Rozdział IX. Oskarżenie
Oto co zdarzyło się poprzedniego dnia w Rydze, do której sędzia Kerstorf, major Verder, doktor Hamine i bankier Frank Johausen powrócili w nocy z piętnastego na szesnastego kwietnia.
Już z samego rana rozeszła się nowina o zbrodni popełnionej w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”. W tym samym czasie dowiedziano się również, że ofiarą był kurier bankowy Poch.
Wszyscy w mieście znali nieszczęsnego Pocha. Spotykano go każdego dnia, jak z wiszącą na ramieniu torbą na pieniądze i trzymanym pod pachą pugilaresem przyczepionym do pasa za pomocą miedzianego łańcuszka chodził ściągać należności na rzecz banku braci Johausenów. Był to człowiek dobry i usłużny, wesoły i pełen humoru, bardzo lubiany i poważany, mający samych przyjaciół i ani jednego wroga. Niedługo miał poślubić Zinaidę Parensow. Po tak długim wyczekiwaniu, dzięki swojej pracy, odpowiednim prowadzeniu się, ustabilizowanemu trybowi życia, sympatii, którą wzbudzał, zebrali – on i jego przyszła żona – środki pieniężne wystarczające do zapewnienia im przyszłości. Pojutrze narzeczeni mieli stanąć przed obliczem pastora protestanckiego, który uświęciłby ich związek. Miało to być święto rodzinne, a przy ceremonii zaślubin mieli być także obecni koledzy z innych banków. Nie wątpiono, że bracia Johausenowie także zaszczycą tę uroczystość swoją obecnością. Przygotowania były w toku, a nawet na ukończeniu. I oto nagle Poch zginął od ciosów zabójcy w jakiejś nędznej, przydrożnej gospodzie! Jakież wrażenie wywołała ta wiadomość!
Okazało się, że Zinaida dowiedziała się o tym zupełnie niespodziewanie, nie będąc na to przygotowaną, w czasie przeglądania gazety, która zamieściła lakoniczną wiadomość, nie podając żadnych szczegółów. Biedna kobieta padła jak rażona piorunem. Początkowo sąsiadki, a później pani Johausen, udzieliły jej pomocy i starały się ją pocieszyć. Gdyby nie to Zinaida być może nie podniosłaby się już po tym strasznym ciosie.
Tymczasem, chociaż znano ofiarę, nie wiedziano kto był mordercą. W ciągu dwóch dni, to jest czternastego i piętnastego kwietnia, kiedy komisja przebywała na miejscu zbrodni i prowadziła śledztwo, w tej sprawie nic nowego nie wyszło na jaw. Należało poczekać na powrót sędziów, chociaż było możliwe, iż nie uda się im odkryć, kto był sprawcą zbrodni.
Jeśli chodzi o mordercę, kimkolwiek by on nie był, został już przez opinię publiczną potępiony. Nie wystarczyłoby go ukarać z całą surowością prawa. Żałowano czasów, w których wykonanie egzekucji poprzedzały najbardziej przerażające tortury. Nie należy zapominać, że ta tragedia miała miejsce w guberniach nadbałtyckich, gdzie, nie sięgając do odległych czasów, wymiar sprawiedliwości postępował z przestępcami skazanymi na karę śmierci w sposób barbarzyński. Najpierw dręczono ich, przypiekając rozpalonym żelazem, następnie poddawano ich karze chłosty. Uderzenia liczono niekiedy na setki i tysiące i nie przestawano bić, aż osobnik padał martwy. Bardziej wytrzymałych i zatwardziałych zamykano w czterech ścianach, gdzie konali w mękach głodu – chyba że nie chcieli mówić. Wtedy karmiono ich jedynie słonym mięsem lub rybami, nie podając ani kropli wody. Był to rodzaj „pytań”36, które skutecznie wyciągały odpowiedzi.
Od tego czasu obyczaje wyraźnie się zmieniły, gdyż w Rosji utrzymano karę śmierci jedynie dla przestępców politycznych, zaś dla pospolitych zbrodniarzy uchylono ją i zastąpiono zesłaniem na ciężkie roboty do syberyjskich kopalń. Jednak zesłanie zabójcy z kabaku „Pod Złamanym Krzyżem” nie wystarczyłoby, aby zadowolić mieszkańców Rygi.
Jak już zostało powiedziane, wydano polecenie przewiezienia zwłok do Rygi i nie zamierzano badać ich jeszcze raz. Doktor Hamine w swoim protokole drobiazgowo opisał charakter i formę rany oraz ślady pozostawione przez nóż na skórze ofiary.
Frank Johausen, powodowany litością i sympatią do ofiary, postanowił, że pogrzeb Pocha odbędzie się w mieście, w całości na koszt banku.
Rankiem szesnastego kwietnia major Verder zjawił się w gabinecie swego zwierzchnika, pułkownika policji Ragienowa, który oczekiwał z wielką niecierpliwością, aby jak najszybciej zapoznać się ze sprawą i wysłać swoich najlepszych agentów po śladach mordercy, jeżeli pozwolą na to jakieś wskazówki. Później miał zobaczyć, czy zajdzie konieczność złożenia sprawozdania gubernatorowi prowincji. Chciał jednak posiadać jak najdokładniejsze informacje, chociaż chodziło tylko o zwykłe przestępstwo, morderstwo na tle rabunkowym.
Major złożył pułkownikowi Ragienowowi szczegółowy raport z przeprowadzonego śledztwa, opisał okoliczności, w jakich ta zbrodnia została popełniona, wskazówki i ślady znalezione w czasie rewizji oraz przedstawił wnioski doktora Haminego.
– Widzę z tego – powiedział pułkownik – że pańskie podejrzenia kierują się szczególnie na tego podróżnego, który spędził noc w gospodzie…
– Zgadza się, panie pułkowniku.
– Czy podczas śledztwa karczmarz Kroff nie zachowywał się podejrzanie?
– Początkowo przychodziło nam na myśl, że to on może być mordercą – odparł major – chociaż to nie pasowało do wcześniejszych zdarzeń. Jednak po odkryciu śladów na oknie pokoju podróżnego, który tak wcześnie opuścił gospodę, oraz po znalezieniu we wspomnianym pokoju pogrzebacza, który posłużył do wyważenia okiennic, nie mieliśmy już wątpliwości, kto był sprawcą zbrodni.
– Jednakże byłoby dobrze nadal obserwować Kroffa…
– Oczywiście, panie pułkowniku. Dlatego dwóch policjantów pilnuje domu, a oberżysta ma być cały czas do dyspozycji sędziego.
– A zatem – powiedział Ragienow z naciskiem – nie zakłada pan, że zabójstwa dokonał jakiś nieznany złoczyńca, który mógł dostać się do pokoju ofiary z zewnątrz?
– Nie chcę się wypowiadać w sposób jednoznaczny – odparł major – ale trudno sądzić inaczej, kiedy poszlaki zmieniają się w pewniki, gdy zastosuje się je do towarzysza Pocha.
– Widzę, majorze Verder, że jest pan już przekonany co do sprawcy…
– Tak samo jak sędzia Kerstorf, doktor Hamine i pan Johausen. Proszę zauważyć, panie pułkowniku, że podróżny ów starał się usilnie, by nie zostać rozpoznany, zarówno w chwili, gdy przybył do kabaku, jak i kiedy go opuszczał.
– Czy, wychodząc z gospody „Pod Złamanym Krzyżem”, nie powiedział, dokąd się udaje?
– Nie, panie pułkowniku.
– Czy nie jest możliwe przypuszczenie, że po opuszczeniu Rygi celem jego podróży była Parnawa?
– Jest to hipoteza możliwa do przyjęcia, chociaż wykupił miejsce aż do Rewla.
– Czy czternastego i piętnastego kwietnia nie zauważono w okolicy Parnawy nikogo podejrzanego?
– Nikogo – stwierdził major Verder – chociaż policja podwoiła czujność od chwili, gdy została powiadomiona o morderstwie. Gdzie udał się podróżny? Czy dotarł do Parnawy? A może opuścił już gubernie nadbałtyckie wraz z ukradzionymi pieniędzmi?
– Istotnie, majorze Verder, można uważać, że bliskość portów mogła ułatwić mu ucieczkę.
– Skorzysta z tego, panie pułkowniku, jeżeli tylko będzie można żeglować po Bałtyku lub Zatoce Fińskiej. Z informacji, które posiadam, wynika, że jeszcze ani jeden okręt nie wypłynął na pełne morze. Jeżeli więc ów podróżny chce wsiąść na jakiś statek, musi przeczekać kilka dni, czy to w jakiejś mieścinie w głębi kraju, czy też w którymś z nadmorskich portów, na przykład w Parnawie lub Rewlu.
– Albo Rydze – dodał pułkownik Ragienow. – Dlaczego nie miałby tu powrócić? Być może sądzi, że w ten sposób łatwiej zmyli policję?
– Wydaje mi się to mało prawdopodobne, panie pułkowniku, ale przecież trzeba brać pod uwagę wszystkie możliwości i dlatego moi agenci będą przeszukiwać wszystkie statki gotowe do odpłynięcia. W każdym razie lody nie ruszą jeszcze przed końcem tygodnia i do tego czasu zdążę wzmocnić dozór policyjny w mieście i w samym porcie.
Pułkownik zaaprobował wszystkie środki, jakie zamierzał przedsięwziąć jego podwładny, rozciągając je na całe terytorium guberni nadbałtyckich.
Major Verder miał powiadamiać go o wszystkim. Co do śledztwa, to dalej miał je prowadzić sędzia Kerstorf. Można było być pewnym, że ten rzutki urzędnik zbierze wszelkie dowody odnoszące się do tej sprawy.
Zresztą po tej rozmowie z majorem Verderem pułkownik Ragienow nie miał wątpliwości, że mordercą nie był nikt inny, tylko podróżny, który towarzyszył kurierowi bankowemu w gospodzie Kroffa. Przecież istniało tyle obciążających go dowodów. Ale kto to był?
Co jednak należało zrobić, aby ustalić jego tożsamość, skoro nie rozpoznał go ani poczmistrz Broks, podróżujący z nim od początku dyliżansem, ani też karczmarz Kroff, który gościł go w swoim kabaku? Ani jeden ani drugi nie widział jego twarzy i nie umiał nawet powiedzieć, czy człowiek ten był stary, czy młody… Przy braku śladów, gdzie posłać agentów policyjnych? W którą stronę skierować poszukiwania? Czy znajdą się jacyś nowi świadkowie i dostarczą wskazówek pozwalających na rozpoczęcie działań mających szansę powodzenia?
To była kompletna ciemność.
Zobaczymy wkrótce, jak tę ciemność rozjaśni nagły błysk światła, jakby noc stała się dniem.
Tego dnia rankiem doktor Hamine zredagował sprawozdanie medyczno-sądowe w sprawie „Afery 'Złamanego Krzyża'” i zaniósł je do pana Kerstorfa. – Są jakieś nowe poszlaki? – zapytał sędziego.
– Żadnych, doktorze.
Opuszczając gabinet sędziego, doktor Hamine spotkał konsula francuskiego, pana Delaporte’a. Po drodze opowiedział mu o śledztwie i trudnościach, na jakie napotkali.
– Rzeczywiście – zgodził się konsul – jeżeli wydaje się być pewne, iż ten podróżny jest sprawcą zbrodni, to już zupełnie inaczej przedstawia się kwestia jego odszukania. Zdaje się doktorze, że przywiązuje pan wielką wagę do stwierdzenia, że cios został zadany nożem, którego skuwka pozostawiła ślad na skórze wokół rany? Zgoda! Czy jednak uda się odnaleźć nóż?
– Kto wie? – odparł doktor Hamine.
– Zatem poczekajmy – powiedział Delaporte. – A propos, czy ma pan jakieś wiadomości od Nikoliewa?
– Wiadomości od Dymitra? – zdziwił się doktor. – Jak miałbym je otrzymać, skoro jest w podróży?
– No tak – odparł konsul – i to już od trzech dni! To jest dziwne i do tego zastanawiające…
– Tak, to dziwne… – potwierdził doktor Hamine.
– Do dnia wczorajszego panna Nikoliew nie otrzymała od niego żadnej wiadomości…
– Chodźmy zatem odwiedzić Ilkę – zaproponował doktor. – Może dzisiaj rano listonosz przyniósł jej jakiś list od ojca, a może Nikoliew już powrócił do domu?
Pan Delaporte i doktor Hamine poszli w kierunku przedmieścia, na końcu którego wznosił się domek profesora.
Kiedy otworzono im drzwi, zapytali się, czy panna Nikoliew zechce ich przyjąć. Udzieliwszy pozytywnej odpowiedzi, służąca natychmiast wprowadziła ich do salonu, gdzie przebywała Ilka.
– Moja droga Ilko, czy ojciec już powrócił? – zapytał od razu doktor.
– Jeszcze nie… – odparła młoda dziewczyna.
Po bladej i zatroskanej twarzy można było poznać, jak bardzo jest zaniepokojona.
– A może dostała pani od niego jakąś wiadomość? – zapytał konsul.
W odpowiedzi Ilka tylko pokręciła głową.
– Ta nieobecność jest równie trudna do wytłumaczenia, jak powód podróży Dymitra – zauważył doktor.
– Oby jakie nieszczęście nie spotkało mego ojca! – wyszeptała dziewczyna niespokojnym głosem. – Od jakiegoś czasu tak często słyszy się o zbrodniach popełnianych w Inflantach…
Doktor Hamine starał się ją uspokoić, będąc w gruncie rzeczy bardziej zdziwiony niż zaniepokojony nieobecnością profesora.
– Nie można niczego wyolbrzymiać – powiedział. – Da się jeszcze bezpiecznie podróżować. Co prawda w okolicy Parnawy popełniono morderstwo… Chociaż nie znamy zabójcy, to wiadomo, kim była jego ofiara – ów nieszczęsny kurier banku Johausenów.
– Sam pan widzi, zacny doktorze, że na drogach nie jest zbyt bezpiecznie – zauważyła Ilka. – Już czwarty dzień mija, a ojciec nie wraca… Mimo woli dręczy mnie przeczucie jakiegoś nieszczęścia!
– Uspokój się, moje drogie dziecko – powiedział doktor, chwytając ją za ręce. – Nie można się tak zadręczać! Dymitr uprzedził, że nie będzie go dwa lub trzy dni, i nie należy się martwić tym opóźnieniem…
– Mówi pan to, co myśli? – zapytała dziewczyna, patrząc badawczo na doktora.
– Oczywiście, Ilko, oczywiście. Jednak byłbym zupełnie spokojny, gdybym wiedział, jaki był cel tej podróży… Czy masz jeszcze tę wiadomość, którą ojciec zostawił przed wyjazdem?
– Proszę bardzo! – odparła Ilka, wyciągając z kieszeni karteczkę i podając ją doktorowi.
Pan Delaporte odczytał ją z uwagą. Nic więcej nie udało się wywnioskować z tego lakonicznego zdania, które Ilka tak wiele razy czytała.
– Więc nawet nie uścisnął cię przed odjazdem? – zapytał doktor.
– Nie, mój zacny doktorze – odparła Ilka – a nawet poprzedniego dnia, gdy żegnał się ze mną jak co wieczór, wydawało mi się, iż myśli jego krążą zupełnie gdzie indziej…
– Może pan Nikoliew miał jakiś powód do troski? – zwrócił uwagę konsul.
– Przypomina pan sobie, doktorze, iż owego dnia wrócił później niż zwykle, rzekomo z powodu przedłużenia się lekcji…
– Rzeczywiście – przytaknął doktor – wydawał mi się mniej swobodny niż zazwyczaj! Lecz, droga Ilko – zwracam na to uwagę – co Dymitr zrobił po naszym wyjściu?
– Powiedział mi dobranoc i udał się do swego pokoju, a ja poszłam do swojego.
– Potem już nie miał żadnej wizyty, która mogłaby uzasadniać ten wyjazd?
– Z całą pewnością nie – odparła młoda dziewczyna. – Jestem nawet pewna, że się zaraz udał na spoczynek, bowiem przez cały wieczór z jego pokoju nie doszedł mnie żaden hałas.
– A może wasza służąca dała mu jakiś list, który nadszedł dopiero wieczorem?
– Nie, doktorze. Mogę zaręczyć, że, gdy po waszym wyjściu zamknęłam drzwi, nikt ich już później nie otwierał.
– W takim razie już wieczorem musiał postanowić, że wyjedzie…
– Co do tego nie mam żadnych wątpliwości – dodał pan Delaporte.
– Żadnych wątpliwości! – potwierdził doktor. – Moje drogie dziecko, czy rankiem następnego dnia, po przeczytaniu kartki od ojca, nie starałaś się dowiedzieć, w jakim kierunku udał się po opuszczeniu domu?
– Jak mogłabym, a nawet gdyby, dlaczego miałabym to robić? – odparła Ilka. – Mój ojciec miał zapewne ważne powody, by nie mówić o tym nikomu, nawet swojej córce… Zresztą, powodem mego niepokoju nie jest sam fakt wyjazdu, lecz to, że dotąd nie wrócił.
– Nie możesz się tak zamartwiać, Ilko! – powiedział doktor, chcąc koniecznie uspokoić dziewczynę. – Spóźnienie Dymitra nie jest znów tak duże i jeszcze tej nocy lub najpóźniej jutro zjawi się w domu!
W głębi duszy doktor bardziej niepokoił się przyczynami, które wymusiły ten wyjazd, niż samym wyjazdem.
Pan Delaporte i doktor pożegnali Ilkę, obiecując powrócić wieczorem, aby dowiedzieć się czegoś nowego o Dymitrze.
Młoda dziewczyna tak długo stała na progu domu, aż obaj zniknęli za rogiem ulicy. Następnie zamyślona, trawiona ponurymi przeczuciami, powróciła do swego pokoju.
Prawie w tym samym czasie w gabinecie majora Verdera wyszedł na jaw nowy fakt związany z zabójstwem w gospodzie „Pod Złamanym Krzyżem”, który pozwolił sędziemu podążyć śladem winowajcy.
Oto co się zdarzyło.
Tego dnia rankiem powrócił do Rygi oddział policji dowodzony przez Ecka. Zapewne pamiętacie tych agentów wysłanych na północne tereny prowincji, gdzie od niejakiego czasu znacznie zwiększyła się liczba wykroczeń przeciw ludziom i mieniu. Należy też wspomnieć w tym miejscu, że tydzień wcześniej oddział Ecka działał w okolicach jeziora Pejpus, poszukując pewnego zbiega z kopalń syberyjskich, i podążała za nim aż do samej Parnawy. Jednakże zbieg, wskoczywszy na kry spływające w dół Parnawy, zniknął w lodach zatoru utworzonego na rzece. Czy złoczyńca zginął? Było to możliwe, ale nie pewne.
Sierżant Eck coraz bardziej wątpił w śmierć zbiega, ponieważ nie znaleziono jego ciała ani w porcie, ani też przy ujściu Parnawy. Zaraz po powrocie do Rygi pospieszył z raportem do majora Verdera. Wszedł do jego biura i tam dowiedział się o morderstwie w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”. Nikt nie mógł przypuszczać, że właśnie on posiada klucz do rozwiązania tej tajemniczej sprawy.
Jakże wielkie było zaskoczenie i zadowolenie majora Verdera, kiedy dowiedział się, że sierżant ma mu do przekazania rewelacje związane ze zbrodnią, której sprawcy na próżno szukano.
– Morderca kuriera banku Johausenów?
– On sam, panie majorze.
– Znałeś Pocha?
– Znałem, a ostatni raz widziałem go trzynastego wieczorem.
– Gdzie?
– W kabaku Kroffa.
– Byłeś tam?
– Tak, panie majorze, razem z moim agentem, gdzie wstąpiłem w drodze do Parnawy.
– Rozmawiałeś z tym człowiekiem?
– Zaledwie kilka minut. Chcę jednak powiedzieć, że jeżeli zabójcą był – jak wszystko na to wskazuje – ten podróżny towarzyszący Pochowi, ten podróżny, który spędził noc w gospodzie… to ja też go znam…
– Znasz go?
– Tak, i gdyby to ten podróżny, o którym mówimy, popełnił zbrodnię…
– Na podstawie przeprowadzonego śledztwa nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
– A więc, panie majorze, zaraz wymienię jego nazwisko, lecz być może pan nie zechce mi uwierzyć!
– Uwierzę ci, jeśli jesteś przekonany…
– Twierdzę stanowczo – odparł Eck – że tym podróżnym, z którym nie zamieniłem ani słowa, a którego rozpoznałem w gospodzie, chociaż tak bardzo starał się ukryć swoją twarz pod kapturem, był… profesor Dymitr Nikoliew…
– Dymitr Nikoliew? – zawołał zaskoczony major. – On… To niemożliwe…
– Mówiłem przecież panu, że nie zechce mi pan uwierzyć! – powtórzył oficer.
Major Verder wstał z krzesła, zaczął szybko chodzić po pokoju, mrucząc do siebie:
– Dymitr Nikoliew!… Dymitr Nikoliew!
Jak to! Ten kandydat w najbliższych wyborach do władz municypalnych, ten przeciwnik możnej rodziny Johausenów, w którym skupiały się wszystkie dążenia, wszelkie roszczenia partii słowiańskiej w stosunku do narodowości germańskiej, ten protegowany rządu rosyjskiego, byłby zabójcą biednego Pocha?!
– Potwierdzasz? – zapytał, zatrzymując się przed Eckiem.
– Potwierdzam.
– A zatem Dymitr Nikoliew wyjechał z Rygi?
– Tak… Przynajmniej na tę noc… Zresztą łatwo to będzie sprawdzić.
– Zaraz wyślę agenta do jego domu – powiedział major. – Poproszę też pana Franka Johausena, aby zjawił się w moim biurze. Ty pozostań tutaj.
– Jestem na pańskie rozkazy, panie majorze!
Major przekazał rozporządzenia dwóm posterunkowym, którzy natychmiast ruszyli w drogę.
Dziesięć minut później zjawił się bankier Frank Johausen i w jego obecności sierżant Eck powtórzył swoje zeznanie.
Można sobie wyobrazić, bez potrzeby rozwodzenia się nad tym, jakie uczucia ogarnęły duszę mściwego bankiera. W końcu jedna z najbardziej nieoczekiwanych ewentualności – zbrodnia, zabójstwo – wydała w jego ręce znienawidzonego rywala! Dymitr Nikoliew… mordercą Pocha!
– Potwierdzasz zeznania? – zapytał jeszcze raz major, zwracając się do oficera.
– Potwierdzam! – oznajmił Eck głosem oznaczającym niezachwianą pewność.
– Lecz… jeżeli Nikoliew wcale nie opuścił Rygi? – zapytał z kolei Frank Johausen.
– Opuścił ją – oświadczył Eck. – W nocy z trzynastego na czternastego kwietnia nie było go w domu, ponieważ go widziałem… widziałem na własne oczy i poznałem go…
– Zaczekajmy na powrót agenta, którego wysłałem do mieszkania Dymitra Nikoliewa – powiedział major Verder. – Powinien zjawić się tutaj za kilka minut.
Frank Johausen stanął w oknie i wyglądał na ulicę. Najsprzeczniejsze myśli kłębiły się w jego głowie. Pragnął gorąco, by potwierdziły się zeznania Ecka, a równocześnie coś buntowało się w jego duszy przeciwko tak potwornemu oskarżeniu.
Wreszcie powrócił agent i przedstawił rezultaty swego wyjścia:
– Dymitr Nikoliew opuścił Rygę wczesnym rankiem, trzynastego, i dotąd jeszcze nie powrócił.
Potwierdzało to zeznania sierżanta Ecka.
– Miałem więc rację, panie majorze – powiedział. – Dymitr Nikoliew wyszedł z domu trzynastego, o świcie. Razem z Pochem pojechał dyliżansem pocztowym. Wypadek pojazdu zdarzył się około siódmej wieczorem i obaj podróżni zjawili się w kabaku „Pod Złamanym Krzyżem”, gdzie spędzili noc. I jeżeli jeden z tych podróżnych zamordował drugiego, to oczywiście mordercą jest … Dymitr Nikoliew!
Frank Johausen, usłyszawszy tę straszliwą nowinę, wyszedł od majora zmieszany, ale zarazem uradowany. Musiał ją jak najszybciej rozpowszechnić! Wiadomość przebiegła całe miasto z szybkością palącego się lontu, na który padła iskra. Dymitr Nikoliew sprawcą morderstwa „Pod Złamanym Krzyżem”! Na szczęście nie dotarła ona do Ilki Nikoliew. Czuwał nad tym doktor Hamine, nie pozwalając, aby jakiekolwiek wieści z miasta przedostały się do domu profesora.
Wieczorem, gdy obaj z panem Delaporte’em spotkali się w salonie Nikoliewów, ani jedno słowo nie padło na ten temat. Zresztą bagatelizowali całą sprawę. Nikoliew miałby być zabójcą! Należało odrzucić takie przypuszczenia!
Jednak telegraf pracował bez przerwy i wszystkie oddziały policji otrzymały rozkaz zatrzymania Dymitra Nikoliewa, jeśli tylko go znajdą. W ten sposób wiadomość ta dotarła także szesnastego kwietnia przed południem do Dorpatu. Karl Johausen dowiedział się o tym jako jeden z pierwszych i teraz już wiadomo, skąd pochodziła odpowiedź, której udzielił Janowi Nikoliewowi w obecności swoich współziomków z uniwersytetu.
Następny rozdział powieści na kolejnej stronie: