosji, a szczególnie w Rydze. Nie sposób przeciwstawić im obecnie Nikoliewa, oskarżonego o zabójstwo… Jakże on się źle bronił!
– Wasza Ekscelencja ma rację – odparł pułkownik. – Wypadek ten zdarzył się w najmniej odpowiedniej chwili. Umysły i tak są wzburzone.
– Wierzy pan, pułkowniku, że Nikoliew jest winny?
– Wasza Ekscelencjo, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie… Przynajmniej tak, jakbym tego pragnął ze względu na Dymitra Nikoliewa, który się zawsze cieszył ogólnym poważaniem ludności.
– Dlaczego jednak odmawia wyjaśnień w sprawach związanych z podróżą? Jaki był jej cel? Dokąd się udał? Musi mieć bardzo poważne powody, by milczeć! – W każdym razie niech Wasza Ekscelencja zwróci uwagę, że jedynie przypadek powiązał go z tym biednym Pochem, przypadek zetknął ich razem w dyliżansie pocztowym i jedynie przypadek zawiódł ich do kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”.
– Ma pan rację, pułkowniku, i zgadzam się, iż jest to argumentacja bardzo ważna. Także poszlaki wskazujące na Dymitra Nikoliewa zostałyby obalone, gdyby ten zgodził się wyjawić tajemnicę tej niespodziewanej podróży, o której nie zawiadomił nawet swojej rodziny.
– Tak byłoby lepiej, jednakże jego milczenie nie może być dowodem jego winy. Nie! Pomimo że tamtej nocy przebywał w kabaku Kroffa, ja nie chcę, nie mogę uwierzyć, że Nikoliew był sprawcą zbrodni!
Gubernator widział wyraźnie, że pułkownik stara się bronić Dymitra Nikoliewa, również jak on Słowianina. Zresztą także generał ze swej strony nie dopuszczał winy profesora, nawet gdyby opierała się na bezsprzecznych dowodach i, jak powiadają, musiałaby być dziesięć razy dowiedziona, nim przyjąłby ją do wiadomości.
– Trzeba jednak przyznać – zauważył, przeglądając akta sprawy – że poszlaki bardzo go obciążają. Nie neguje, że noc z trzynastego na czternastego kwietnia spędził w oberży. Nie zaprzecza, że zajmował pokój, na którego oknie zachowały się całkiem świeże ślady; ten pokój, gdzie znaleziono pogrzebacz, który posłużył do wyłamania okiennic i pozwolił mordercy dostać się do pokoju Pocha.
– Wszystko to prawda – odparł pułkownik Ragienow. – Wszystkie okoliczności wskazują, że mordercą był podróżny nocujący w tym pokoju i nie ma wątpliwości, że tym podróżnym był Dymitr Nikoliew. Jednak całe jego życie prywatne, cała przeszłość prawa i godna bronią go przed takim oskarżeniem. Ponadto, Ekscelencjo, kiedy postanowił wyjechać, nie wiedział, że razem z nim będzie podróżował kurier banku braci Johausenów wiozący znaczną sumę pieniędzy do filii banku w Rewlu… Jeżeli zakłada się, że pomysł zbrodni przyszedł mu na myśl w chwili, kiedy zobaczył pugilares, który w dość nieostrożny sposób pokazywał Poch, to koniecznie należałoby udowodnić, że Dymitr Nikoliew był w trudnym położeniu, że bardzo potrzebował gotówki i dlatego nie zawahał się popełnić morderstwa, aby następnie dokonać kradzieży! Lecz gdyby nawet profesor miał kłopoty finansowe, to czy można byłoby uwierzyć, że potrzeba pieniędzy popchnęłaby tego skromnego i zacnego człowieka do popełnienia takiej zbrodni?
Argumenty były tak istotne, że podziałały na gubernatora, który bronił się przed uznaniem poszlak, które major Verder i inni uważali za wystarczające dowody winy. Dlatego też odpowiedział pułkownikowi Ragienowowi:
– Niech śledztwo toczy się dalej. Może inne ślady, zeznania innych osób dadzą mocniejsze podstawy do wysunięcia oskarżeń. Można ufać sędziemu Kerstorfowi, któremu powierzono prowadzenie śledztwa. Jest to sędzia prawy, niezależny, postępujący zgodnie ze swoim sumieniem i nie ulegający wpływom politycznym. Nie musiał konsultować się ze mną, by wydać nakaz aresztowania profesora. Pozostawił go wolnym… Niewątpliwie nic lepszego nie mógł zrobić. Gdyby jednak zaszły jakieś nowe okoliczności i zdarzenia, będę pierwszym, który wyda nakaz zamknięcia Nikoliewa w twierdzy.
Tymczasem w mieście można było zauważyć rozlewającą się falę wzburzenia. Większość mieszkańców – tak można twierdzić – sądziła, że po przesłuchaniu profesor zostanie aresztowany – ci z wyższych sfer, gdyż uważali go za winnego, inni, ponieważ dla dobra sprawy powinno zapewnić się mu bezpieczeństwo.
Jakże więc wielkie ogarnęło wszystkich zaskoczenie, pomieszane z wyrazami dezaprobaty, kiedy ujrzano Dymitra Nikoliewa wolnego, podążającego w kierunku miejsca swego zamieszkania.
Straszna nowina dotarła w końcu do tego domu. Ilka wiedziała już, że teraz właśnie jej ojciec jest oskarżany o popełnienie zbrodni. Przyjechał jej brat, Jan, i długo trzymał ją w objęciach. Jego oburzenie nie miało granic.
Opowiedział jej o wszystkim, co zdarzyło się na uniwersytecie w Dorpacie.
– Nasz ojciec jest niewinny – wołał – i potrafię zmusić tego nędznika Karla…
– Tak, nasz ojciec jest niewinny! – odparła dziewczyna, dumnie podnosząc głowę. – Któż śmiałby, nawet między jego nieprzyjaciółmi, sądzić, że jest winny?
Nie było potrzeby rozwodzić się nad tym, ponieważ taka była też opinia ludzi z najbliższego otoczenia Dymitra Nikoliewa – doktora Haminego i konsula Delaporte’a – którzy natychmiast pospieszyli do domu profesora, gdy dowiedzieli się, że miał się on stawić przed sędzią śledczym w Rydze.
Obecność przyjaciół, zapewniających o niewinności Nikoliewa i dodających odwagi, nieco załagodziła ból dzieci profesora. Z wielkim trudem udało im się odwieść rodzeństwo od zamiaru udania się do gabinetu sędziego.
– Nie, zostańcie tu z nami – powtarzał doktor Hamine. – Lepiej zrobicie, jak poczekacie! Wasz ojciec powróci całkowicie oczyszczony z zarzutów.
– Po cóż więc – powiedziała dziewczyna – być przez całe życie uczciwym człowiekiem, jeżeli w każdej chwili można być wystawionym na tak haniebne oskarżenie?
– Po to, by służyć innym – krzyknął Jan.
– Tak, mój chłopcze – odparł doktor. – Gdyby nawet Dymitr przyznał się, ja sam bym mu nie uwierzył i powiedziałbym, że jest wariatem!
Oto w jakim nastroju umysłów Dymitr Nikoliew zastał swoją rodzinę, doktora, pana Delaporte’a i kilku innych swoich przyjaciół, którzy zjawili się w jego domu. Jednak w mieście panowało wielkie rozdrażnienie i w czasie powrotu do domu usłyszał po drodze wiele złośliwych i przykrych docinków pod swoim adresem.
Dzieci rzuciły się mu na szyję, a on okrył je pocałunkami. Dowiedział się, jak Jan został potraktowany w Dorpacie, jaką straszliwą obelgę rzucił mu Karl Johausen wobec wszystkich studentów! Jan potraktowany jak syn mordercy!
Doktor Hamine, konsul i inni przyjaciele uścisnęli mu dłoń. Słowami i dowodami przyjaźni zaprotestowali przeciw takiemu oskarżeniu. Nigdy nie zwątpili w jego niewinność! Okazywali mu znaki najszczerszego przywiązania, potwierdzając, że nigdy w niego nie zwątpią.
Podczas gdy za oknami domu zbierał się tłum ludzi niechętnych profesorowi, Dymitr Nikoliew w salonie, gdzie się wszyscy zgromadzili, opowiadał o tym, co zdarzyło się w gabinecie sędziego. Mówił o uprzedzeniach majora Verdera, który wcale ich nie ukrywał, z szacunkiem odnosił się do godnego i pełnego rezerwy zachowania się sędziego Kerstorfa. Jednakże czynił to oględnie, urywanym głosem, jak człowiek odczuwający wstręt, a zmuszony powracać do szczegółów.
Wkrótce zrozumiano, że Dymitr potrzebuje odpoczynku, że chciałby zostać sam, że być chce się oddać pracy, która pozwoli mu zapomnieć o tych strasznych przeżyciach. Dlatego też przyjaciele zaczęli się żegnać.
Jan przeszedł do pokoju siostry, a Dymitr Nikoliew zamknął się w swoim gabinecie.
Wychodząc, Delaporte powiedział do doktora:
– Umysły ludzi są wzburzone, drogi przyjacielu, i chociaż pan Nikoliew jest niewinny, dopóki nie znajdą prawdziwego winowajcy, nienawiść jego nieprzyjaciół nie przestanie go ścigać!
– Podzielam w zupełności pańskie obawy – odparł doktor. – Dotąd nigdy w życiu nie pragnąłem tak bardzo, jak tym razem, aby wykryto sprawcę…
Johausenowie wykorzystają śmierć Pocha… A jeszcze ten Karl, który, nie zważając zupełnie, że oskarżenie nie zostało udowodnione, nazwał Jana synem mordercy!
– Obawiam się także – stwierdził pan Delaporte – że zatarg pomiędzy Karlem i Janem jeszcze się nie zakończył! Zna pan Jana… Będzie się chciał zemścić za siebie i za ojca!
– Nie… nie – odparł doktor – nie można dopuścić, żeby popełnił jakieś głupstwo w tej sytuacji! Ach, ta przeklęta podróż! Dlaczego Dymitr wyjechał, dlaczego w ogóle powziął myśl, by ją odbyć!
Takie pytania zadawali sobie nie tylko przyjaciele, ale także dzieci profesora, ponieważ ten nadal nie udzielił żadnych wyjaśnień w tym względzie.
Należy zwrócić uwagę, że, opowiadając, czego dotyczyło jego przesłuchanie przed sędzią śledczym, profesor nie napomknął zupełnie o swej podróży, nie wspomniał, iż sędzia wypytywał o powody, dla których opuścił on Rygę, ani o tym, że odmówił odpowiedzi na to pytanie. Takie uporczywe milczenie w tym temacie musiało wydawać się co najmniej dziwne. Może jednak Nikoliew objaśni wszystko później. Przyczyny, dla których przez trzy dni nie był obecny w Rydze, mogły być tylko uczciwe i nie mniej uczciwe były powody, dla których obstawał w swoim milczeniu.
Wszelako, skoro wydawało się nie do przyjęcia, że człowiek takiego pokroju i na takim stanowisku mógł popełnić zbrodnię, bez wątpienia mógł on oczyścić się z zarzutów jednym stwierdzeniem, którego jednak nie zamierzał wypowiedzieć.
Tymczasem fakt, iż Dymitr Nikoliew po przesłuchaniu u sędziego Kerstorfa nie został aresztowany, wywołał oburzenie wśród mieszkańców miasta, zwłaszcza w znacznej większości pośród Niemców. Ze strony rodziny Johausenów, ich bliskich i znajomych, szlachty i burżuazji, posypały się zarzuty. Oskarżano gubernatora i pułkownika Ragienowa, iż sprzyjają profesorowi z powodu swego pochodzenia. Wszyscy inni oprócz tego Słowianina, przy takich dowodach winy, dawno zostaliby zamknięci w więzieniu fortecznym.
Dlaczego więc nie potraktowano go jak zwykłego bandytę? Czyż zasługiwał na jakieś inne względy niż jakiś Karl Moor37, Jean Sbogar38 czy Jeromir39? Obciążały go nie poszlaki, lecz dowody, a tymczasem sędzia pozostawił go na wolności. Winny mógł uciec i nie stawić się przed ławą przysięgłych, którzy z pewnością nie wahaliby się ze skazaniem go! Co prawda, kara byłaby zbyt łagodna, ponieważ nie mógł być skazany na śmierć, gdyż w imperium rosyjskim nie przewidywano kary śmierci za zbrodnie pospolite. Ten morderca, który zasługiwał na śmierć, mógł zostać jedynie wydalony z guberni i zesłany do kopalń syberyjskich!
Takie nastroje panowały głównie w bogatych dzielnicach miasta, gdzie dominował element germański. W rodzinie Johausenów był to prawdziwy wybuch nienawiści ku Dymitrowi Nikoliewowi, ku zabójcy nieszczęsnego Pocha, a w gruncie rzeczy jeszcze bardziej ku skromnemu profesorowi, rywalowi bogatego bankiera w wyborach.
– Oczywiście – powtarzał Frank Johausen – Nikoliew, wyjeżdżając z Rygi, nie wiedział, że będzie podróżował w towarzystwie Pocha, ani też, że Poch wiezie ze sobą znaczną sumę pieniędzy. Wkrótce jednak dowiedział się o tym i, gdy po wypadku dyliżansu pocztowego wpadł na pomysł okradzenia naszego kuriera, zaproponował nocleg w zajeździe „Pod Złamanym Krzyżem”. Dla osiągnięcia swego celu nie cofnął się nawet przed morderstwem. Jeżeli nie chce mówić o powodach, dla których opuścił Rygę, to mógłby przecież powiedzieć, dlaczego opuścił kabak przed świtem i dlaczego nie zaczekał na powrót poczmistrza! Mógłby także objaśnić, dokąd się udał i gdzie przebywał podczas tych trzech dni nieobecności w Rydze! O, lecz on tego nie powie! Byłoby to przyznanie się do popełnienia zabójstwa. Jasne przecież, że dlatego zmykał z takim pośpiechem, aby ukryć skradzione pieniądze w bezpiecznym miejscu!
Jeśli chodzi o potrzebę, dla której Dymitr Nikoliew mógłby popełnić kradzież, to bankier postanowił zachować ją dla siebie i ogłosić dopiero w stosownym momencie:
„Od strony finansowej położenie profesora jest rozpaczliwe. Ma takie zobowiązania, którym nie potrafi stawić czoła. Za trzy tygodnie minie termin spłaty zaciągniętego u mnie kredytu w wysokości osiemnastu tysięcy rubli. Z pewnością nie zdoła zebrać wystarczających środków pieniężnych, aby spłacić ten dług. Na próżno będzie się starał o przełożenie terminu! Odmówię mu bez żadnej litości!”
To był właśnie cały Frank Johausen: bezwzględny, nienawistny, mściwy.
Tymczasem w tej aferze, do której mieszała się polityka, generał Gorko postanowił zachować nadzwyczajną rozwagę. Chociaż opinia publiczna domagała się tego, on sądził, że nie ma potrzeby aresztowania profesora, ale nie przeciwstawiał się przeprowadzeniu rewizji w domu Nikoliewa.
Osiemnastego kwietnia sędzia Kerstorf, major Verder i sierżant Eck zjawili się w mieszkaniu profesora. Dymitr Nikoliew nie protestował. Obrzucił wszystkich wzgardliwym spojrzeniem i lodowatym tonem odpowiadał na zadawane mu pytania. Policja przetrząsnęła starannie biurko i wszystkie szafy, przejrzała papiery i korespondencję oraz księgi rachunkowe. Przekonano się, iż Johausen nie przesadzał, mówiąc, że profesor nie posiada żadnego majątku. Żył on tylko z dochodów pochodzących z lekcji. Lecz czyż w zaistniałej sytuacji nie mgło mu też zabraknąć i tych dochodów?
Rewizja nie dała żadnych rezultatów jeśli chodzi o sprawę kradzieży na szkodę braci Johausenów. Czyż jednak mogło być inaczej, skoro, według bankiera, Nikoliew miał dość czasu, aby schować pieniądze w bezpiecznym miejscu, to znaczy tam, gdzie udał się nazajutrz po dokonaniu morderstwa i którego to miejsca nie miał zamiaru wskazać.
Co do banknotów, których numery posiadał bankier, sędzia Kerstorf zgadzał się z nim, że zostaną użyte dopiero wówczas, gdy złodziej – kimkolwiek by on nie był, tak wyraził się sędzia – będzie mógł je upłynnić bez narażania się na niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie upłynie jakiś czas, zanim pojawią się w obiegu.
Tymczasem przyjaciele Dymitra Nikoliewa znali nastroje panujące nie tylko w Rydze, ale też na prowincji, z ożywieniem przyglądającej się tej sprawie. Wiedzieli, że opinia publiczna generalnie zwrócona była przeciw profesorowi, że partia niemiecka starała się naciskać na władze, by doprowadzić do jego aresztowania i osądzenia. Robotnicy, najemnicy i rdzenni mieszkańcy, czyli krótko mówiąc ludzie niższego stanu, stanęli po stronie Nikoliewa, by wesprzeć go w walce z przeciwnikami, z pobudek czysto rasowych, może nawet nie będąc do końca przekonanymi o jego niewinności. Lecz zaprawdę, cóż mogli zdziałać ci biedni ludzie? Johausenowie i ich partia, przy pomocy środków, jakie posiadali, mogli najpierw z łatwością wciągnąć ich w jakieś zamieszki, a następnie zmusić gubernatora, by ustąpił przed rozruchami, którym niebezpiecznie byłoby się przeciwstawiać.
Zarówno w centrum tego wzburzonego miasta jak i na przedmieściach nieustannie gromadziły się grupki mieszczan, a także ludzi niskiego stanu gotowych służyć każdemu, kto płacił. Chociaż przed domem zbierały się krzykliwe gromady, Dymitr Nikoliew zachowywał opanowanie i wyniosłość. Na życzenie jego dzieci doktor Hamine wymusił na profesorze zgodę, aby w ogóle nigdzie nie wychodził. Ryzykował bowiem, iż na ulicy może zostać znieważony, a nawet poturbowany. Profesor przyznał rację przyjacielowi, ale jeszcze mocniej zamknął się w sobie i długie godziny spędzał w swoim gabinecie. Nie dawał już żadnych lekcji na mieście, ani też nie przyjmował u siebie uczniów. Milczał, nie lubił, gdy do niego mówiono, nie czynił żadnych aluzji do ciążących nań oskarżeń. W jego stanie moralnym zaszła widoczna zmiana, która nie na żarty zaniepokoiła jego przyjaciół i dzieci. Dlatego też doktor Hamine, darzący Dymitra bezgraniczną przyjaźnią, poświęcał profesorowi cały swój wolny czas, jaki pozostawał mu poza obowiązkami zawodowymi. Pan Delaporte, tak jak i kilku innych znajomych, przychodził do Nikoliewa każdego wieczoru. Z ulicy dochodziły czasami wrogie okrzyki, chociaż zgodnie z rozkazami pułkownika Ragienowa domu profesora strzegła policja. Smutne były te wieczorne posiedzenia, w których Dymitr Nikoliew nie brał wcale udziału! Ważne jednak, iż brat i siostra nie pozostawali sami w tych ciężkich chwilach, które nocą stawały się jeszcze bardziej dokuczliwe i ciągnęły się w nieskończoność! Kiedy przyjaciele wychodzili, Ilka i Jan ze ściśniętymi sercami żegnali się i rozchodzili do swoich pokoi. Słyszeli okrzyki na ulicy, słuchali kroków ojca przemierzającego pokój w tę i z powrotem, jakby nie umiejącego zmusić się do wypoczynku.
Rozumie się, że o powrocie Jana do Dorpatu nie mogło być mowy. Czy jego obecność na uniwersytecie nie postawiłaby go w ciężkiej sytuacji? Jakie przyjęcie zgotowaliby mu studenci, jak zachowaliby się przyjaciele, którzy do tej pory okazywali mu tak szczerą przyjaźń? Zapewne większość poszła za głosem opinii publicznej i być może tylko Gospodin stanąłby po jego stronie. I rzecz najważniejsza – czy zdołałby opanować się w obecności Karla Johausena?
– Ach, ten Karl! – powtarzał do doktora Haminego. – Przecież mój ojciec jest niewinny! Wykrycie rzeczywistego winowajcy potwierdzi jego niewinność! Dłużej już nie będę czekał! Zanim to się stanie, Karl musi mi odpowiedzieć za swoją obelgę!
Doktor z niemałym trudem starał się uspokajać młodzieńca.
– Nie należy się tak gorączkować, Janie! – radził. – Trochę więcej rozsądku! Gdy nadejdzie odpowiedni moment, to pierwszy ci powiem: czyń swoją powinność!
Jan nie ustępował i, gdyby nie nalegania jego siostry, może doszłoby do jakiegoś zdarzenia, które pogorszyłoby jeszcze i tak już ciężkie położenie.
Po swoim powrocie do Rygi, po przesłuchaniu, kiedy już powrócił do domu, Dymitr Nikoliew zapytał, lecz dopiero wtedy, gdy przyjaciele już wyszli, czy nie było do niego jakiegoś listu.
Listu nie było, a listonosz każdego dnia wieczorem przynosił jedynie dziennik wydawany przez partię słowiańską.
Następnego dnia, w godzinie roznoszenia poczty, profesor opuścił gabinet i na progu domu oczekiwał na listonosza. W tym czasie przedmieście było jeszcze puste i jedynie kilku policjantów przechadzało się przed domem.
Ilka, usłyszawszy kroki ojca, także wyszła przed dom.
– Wypatrujesz listonosza? – zapytała.
– Tak – odparł Nikoliew. – Wydaje mi się, iż spóźnia się tego ranka…
– Zapewniam cię ojcze, że nie… Jest jeszcze bardzo wcześnie. Na dworze jest zimno i lepiej zrobisz, jak wejdziesz do domu. Spodziewasz się jakiegoś listu?
– Tak, moje dziecko. Nie ma sensu, żebyś tutaj stała, idź do swego pokoju.
Dało się zauważyć, że był nieco zakłopotany i że obecność córka nieco go krępowała.
W tym momencie nadszedł listonosz. Niestety nie miał listu do profesora, na którego twarzy odmalowało się żywe niezadowolenie.
Wieczorem i nazajutrz rano Nikoliew okazywał taką samą niecierpliwość, kiedy listonosz przechodził przed domem i nie zatrzymywał się.
Od kogo Dymitr oczekiwał listu i jakie on miał dla niego znaczenie? Czy odnosił się do podróży, której skutki były tak opłakane? W tej sprawie profesor nie dawał żadnych wyjaśnień.
Tego ranka, około godziny ósmej, doktor Hamine i pan Delaporte wpadli do domu profesora i zażądali widzenia się z rodzeństwem. Przyszli ich zawiadomić, że tego samego dnia odbędzie się pogrzeb Pocha. Ponieważ należało się spodziewać wystąpień przeciw Nikoliewowi, trzeba było podjąć jakieś środki ostrożności.
Istotnie, można było się obawiać nienawiści braci Johausenów, którzy postanowili z wielkim rozmachem pochować kuriera bankowego. Gdyby chcieli dać tym jedynie świadectwo sympatii dla wiernego pracownika, zatrudnionego w ich banku już od trzydziestu lat… Było jednak aż nadto widoczne, że zamierzali wykorzystać tę uroczystość do silnego wzburzenia opinii publicznej.
Niewątpliwie gubernator uczyniłby mądrzej, zakazując tej manifestacji, anonsowanej przez dzienniki antysłowiańskie. Czy jednakże przy obecnie panujących nastrojach interwencja władzy nie wywołałaby jakiś działań odwetowych?
Najlepszym wyjściem z tej sytuacji było zapewnienie ochrony domowi profesora, aby nie doszło do gwałtu na domownikach. Niebezpieczeństwo było duże, bowiem w drodze na cmentarz w Rydze orszak pogrzebowy musiał przechodzić koło domu Nikoliewa. Mogłoby wówczas dojść do wybuchu rozruchów w tłumie.
Przewidując możliwość takich zdarzeń, doktor Hamine poradził, aby nie mówić Dymitrowi o pogrzebie. Gdy tak jak zwykle zamknie się w swoim pokoju i zejdzie na dół jedynie na posiłek, nie będzie musiał się denerwować, a być może uniknie nawet niebezpieczeństwa.
Śniadanie, na które Ilka zaprosiła doktora i konsula, upłynęło w milczeniu. Nikt słowem nie wspomniał o mającym odbyć się w porze popołudniowej pogrzebie. Niekiedy jednak dochodzące z zewnątrz okrzyki wściekłości wywoływały niepokój gości, na co profesor zdawał się nie zwracać uwagi. Po posiłku pożegnał przyjaciół i udał się ponownie do swego gabinetu.
Jan i Ilka oraz doktor i konsul pozostali w salonie. Trwali w męczącym oczekiwaniu, przerywanym czasami hałasem zbierających się ludzi i okrzykami dochodzącymi z tłumu.
Na dworze wzmagał się tumult w miarę jak ze wszystkich stron napływali ludzie różnych klas, gromadząc się przed wejściem do domu profesora. Trzeba przyznać, że większość stanowili wrogowie tego, którego opinia publiczna oskarżała o zabicie kuriera bankowego.
W gruncie rzeczy może roztropniej byłoby go aresztować i tym samym uchronić przed dostaniem się w ręce gawiedzi. Chociaż, jeżeli był niewinny, to jego niewinność byłaby mniej oczywista, ponieważ zostałby zamknięty w więzieniu. Zresztą kto wie, czy właśnie w tej chwili gubernator i pułkownik nie zastanawiali się nad zastosowaniem tego środka w interesie własnym Dymitra Nikoliewa?
Około wpół do drugiej spotęgowane okrzyki obwieściły ukazanie się u wylotu ulicy żałobnego konduktu. Dom napełniła wrzawa, która, ku wielkiemu przerażeniu dzieci i przyjaciół, spowodowała, że profesor opuścił gabinet i zszedł do salonu.
– Co tu się dzieje? – spytał.
– Usuń się stąd, Dymitrze – żywo odparł doktor. – To pogrzeb tego nieszczęsnego Pocha!
– Tego, którego zamordowałem! – stwierdził chłodno Nikoliew.
– Proszę cię, odsuń się…
– Ojcze, zrób to! – błagali Jan i Ilka.
Dymitr Nikoliew, będąc w jakimś niedającym się opisać stanie ducha, nie zamierzał nikogo słuchać. Podszedł do okna w salonie i chciał je otworzyć.
– Tego chyba nie zrobisz! – krzyknął doktor. – To szaleństwo!
– Jednakże tak uczynię!
I zanim ktokolwiek zdołał mu przeszkodzić, otwarł okno i wyjrzał na ulicę.
W tłumie zawrzało. Rozległy się tysiączne okrzyki wściekłości.
W tej chwili kondukt zbliżył się do domu. Za trumną obłożoną kwiatami i wieńcami szła, traktowana jak wdowa, Zinaida Parensow. Następnie kroczyli bracia Johausenowie i personel banku, poprzedzając swoich przyjaciół czy też zwolenników, szukując w tej ceremonii jedynie pretekstu do manifestacji.
Kondukt zatrzymał się przed domem profesora. Poprzez ogólny hałas ze wszystkich stron przedzierały się okrzyki wściekłości i towarzyszące im groźby śmierci.
Pułkownik Ragienow i major Verder byli tam z licznym oddziałem policji, lecz czy Eck i jego ludzie byli w stanie powstrzymać rozemocjonowany tłum?
Istotnie, od momentu, kiedy Dymitr Nikoliew pokazał się w oknie, zewsząd podniosły się wrzaski:
– Zabić go! Śmierć mordercy!
Profesor stał ze skrzyżowanymi ramionami, dumnie podniesioną głową, nieruchomy jak posąg, posąg wzgardy, nie mówiąc ani słowa. Jego dzieci, doktor i konsul, nie zdoławszy przeszkodzić temu nierozważnemu czynowi, również stanęli przy nim w oknie.
Tymczasem pochód ruszył dalej, przedzierając się przez zgromadzony tłum. Wrzenie narastało. Najbardziej zaciekli rzucili się do drzwi domu i próbowali je wyważyć.
Pułkownik, major i policjanci podbiegli, aby ich usunąć. Zrozumieli jednak wkrótce, że, aby uchronić życie Nikoliewa, należało go natychmiast aresztować, co i tak nie gwarantowało, iż nie zostanie zmasakrowany na miejscu!
Gdy, mimo wysiłków policji, napastnikom prawie udało się wedrzeć do domu, jakiś osobnik nagle przedarł się przez tłum pod sam budynek, wskoczył na schodki i, stając przed drzwiami, zawołał głosem górującym nad panującą wrzawą:
– Stójcie!
Z jego postawy i głosu biła taka stanowczość, że cofnięto się i zapanowało milczenie.
Wtedy do przodu wysunął się Frank Johausen.
– Kim pan jest? – zapytał.
– Tak! Kim pan jest? – powtórzył jak echo major Verder.
– Jestem wygnańcem, którego Dymitr Nikoliew chciał ocalić za cenę swego honoru, a który teraz chce ocalić jego honor za cenę swego życia!
– Wasze nazwisko? – spytał, przybliżając się, pułkownik Ragienow.
– Władimir Janow!
Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: