Ton

0
952
Zdj. Prachatai / Flickr / CC BY-NC-ND 2.0.

Początkowo kwarantanna wymagała nieco przyzwyczajenia. Tonowi było wstyd, że napisał do kolegi na temat Włoch, że tam teraz panuje, no właśnie, prawdziwa panika. Pomyślał, że powinien wysłać nowy list. Przyznać się, że nie docenił wirusa. Z drugiej strony nie byli zbyt dobrymi przyjaciółmi. Wyglądałoby to na przegięcie. Jakby próbował za wszelką cenę ocieplać stosunki. Nic nie napisał, ale co jakiś czas przypominał sobie o tym.

W pierwszych dniach stanu wyjątkowego wybrał się z kolegami porzucać piłkę. Kilka dni później napełniło go to lękiem – dlaczego do niego jeszcze nie dotarło? Rękawiczki, no oczywiście, na wszelki wypadek. Nie walczył o piłkę, nie blokował jej, ale mimo wszystko. Kiedy widział grupkę zgromadzonych ludzi, myślał: dlaczego jeszcze do nich nie dotarło? A później: niedługo dotrze, do mnie też mogło wcześniej. Potarł twarz. Dzięki Bogu, jeśli będziesz cały czas w domu i zdezynfekujesz porządnie zakupy, wystawisz do przedpokoju ubrania na parę dni, to możesz przynajmniej podotykać swoją twarz. No nie?

Ton zdecydował, że to gra. Zdecydował, że będzie myślał o tym jak o grze. Słyszał o pewnym człowieku, który siedział tydzień (dwa?) u kogoś w piwnicy, takie oczyszczenie. Oto właśnie specjalna piwnica dla bogatych głupków. Ciemności, skromny posiłek raz dziennie. Wiadro w rogu. Na odchody. Żadnych zajęć. Z jakiegoś powodu ktoś za to płacił. Ton zdecydował, że wykorzysta kwarantannę. Wyciśnie z niej, ile się da. Ćwiczył, odżywiał się lepiej, planował jadłospis na cały tydzień. Nawet sortował rzeczy. Wystarczy, że na stole, pod ręką, będą dwa długopisy. Tak, dwa to w sam raz. I po co mu czytnik kart identyfikacyjnych, malutki scyzoryk, czy zegarek na rękę z wyczerpaną baterią. Włożył je do pudełka, a pudełko na półkę. Odłożył tam również stertę niedokończonych książek i tych czekających na przeczytanie. Stół był czyściejszy, a umysł jaśniejszy. Zdobył punkt w grze. Zdobył ich całkiem sporo. Wyrzucił wiele rzeczy lub też spakował do wyrzucenia. Stare okulary do czytania z poklejonymi oprawkami. Przesortował szafki. Jeśli uważał wcześniej, że nie ma zbędnych rzeczy, to teraz po wyrzuceniu ich całego mnóstwa, wiedział, że rupieci jest więcej. Na przykład rzeczy, które spakował właśnie ze stołu do pudełka – zegarek i nożyk, i co tam jeszcze. Ręce odmówiły posłuszeństwa. Może później.

Do sklepu chodził rzadko. W ciągu kilku tygodni ludzie nauczyli się zachowywać dystans, tak jak zalecano. Ulice opustoszały. Pewnie wyrobili oni w sobie umiejętność powstrzymywania się od bezcelowej bieganiny. Czyżby pogodzili się z sytuacją?

W pewną środę, w drodze do sklepu, z listą zakupów w głowie, w okularach na nosie, w masce, rękawiczkach, zobaczył idącego w swoim kierunku młodzieńca, młodego mężczyznę – w fioletowym kapeluszu, z trzydniowym zarostem, w zdartych butach, okularach przeciwsłonecznych. Szedł on na dziwnie szeroko rozstawionych kolanach, jak gdyby jeździł na łyżwach. Zataczał się lekko, ale z pewnością nie był pijany. No, nie wiadomo zresztą. W każdym razie nie zostawił Tonowi miejsca, przeszedł tuż obok niego. Szlag by to. Ton ledwo się opanował, chciał zdzielić młodzieniaszka przez łeb. Jakbym był powietrzem, pomyślał Ton wściekły. Nie miał tym razem możliwości przemknąć inną drogą. Powinien był pobiec z powrotem do domu.

Ton nie narzekał. Ćwiczył. Sprawność fizyczna poprawiła się. Zaczął lepiej sypiać. Nie pił już w ogóle alkoholu. Niby po co. Tęsknota za innymi ludźmi, za fizycznym kontaktem osłabła. W międzyczasie bywało trudniej. Jak zawsze. Przekonanie czy wrażenie, że lepiej uda mu się pogodzić z nieuchronnością, przypominało satysfakcję.

W internecie pojawiły się dawne miłości. Same z siebie. Do Anne Ton się odezwał, ale była tak samo ciepła jak inne, topniała jak wosk. Ton ucieszył się, chociaż zrozumiał, że tamte mogły napisać do dziesięciu innych. I czemu by nie. Owszem, też za tobą tęsknię. I tak rzeczywiście było. Kiedy myślał o życiu po kwarantannie, na jego twarzy pojawiał się drwiący uśmieszek pyszałkowatego kota.

Parę razy o mało co nie wszedł w wirtualny seks, ale bał się, że ktoś położy łapę na filmikach. Zaczął bać się jeszcze bardziej… w każdym razie byłoby to takie niezręczne i sztuczne, jak burza mózgów urządzona przez młodocianego dyrektora czy zbiorowa gimnastyka przed przerwą na obiad. Lepiej nie.

Ton wymyślił plan dnia na najlepsze zagospodarowanie czasu, kiedy odpoczywać, jak zbierać myśli. Zamierzam wygrać tę grę, myślał.

Ludzi coraz to ubywało na ulicach. W wiadomościach nie było nic – wszystko trwa nadal, ale zmarłych jest niewielu. Ludzie w większości pozostają w domach, gospodarka uległa przekształceniom, nie jest źle. Przecież trudna sytuacja nie oznacza, że należy tracić głowę. Gdy płonie dom, niektórzy dopóty będą biegać w panice, dopóki nie spłonie doszczętnie. Trzeba w jednej chwili zdecydować, co można i warto uratować, no i działać. Tylko bez paniki.

Z czatu wideo pierwsza zrezygnowała Anne. Sam mówiłeś, że nie można pójść do fryzjera, powiedziała. Wtedy, gdy było to jeszcze możliwe. Nie chcę, żebyś mnie taką oglądał. Mam sporo czasu, piszmy, zaproponowała. Anne zawsze pisała. Odpowiadała od razu, rozpisywała się. Tak w sam raz. Ciepło. Czasami pisała jako pierwsza. Chyba w prawie połowie przypadków.

W pewien czwartek pomiędzy drugą a trzecią Ton poszedł do sklepu nie spotkawszy po drodze żywej duszy. Bocznymi ulicami, co prawda. Ale zawsze. Nawet ochroniarza nie było. Kasa samoobsługowa działała. Ton był uszczęśliwiony. Tak dobrze wybrana pora. O tym, że nie widział nikogo, zupełnie nikogo, przypomniał sobie później. Długo miał wątpliwości co do tego. Może po prostu coś pokręcił. Bardzo możliwe.

Napisał do Helen, proponując spotkanie na odległość paru metrów, zwyczajnie chciał się zobaczyć z przyjaciółką. Helen była zajęta. Dzieci w trybie nauczania domowego, szkoda gadać. Ain też w domu, jakiś taki zazdrosny. Wcześniej nigdy nie był. Pokaż się chociaż przed kamerą, poprosił Ton. Och, daj spokój, mam tu na okrągło okropny rozgardiasz.

Pozamykano domy handlowe. Roboty dostawcze. Ton zrobił zakupy w sieci i był nawet zadowolony. Pewnego dnia spacerował trzy godziny po mieszkaniu. Nastawił stoper, żeby nie ulec pokusie i nie zrezygnować, nie patrzeć zbyt często na na zegarek, nie zająć się czymś innym. Zdecydował się spacerować trzy godziny, więc będzie spacerował. Myśli błądziły, jak to zwykle w trakcie spaceru. Koncentracja powoli się poprawiała. Ton wszedł do łazienki i uśmiechnął się do swojego odbicia. Potem zmył z lustra białe ślady wody.

Aire nie zgodziła się na spotkanie. Powiedziała, że po prostu jest zmęczona. Może po kwarantannie. Tak w ogóle, to traktuje wszystko poważnie. Co z tego, że na odległość trzech metrów, jeden metr w zapasie, czemu to takie ważne, tutaj przecież też mogą porozmawiać. Z trzech metrów to już trzeba krzyczeć. Dziwne.

Jeden dzień Ton przesiedział pod oknem domu. Nikt nawet nie przeszedł obok. Kiedy Ton poszedł do toalety, pośpiesznie, wydawało mu się po powrocie, że ktoś mignął i zniknął za rogiem. Ton wybiegł, popędził w kapciach za obcym. Tamten przepadł.

Ton zauważył, że w ciągu ostatnich tygodni kontaktował się jedynie z kobietami. Spróbował inaczej. Märten. Henrik. Długi Henrik. To samo. Wszyscy siedzą w domu. Tu też można porozmawiać. Nie, po co wideo.

Ton poszedł pod drzwi Anne. Ryzykowny krok, Anne była mężatką, jednak z nią najlepiej się rozumiał. Niezamężne narzeczone, to oczywiście złe określenie, mieszkały w zupełnie innym mieście. Plastik wokół dzwonka do drzwi był cały pożółkły. Ton, mimo założonej rękawiczki, poczuł wstręt na myśl o naciśnięciu dzwonka. Pomyślał, że to przecież jak wtargnięcie kogoś obcego do domu. W takim czasie. Nie pasuje. Czekał. Powoli się ściemniało. Światła w oknach Anne nie zapaliły się. Ton wysłał wiadomość w Messengerze.

Co robisz?

W domu. Zaraz będziemy jeść. Potem pogadamy.

Trzy miesiące później ukazała się książka Anne. Światła w jej mieszkaniu nigdy się nie zapalały. Tom dość często chodził popatrzeć. W domu. Zagrajmy w gry planszowe. Anne zrezygnowała z organizowania prezentacji książki na wideo, chociaż Ton starał się ją do tego przekonać. Ton zamówił sobie książkę do domu. Co, dedykacja, nie! Szkoda teraz czasu na takie bzdury. Kiedy spotkamy się po kwarantannie, to wtedy. Od trzech miesięcy nie widział żadnego człowieka, jedynie na starych wideo. Wiadomości w internecie nieustannie przybywało. Raz było lepiej, to znów gorzej, stanu wyjątkowego nie zniesiono, do żadnej katastrofy też nie doszło.

Ale Messenger działał, wiadomości można było wysyłać. Słowa wciąż istniały.

Opowiadanie pierwotnie ukazało się w czasopiśmie „Vikerkaar” (6/2020). Opowiadanie publikujemy za zgodą autora. Tłumaczenie z języka estońskiego Marta Perlikiewicz.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj