W mojej pamięci zawsze był Emilem, o Emilianie dowiedziałem się chyba dwa lata temu. Emilian Skomorowski był autorem podręcznika polsko-estońskiego. Z dedykacji zamieszczonej w mojej kopii tej publikacji jest data – 1937 rok. Moi Rodzice byli wtedy już od roku małżeństwem.
Z relacji Rodziców wiedziałem, że przez pewien czas Emilian Skomorowski był ochmistrzem, a więc oficerem w dziale hotelowym, na transatlantyku „Batory”. Potem był podobno attaché handlowym i morskim w polskiej ambasadzie w Tallinnie.
Miał żonę Niemkę, która mieszkała w Hamburgu (albo w Lubece) i syna – niemieckiego obywatela. W czasie wojny odwiedzał moją rodzinę kilkakrotnie. Mieszkaliśmy wtedy w Tartu. W lutym 1943 roku został ojcem chrzestnym mojej siostry Jadwigi. Choć zapamiętałem chrzciny to Emiliana Skomorowskiego już nie. Uroczystość odbyła się w naszym małym pokoiku na drugim piętrze kamienicy przy ówczesnej Riia maantee. Wróciłem tam dopiero w 1993 roku odwiedzając „moje” miejsca w Tartu.
Skomorowski odwiedzał nas również, gdy mieszkaliśmy przy ulicy Tähe. Na Boże Narodzenie w 1943 roku zjawił się u nas jako Dziadek Mróz (wtedy obchodziliśmy świętego Mikołaja i Dziadka Mroza – to były dwie różne postacie). Ja – wtedy prawie sześciolatek, przed południem przyniesiony przez Ojca ze szpitala (miałem wycinany wyrostek robaczkowy) musiałem recytować „Kto ty jesteś – Polak mały”. Dostałem kilka prezentów – jeden mam dotąd – mały, słabiutki magnesik – bardzo się przejąłem i kilka dni byłem po tym niezdrów.
Emil Skomorowski był człowiekiem niewielkiego wzrostu, z modnym wówczas wąsem à la Charlie Chaplin. Dwa razy był zatrzymywany na ulicy przez niemieckie patrole wojskowe – z podejrzeniem, że jest Żydem. Jego doskonała znajomość języka niemieckiego – i znajomość z kimś wysoko postawionym w niemieckiej administracji okupacyjnej za każdym razem skutkowała prędkim zwolnieniem z aresztu.
W czerwcu 1945 roku moja rodzina wyjechała do Polski „prywatnym” transportem (płatnym dość drogo), Skomorowski zaś został. Jeszcze kilka miesięcy mieszkał w naszym mieszkaniu i do Polski dotarł dopiero w grudniu tegoż samego roku – po dwóch miesiącach podróży i dwutygodniowym odwszawianiu (!). Przedtem jeszcze wysłał nam dużą skrzynię z częścią naszych rzeczy (w tym różne książki) do Gliwic, gdzie znaleźliśmy pierwsze miejsce zamieszkania.
Przyjechał do nas chyba w połowie grudnia. Tu czekała go wiadomość z Czerwonego Krzyża – jego syn zginął na wojnie. Boże Narodzenie spędził u nas, potem wyjechał szukać pracy w swoim zawodzie. Zaciągnął się na statek „Stalowa Wola”. Pływał na linii lewantyńskiej – Gdynia-Genua-Pireus-Hajfa-Bejrut-Aleksandria. Stamtąd otrzymywaliśmy pocztówki z pozdrowieniami. Potem przestał pisać… Teraz zadaję sobie pytanie czy UB przychodziło do nas pytać o niego. Nie wiem. „Stalowa Wola” zatonęła później w Zatoce Biskajskiej.
Po kilku latach od siostry mojej Matki mieszkającej w Australii dowiedzieliśmy się, że Emil Skomorowski „znalazł się” na Tasmanii, spotkał się z żoną. Potem, że popłynął statkiem do Ameryki, do córki (wcześniej wiedziałem tylko o synu), statek zatonął zabierając na dno wszystkich pasażerów. To mogły być lata pięćdziesiąte. Dziesięć lat później otrzymaliśmy kolejną zaskakującą wiadomość z Australii – ciotka spotkała się z Emilianem Skomorowskim w Sydney! Utonięcie miało zmylić szukających go agentów bezpieki.
To moje wspomnienia o Emilianie vel Emilu Skomorowskim. Dołączam kilka zdjęć: jeden wycinek z gazety, kilka fotografii. To „wychudzone” zdjęcie zrobione zostało zapewne tuż po wojnie, może już w Polsce. Inne – w Jeleniej Górze przed naszym domem – z moim Ojcem i moją siostrą. I zdjęcie nagrobka w Hobart na Tasmanii.
Tak to ludźmi wojna zawirowała po całym świecie.