Rozdział X. Przesłuchanie
Dymitr Nikoliew powrócił do Rygi w nocy z szesnastego na siedemnastego kwietnia, nierozpoznany przez nikogo podczas drogi.
Trawiona niepokojem Ilka nie spała. Ale w jakim stanie byłaby ta młoda dziewczyna, gdyby wiedziała, jakie oskarżenie zawisło nad głową jej ojca!
Dodatkowo pojawił się nowy powód do niepokoju. Tego wieczora, po wyjściu pana Delaporte’a i doktora Haminego, nadeszła z Dorpatu depesza zapowiadająca przyjazd w dniu następnym Jana Nikoliewa, lecz zupełnie nie wyjaśniająca powodu tak nagłego przybycia.
Tymczasem jeden ciężar spadł Ilce z serca, kiedy około trzeciej nad ranem usłyszała kroki swego ojca wchodzącego po schodach. Ponieważ nie zapukał do drzwi jej pokoju, pomyślała, że lepiej będzie, jak pozwoli mu się wyspać i odpocząć po trudach podróży. Gdy nastanie dzień, pójdzie uściskać ojca, gdy ten wstanie z łóżka. Może też zapyta go, dlaczego zmuszony był wyjechać w takim pośpiechu.
Istotnie, następnego dnia wczesnym rankiem ojciec i córka spotkali się. Dymitr Nikoliew przywitał Ilkę tymi słowami:
– Już wróciłem, moje drogie dziecko. Moja nieobecność trwała nieco dłużej, niż zamierzałem. Ale to tylko jeden dzień…
– Wydajesz się zmęczony, ojcze – zauważyła Ilka.
– Trochę, ale po porannym odpoczynku odzyskam siły i po południu pójdę dać kilka lekcji.
– Czy nie byłoby rozsądniej odłożyć to do jutra? Uczniowie zostali powiadomieni.
– Nie, Ilko, nie… Nie mogę im kazać dłużej czekać na siebie – odparł profesor i po chwili dodał: – Czy był tu ktoś w czasie mojej nieobecności?
– Nie było nikogo, jeśli nie liczyć doktora i pana Delaporte’a, którzy byli bardzo zdziwieni twoim wyjazdem.
– Tak… – powiedział Nikoliew z wahaniem w głosie – nic im nie powiedziałem. Nie warto było wspominać o tak krótkiej podróży, podczas której, jak sądzę, nikt mnie nawet nie rozpoznał.
Profesor nie powiedział nic więcej, a jego córka, nie chcąc go zmuszać, zapytała się tylko, czy powraca z Dorpatu.
– Z Dorpatu? – zapytał zdziwiony Nikoliew. – Skąd takie przypuszczenie?
– Ponieważ nie umiem wytłumaczyć sobie depeszy, którą otrzymałam wczoraj wieczorem.
– Depeszy? – zapytał żywo Nikoliew. – A od kogo?
– Od mego brata, który na dzisiaj zapowiada swój przyjazd.
– Jan przyjeżdża? Istotnie, to osobliwe… Co się stało? Tak czy owak mój syn może zawsze być pewny dobrego przyjęcia.
Tymczasem, wyczuwając w zachowaniu córki, iż chciałaby zapytać go o powody jego wyjazdu, powiedział:
– To były naprawdę ważne sprawy… sprawy, które wymagały natychmiastowego wyjazdu…
– Jeżeli jesteś, ojcze, zadowolony… – rzekła Ilka.
– Zadowolony… tak, moje dziecko… – odparł, spoglądając ukradkiem na córkę. – Mam nadzieję, że przynajmniej te sprawy nie będą miały przykrych następstw.
Potem zmienił temat rozmowy jak człowiek, który nie zamierza powiedzieć niczego więcej.
Po wypiciu herbaty Dymitr Nikoliew przeszedł do swego pokoju, gdzie uporządkował jakieś papiery i zabrał się do pracy.
W domu wszystko wróciło do dawnego porządku. Ilka uspokoiła się zupełnie, nie przeczuwając wcale, jaki grom za chwilę w nią uderzy.
Właśnie zegar wydzwonił kwadrans po dwunastej, gdy w domu Dymitra Nikoliewa pojawił się agent policji. Przyniósł list, który wręczył służącej, polecając jej, aby natychmiast oddała go swemu panu. Nie zapytał nawet, czy profesor jest w tej chwili w domu. Wiedział o tym, bowiem od wczoraj dom był pod obserwacją, chociaż nikt z mieszkańców tego nie zauważył.
Kiedy Dymitr Nikoliew otrzymał list do rąk, zapoznał się z jego treścią. Pismo zawierało tylko parę słów:
„Sędzia Kerstorf wzywa profesora Dymitra Nikoliewa do natychmiastowego stawienia się w jego gabinecie, gdzie go oczekuje. Sprawa nie cierpiąca zwłoki.”
Po lekturze tego pisma Dymitr nie mógł powstrzymać gestu wyrażającego coś więcej niż zaskoczenie. Pobladł wyraźnie, a na jego twarzy odmalował się gorączkowy niepokój.
Jednak po chwili, uważając, że lepiej nie odrzucać zaproszenia, wystosowanego przez sędziego Kerstorfa w tak rozkazującej formie, nałożył opończę i zszedł do salonu, gdzie znajdowała się córka.
– Ilko – oznajmił – otrzymałem wiadomość od sędziego Kerstorfa, żebym natychmiast stawił się w jego biurze.
– Od sędziego Kerstorfa? – powtórzyła dziewczyna. – Cóż on chce od ciebie, ojcze?
– Doprawdy nie wiem… – odparł Nikoliew, odwracając wzrok.
– Może to dotyczy jakieś afery, w którą Jan został zamieszany, co zmusiło go do opuszczenia Dorpatu?
– Nie wiem, Ilko… tak… być może… Sądzę, że niedługo wszystko się wyjaśni…
Profesor wyszedł, ale córka zauważyła zmieszanie ojca. Szedł obok agenta policji krokiem niepewnym, machinalnie – jeśli można się tak wyrazić – nie zauważając, iż stał się przedmiotem ogólnego zaciekawienia, wręcz nieżyczliwości niektórych osób, którzy szli za nim lub go mijali.
Po przybyciu do budynku sądu został wprowadzony do pokoju, gdzie już siedzieli sędzia Kerstorf, major Verder i pisarz sądowy. Po obustronnym przywitaniu Dymitr Nikoliew stał i czekał na pytania.
– Panie Nikoliew – pierwszy odezwał się sędzia Kerstorf – wezwałem pana, aby uzyskać kilka informacji w sprawie śledztwa, które mi powierzono.
– O co chodzi, panie sędzio? – zapytał Dymitr Nikoliew.
– Proszę usiąść i wysłuchać mnie uważnie.
Profesor spoczął na krześle stojącym przed biurkiem, za którym stał fotel sędziego. Major stał nieruchomo przy oknie. Rozmowa natychmiast zamieniła się w przesłuchanie.
– Panie Nikoliew – powiedział sędzia – proszę nie być zaskoczonym, jeżeli pytania, które będę stawiał, będą odnosić się do pańskiej osoby, a może nawet do zdarzeń z pańskiego życia prywatnego… Proszę jednak stanowczo o odpowiedzi szczere, o unikanie wykrętów, bowiem wymaga tego nie tylko dobro sprawy, lecz i pański interes osobisty.
Nikoliew spoglądał uważnie na sędziego i słuchał w milczeniu. Następnie lekko skinął głową na znak zgody i skrzyżował ręce na piersi.
Sędzia rozłożył przed sobą na biurku protokół ze śledztwa, zajrzał do niego i głosem spokojnym oraz poważnym zapytał:
– Panie Nikoliew, czy przez kilka dni nie było pana w domu?
– Zgadza się, panie sędzio.
– Kiedy opuścił pan Rygę?
– Trzynastego bieżącego miesiąca, o świcie.
– A kiedy pan powrócił?
– Tej nocy, wcześnie rano.
– Pojechał pan sam?
– Tak.
– I powrócił pan też sam?
– Sam, panie sędzio.
– Wyjeżdżając, wsiadł pan do dyliżansu pocztowego udającego się do Rewla?
– Tak – odparł Nikoliew po chwilowym wahaniu.
– A jak pan powrócił?
– Telegą.
– Gdzie pan znalazł tę telegę?
– Pięćdziesiąt wiorst stąd, na trakcie ryskim.
– Zatem wyjechał pan wczesnym rankiem trzynastego?
– Tak, panie sędzio, o szóstej.
– Czy był pan sam w dyliżansie?
– Nie… Był tam jeszcze inny podróżny.
– Znał go pan?
– Absolutnie nie.
– Zapewne jednak wkrótce dowiedział się pan, że był to kurier banku braci Johausenów?
– W rzeczy samej, ponieważ ten człowiek był niezwykle gadatliwy i cały czas gawędził z poczmistrzem.
– Opowiadał o swoich sprawach osobistych?
– Wyłącznie.
– I cóż takiego powiedział?
– Że udaje się do Rewla na koszt Johausenów.
– Czy był bardzo zniecierpliwiony, gdyż chciał jak najszybciej powrócić do Rygi, gdzie miał się wkrótce żenić?
– Tak, panie sędzio, o ile dobrze sobie przypominam… Nie przywiązywałem do tej rozmowy zbytniej wagi, gdyż nie interesowała mnie zupełnie.
– Nie interesowała? – wtrącił major Verder.
– Oczywiście – odparł Nikoliew, obrzucając majora zdziwionym spojrzeniem. – Dlaczego miałbym się interesować tym, co mówił ten podróżny?
– To jest właśnie jedna z rzeczy, które chcemy wyjaśnić w śledztwie – wyjaśnił Kerstorf.
Po tej odpowiedzi profesor wykonał gest jak człowiek, który nie rozumie, o co chodzi.
– Czy Poch – pytał dalej sędzia – nie miał przypadkiem pugilaresu z rodzaju tych, które zazwyczaj służą kurierom bankowym do zbierania przychodów?
– Być może, panie sędzio, lecz zupełnie nie zwróciłem na to uwagi.
– Tak więc nie może pan powiedzieć, czy wyciągał go, może nierozważnie, lub pozostawiał na siedzeniu, albo też pokazywał osobom obsługującym dyliżans na postojach?
– Siedziałem w kącie i drzemałem otulony opończą, z kapturem na głowie, i niewiele widziałem, co robi lub nie robi mój towarzysz podróży.
– Tymczasem poczmistrz Broks potwierdza, że takie zdarzenie miało miejsce…
– No cóż, panie sędzio, jeżeli on twierdzi, że coś takiego się wydarzyło, to znaczy, że tak było. Co do mnie, nie mogę ani zaprzeczyć, ani potwierdzić jego wypowiedzi.
– Czy rozmawiał pan z Pochem?
– W ciągu drogi nie. Po raz pierwszy zamieniliśmy kilka zdań, kiedy staraliśmy się po wypadku dyliżansu dotrzeć do gospody.
– A zatem cały dzień przesiedział pan w kącie pojazdu, z kapturem starannie naciągniętym na twarz?
– Starannie? Dlaczego użył pan słowa „starannie”? – spytał żywo Nikoliew, kładąc nacisk na to słowo.
– Ponieważ, jak się wydaje, nie chciał pan zostać rozpoznany.
Uwagę tę, zawierającą wyraźną insynuację, rzucił major Verder, wtrącając się ponownie do rozmowy.
Tym razem Dymitr Nikoliew nie zareagował, jak to uczynił przy słowie wypowiedzianym przez sędziego. Po chwili milczenia zadowolił się następującym stwierdzeniem:
– Przypuśćmy, że było mi na rękę podróżować incognito, i sądzę, że jest to prawo każdego wolnego człowieka zarówno w Inflantach jak i gdziekolwiek indziej!
– Doskonała przezorność – zauważył major – aby nie zostać rozpoznanym przez świadków, gdyby przypadkiem doszło do konfrontacji!
To była jeszcze jedna bardzo poważna insynuacja, której wagi profesor nie mógł nie docenić, dlatego twarz jego wyraźnie pobladła.
– Krótko mówiąc – dodał sędzia – nie zaprzecza pan, że tego dnia w podróży towarzyszył panu kurier bankowy Poch?
– Nie, jeżeli oczywiście osobnik w dyliżansie nazywał się Poch…
– To jest aż nadto pewne – stwierdził major Verder.
Sędzia Kerstorf mówił dalej:
– Podróż między poszczególnymi stacjami przebiegała bez żadnych zdarzeń. O dwunastej zatrzymaliście się całą godzinę w jakiejś oberży, gdzie spożyliście śniadanie. Ulokował się pan się na uboczu, w najciemniejszym kącie sali, cały czas – jak się wydaje – z widocznym zamiarem, aby nie być rozpoznanym. Po śniadaniu pojechaliście panowie dalej. Pogoda była coraz gorsza. Konie z trudnością opierały się gwałtownym porywom wichury. Około wpół do ósmej wieczorem zdarzył się ten wypadek. Jeden z koni potknął się i upadł. Powóz się przechylił, złamała się oś i…
– Panie sędzio – przerwał Nikoliew – czy mógłbym się dowiedzieć, dlaczego wypytuje mnie pan o te zdarzenia i w czyim to czyni interesie?
– W interesie sprawiedliwości, panie Nikoliew. Gdy poczmistrz Broks uznał, że dyliżans nie zdoła dojechać do najbliższej stacji, to znaczy do Parnawy, postanowiliście przenocować w kabaku, znajdującym się o dwieście kroków, przy drodze. To właśnie pan zauważył tę karczmę…
– Której nie znałem, panie sędzio, i w której tamtego wieczora byłem po raz pierwszy.
– W porządku! Nie ulega jednak wątpliwości, że wolał pan tam przenocować, niż udać się razem z poczmistrzem i jamszczykiem do Parnawy.
– Istotnie. Pogoda była szkaradna, a od Parnawy dzieliło nas około dwudziestu wiorst. Wobec tego uważałem, że praktyczniej będzie przespać się do rana, i wraz z Pochem poszedłem do oberży.
– Czy to pan namówił kuriera, aby poszedł z panem?
– Do niczego go nie namawiałem – odparł Nikoliew. – Został ranny w wypadku dyliżansu pocztowego – jak sądzę, była to kontuzja nogi – i z pewnością nie pokonałby drogi, jaka dzieliła nas od Parnawy. Szczęśliwie dla niego w pobliżu znalazła się ta gospoda.
– Szczęśliwie! – krzyknął major Verder, który, nie posiadając tyle zimnej krwi, co niewzruszony sędzia, aż podskoczył na to słowo.
Dymitr Nikoliew odwrócił się i pogardliwie wzruszył ramionami.
Sędzia Kerstorf, pragnąc, aby przesłuchanie nie zboczyło z drogi, którą on wytyczył, pośpiesznie powrócił na nią, zadając kolejne pytania.
– Poczmistrz i pocztylion wyjechali do Parnawy dopiero wtedy, gdy panowie doszliście do kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”?
– „Pod Złamanym Krzyżem”? – powtórzył Nikoliew. – Nie wiedziałem, że tak nazywała się ta gospoda.
– Kiedy pan tam wszedł z Pochem, zostaliście przyjęci przez karczmarza Kroffa. Poprosił go pan o jeden pokój, a Poch uczynił to samo. Kroff zaproponował panu kolację, a pan odmówił, podczas gdy kurier bankowy przychylił się do tej propozycji.
– Istotnie, to mi bardziej odpowiadało.
– Bardziej jednak panu odpowiadało, panie Nikoliew, wyjść nazajutrz przed świtem, nie czekając na powrót wspomnianego wyżej poczmistrza. Dlatego też powiadomił pan o swoim zamiarze karczmarza Kroffa i natychmiast udał się pan do swego pokoju.
– Istotnie, tak się rzeczy miały – odparł profesor, nie dając poznać po sobie, że seria pytań zaczyna go już nużyć.
– Pański pokój znajdował się w końcu domu, na lewo od sali, w której popijało jeszcze kilku gości Kroffa.
– Nie mam pojęcia, panie sędzio. Powtarzam panu, że nie znałem tej karczmy i dopiero pierwszy raz tam byłem. Zresztą było już ciemno, kiedy tam dotarliśmy i jeszcze była noc, kiedy ją opuszczałem.
– Nie poczekawszy na powrót poczmistrza – zwracam na ten fakt uwagę – stwierdził sędzia Kerstorf. – Nie czekając na poczmistrza, który miał was zabrać, kiedy już dyliżans będzie naprawiony.
– Bez czekania – oświadczył Nikoliew – ponieważ do Parnawy było zaledwie dwadzieścia wiorst.
– Niech i tak będzie! Jednak teraz wiemy, że pomysł ten przyszedł panu do głowy dopiero wieczorem i że postanowił pan udać się w drogę o czwartej rano.
Dymitr Nikoliew nic nie odpowiedział.
– Teraz nadszedł odpowiedni moment – mówił dalej Kerstorf – aby zadać panu pytanie, na które, jak mniemam, potrafi pan bez trudu odpowiedzieć.
– Słucham pana…
– Jaki był powód pańskiej podróży, podjętej potajemnie i w sposób tak nagły, o której poprzedniego dnia nie poinformował pan nawet swoich uczniów, których już przesłuchaliśmy?
Nikoliew był wyraźnie zmieszany tym pytaniem.
– Sprawy osobiste – odparł wreszcie.
– Jakie?
– Nie mam zamiaru ich ujawniać.
– Odmawia pan odpowiedzi?
– Odmawiam.
– Przynajmniej może pan powiedzieć, dokąd się udał po opuszczeniu Rygi?
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Zapłacił pan za bilet do Rewla? Czy w Rewlu miał pan sprawę do załatwienia?
Nie padła żadna odpowiedź.
– Wygląda jednak na to, że jechał pan do Parnawy – mówił dalej sędzia – ponieważ nie zamierzał pan czekać na powrót dyliżansu do gospody „Pod Złamanym Krzyżem”. Ponawiam pytanie: czy był pan w Parnawie?
Dymitr Nikoliew trwał w milczeniu.
– Idźmy dalej – powiedział sędzia. – Według zeznań karczmarza wstał pan około czwartej rano. Kroff też był już na nogach. Kiedy wyszedł pan z pokoju owinięty, tak jak poprzedniego dnia, opończą i z nasuniętym kapturem, tak że nie można było dojrzeć pańskiej twarzy, Kroff zapytał, czy nie zechciałby pan wypić filiżanki herbaty lub kieliszka wódki. Odmówił pan i zapłacił tylko rubla za nocleg. Kroff usunął sztaby trzymające drzwi i przekręcił klucz w zamku. Było jeszcze ciemno. Nie mówiąc słowa, wyszedł pan spiesznie w drogę i szybkim krokiem skierował się w stronę Parnawy. Czy w tym, co do tej pory powiedziałem, był choć jeden nieprawdziwy szczegół?
– Ani jednego, panie sędzio.
– Po raz ostatni więc zapytuję: jaki był powód pańskiej podróży i dokąd udawał się pan, opuszczając Rygę?
– Panie sędzio Kerstorf – oświadczył chłodno Dymitr Nikoliew – nie rozumiem, do czego zdążają wszystkie te pytania, a nawet dlaczego zostałem tutaj wezwany. Do tej pory odpowiedziałem na wszystkie pytania, na które mogłem odpowiedzieć. Na inne nie będę odpowiadał i myślę, że mam do tego prawo. Dodam także, że zrobiłem to z całą moją dobrą wolą. Gdybym chciał ukryć, że odbyłem tę podróż z powodów, które tylko ja mogę oceniać, gdybym chciał zaprzeczyć, że jechałem w dyliżansie pocztowym razem z kurierem bankowym – czy byłby pan w stanie udowodnić mi to, skoro, według pańskich słów, tak dobrze się ukrywałem, iż ani poczmistrz, ani Poch, ani nikt inny nie zdołał mnie rozpoznać?
Trzeba tu zauważyć, że Dymitr Nikoliew przedstawiał tę całą argumentację ze szczególnym opanowaniem, nie pozbawionym lekkiego lekceważenia. Dlatego też był mocno zaskoczony, kiedy usłyszał taką odpowiedź sędziego:
– Panie Nikoliew, jeżeli nawet Poch i Broks nie wiedzieli, kim pan jest, to jest jeszcze inny świadek, który pana rozpoznał…
– Inny świadek?
– Tak, i zaraz usłyszy pan jego zeznanie.
I sędzia, zwracając się do jednego z policjantów, powiedział:
– Wprowadźcie sierżanta Ecka.
Chwilę później oficer wszedł do gabinetu, zasalutował majorowi i czekał na pytania pana Kerstorfa.
– Czy jest pan sierżantem szóstego oddziału policji i nazywa się Eck? – zapytał sędzia.
Oficer wymienił swoje nazwisko i stopień. Dymitr Nikoliew spoglądał na niego jak na kogoś, kogo widzi się pierwszy raz.
– Czy wieczorem trzynastego kwietnia tego roku – pytał dalej sędzia – był pan w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”?
– Zgadza się, panie sędzio, wstąpiłem tam, powracając z wyprawy wzdłuż Parnawy, gdzie ścigałem pewnego zbiega, który umknął nam w zatorze lodowym na tej rzece.
Po tej odpowiedzi Dymitr Nikoliew nie potrafił opanować odruchu, który bardzo zdziwił sędziego Kerstorfa. Ten ostatni wszelako nie uczynił żadnej uwagi i, zwracając się do sierżanta, powiedział:
– Proszę mówić dalej.
Oficer kontynuował zeznania:
– Przebywaliśmy już ze dwie godziny z jednym z moich agentów w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem” i zamierzaliśmy właśnie wyruszyć do Parnawy, gdy otworzyły się drzwi. Na progu ukazało się dwóch ludzi, dwóch podróżnych. Ich pojazd połamał się na drodze i przyszli szukać schronienia w karczmie, podczas gdy poczmistrz i pocztylion konno pojechali do Parnawy po pomoc. Jednym z tych podróżnych był kurier bankowy z Rygi, Poch, którego znałem od dawna. Przysiadłem się do niego i rozmawialiśmy około dziesięć minut. Jeśli chodzi o drugiego podróżnego, to zauważyłem, że stara się ukryć pod kapturem swoją twarz. Wydało mi się to podejrzane i dlatego postanowiłem się dowiedzieć, kim jest ów człowiek.
– Spełniałeś tylko swój obowiązek, Eck – wtrącił major Verder.
– Poch, lekko ranny w nogę – mówił dalej oficer – usiadł przy jednym ze stołów, na którym położył pugilares z inicjałami banku braci Johausenów. Wobec tego, że w oberży popijało pięciu czy sześciu chłopów, zwróciłem Pochowi uwagę, żeby nie wystawiał tego pugilaresu na publiczny widok, chociaż był on przymocowany do pasa przy pomocy łańcuszka. Następnie skierowałem się ku drzwiom wyjściowym, przyglądając się jednocześnie nieznajomemu, którego Kroff prowadził do pokoju. Nagle kaptur nieco zsunął się z jego głowy i zdołałem przez chwilę, ale tylko przez chwilę, dojrzeć ukrywającą się pod nim twarz…
– I to panu wystarczyło?
– Tak, panie sędzio!
– Poznał go pan?
– Tak, ponieważ wiele razy spotykałem go na ulicach Rygi.
– Czy był to pan Dymitr Nikoliew?
– Tak.
– Tutaj obecny?
– Tu obecny.
Profesor, który dotąd przysłuchiwał się w milczeniu zeznaniom Ecka, teraz się odezwał:
– Sierżant wcale się nie pomylił. Wierzę, że z pewnością przebywał w kabaku, skoro tak twierdzi. Ja jednak nie poświęcałem mu tyle uwagi, co on mnie. Doprawdy, nie rozumiem jednak, dlaczego pan, panie sędzio, dążył do skonfrontowania nas, skoro sam osobiście oświadczyłem, że tej nocy przebywałem w karczmie „Pod Złamanym Krzyżem”.
– Zaraz się pan dowie, panie Nikoliew – odparł sędzia. – Przedtem jednak chcę pana zapytać czy nadal odmawia pan odpowiedzi na pytanie, jaki był cel pańskiego wyjazdu?
– Odmawiam odpowiedzi w tej sprawie.
– Ta odmowa może mieć dla pana przykre następstwa!
– Dlaczego?
– Ponieważ wyjaśnienie tej kwestii być może powstrzymałoby wymiar sprawiedliwości przed dochodzeniem w sprawie wydarzeń zaistniałych tamtej nocy w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”.
– Tamtej nocy? – powtórzył zdumiony profesor.
– Tak. Czy nie usłyszał pan czegoś między godziną ósmą wieczorem a czwartą rano?
– Nic, ponieważ twardo spałem aż do przebudzenia się.
– Czy zauważył pan coś szczególnego, gdy pan wychodził?
– Nic.
Potem Dymitr Nikoliew dorzucił głosem, który nie zdradzał najmniejszego zmieszania:
– Rozumiem, panie sędzio, że nieświadomie wplątałem się w jakąś poważną aferę i że w tej sprawie zostałem powołany w charakterze świadka.
– W charakterze świadka… Nie, panie Nikoliew.
– Nie! Jako oskarżony! – krzyknął major Verder.
– Panie majorze – zwrócił uwagę sędzia ostrym głosem – niech pan nie uprzedza sądu i poczeka na jego wyrok!
Major zapanował nad sobą i usłyszał, jak Dymitr Nikoliew szepce do siebie:
– A więc po to mnie tu wezwano?
Następnie profesor spytał spokojnie:
– O co jestem oskarżony?
– W nocy z trzynastego na czternastego kwietnia w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem” zamordowano Pocha, kuriera banku.
– Ten nieszczęśnik został zamordowany? – zawołał Nikoliew.
– Tak – odparł sędzia Kerstorf – i jesteśmy pewni, że zabójcą był podróżny, który zajmował pokój, w którym pan nocował.
– Otóż, skoro tym podróżnym był pan, panie Nikoliew… – stwierdził major Verder.
– Jestem mordercą?!
Mówiąc to, Nikoliew zerwał się z krzesła i podbiegł do drzwi, których pilnował sierżant Eck.
– Pan zaprzecza, Dymitrze Nikoliewie? – spytał sędzia, także wstając z fotela.
– Są oskarżenia, na które się nawet nie odpowiada, bo już same w sobie są tak niedorzeczne – odparł Nikoliew.
– Proszę zważać na słowa…
– To niemożliwe! Nie mówi pan poważnie…
– Bardzo poważnie.
– Panie sędzio, nie zamierzam wcale dyskutować na ten temat – odparł profesor, tym razem wyniosłym tonem. – Czy jednak mógłbym wiedzieć, dlaczego oskarżenie skierowane jest dokładnie i jedynie przeciw podróżnemu, który spędził noc w tym pokoju?
– Ponieważ na oknie tego pokoju znaleziono materialne ślady dowodzące, iż morderca wyszedł przez nie nocą, aby dostać się przez drugie okno do pokoju Pocha, przedtem wyważywszy okiennice; ponieważ pogrzebacz, który posłużył do tego włamania, znaleziono w pokoju tego podróżnego…
– Rzeczywiście – odparł Dymitr Nikoliew – jeżeli poczyniono takie ustalenia, sprawa jest bardzo dziwna…
Następnie dodał tonem człowieka, którego sprawa ta nie mogła w ogóle dotyczyć:
– Przyjmując jednakże, iż te stwierdzenia pozwalają sądzić, że morderstwa nie dokonał jakiś złoczyńca nie przebywający w oberży, czyż nie można założyć również tego, że zbrodnia ta mogła zostać dokonana już po moim wyjściu?
– A zatem obwinia pan karczmarza, na którego, jak wykazało śledztwo, nie wskazują żadne poszlaki?
– Nie oskarżam nikogo, panie Kerstorf! – odparł jeszcze wynioślejszym tonem Dymitr Nikoliew. – Pragnę jednak powiedzieć – i mam prawo tak twierdzić – że jestem chyba ostatnim człowiekiem, którego można posądzić o popełnienie podobnej zbrodni!
– To morderstwo wiąże się z kradzieżą – zabrał głos major Verder – a ruble, które Poch miał wpłacić w Rewlu na rachunek banku braci Johausenów, zniknęły z jego pugilaresu.
– A cóż mnie to obchodzi?
– Panie Nikoliew, czy nadal nie chce pan powiedzieć, jaki był powód pańskiego wyjazdu, dlaczego opuścił pan karczmę o czwartej rano i gdzie się pan udał po wyjściu stamtąd?
– Tego nie mogę powiedzieć.
– A zatem sąd będzie miał podstawy do sformułowania następującego oskarżenia: wiedział pan, że kurier bankowy przewoził znaczną sumę pieniędzy. Po wypadku dyliżansu pocztowego, kiedy prowadził pan Pocha do kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”, powziął pan myśl o kradzieży. W stosownym momencie opuścił pan swój pokój przez okno. Wszedł pan przez drugie okno do pokoju Pocha. Zabił go pan, aby następnie go okraść, i o czwartej nad ranem opuścił pan karczmę, aby ukryć przedmiot kradzieży. Gdzie…
– Na pytanie „Gdzie?” odpowiemy, znajdując te pieniądze! – wtrącił się major.
– Panie Nikoliew, pytam pana ostatni raz – rzekł sędzia Kerstorf – czy zechce pan powiedzieć, dokąd się pan udał po opuszczeniu karczmy?
– Po raz ostatni mówię: nie! – odparł profesor. – Jeśli pan tak uważa, proszę mnie aresztować!
– Nie, panie Nikoliew, nie aresztuję pana – zakończył sędzia, ku wielkiemu zdumieniu majora Verdera. – Dowody obciążające pana są bardzo poważne, ale człowiek z pańską pozycją, znany z nieposzlakowanej uczciwości, ma prawo być traktowany inaczej. Nie podpiszę nakazu aresztowania, przynajmniej w tej chwili. Jest pan wolny. Proszę jednak być cały czas do dyspozycji sądu.
Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: