Chyba nie ma na świecie muzyki bardziej depresyjnej niż The Smiths z Morrisseyem na czele. Chyba nie ma miejsca i czasu, gdzie muzyka ta grana jest częściej niż w Estonii zimą. Okazjonalnie, na plejlistach i zapętlona na wszelkiego rodzaju odtwarzaczach.
Przedłużony weekend i urodziny w Estonii to ryzyko. Może być biało i pięknie, a może być tylko zimno i depresyjnie. Wiemy jak jest kiedy temperatury oscylują wokół zera. Taka aura to nie czas na świętowanie, ale raczej na opłakiwanie dodatkowej kreski we wszelkiego rodzaju metrykach.
Jest tylko jeden kraj, dla którego Estonia jest bezsprzecznie krajem południowym – to Finlandia. I tylko fińskich turystów widać i słychać na tallińskich ulicach. Kiedy oni wędrują ulicami miasta, nawet Estończycy są pochowani w barach w piwnicach kamienic, w kawiarniach spoglądających na miasto przez pełnowymiarowe witryny. Wszyscy inni nawet nie myślą, żeby zapuszczać się tak daleko na północ. Szarą zimą życie płynie tutaj w równoległej rzeczywistości.
Järgmine peatus: Kosmos
Na tallińskiej dzielnicy Uus Maailm, znanej z komun, artystów i śpiewów Hare Kryszna, znajduje się kino Kosmos. Przejeżdżając w jego pobliżu autobusowy lektor z pełną powagą informuje: „Järgmine peatus: Kosmos”. Następny przystanek Kosmos. To przekaz podprogowy, bo w czasie przejażdżki widziałem jak współpasażerowie komunikują się, zachęceni, w kosmiczny sposób – niemo zaglądając sobie w telefony albo szepcząc i kreśląc niewidoczne kręgi rozedrganymi głowami.
Jednym z wcześniej wspomnianych zimowych schronisk jest talliński Valli baar. Ukryty w murach miejskich bar żyje w symbiozie z miejscowymi alkoholikami-weteranami jakby żywcem wyjętymi z opowiadań Marka Hłaski. Oni znajdują ciepło, rozmowę i czułość w ramionach już nie pierwszej młodości kobiet, a kelnerzy wbijają kolejne banknoty w półki baru lub chowają je do pojemnej kasowej szuflady. Mostem łączącym obie te nacje jest stary drewniany bar, który przypomina „ge-esowe” lady, na którym za cztery euro serwowany jest Millimallikas. To jeden z tych lokalnych szotów-morderców, w których lubują się koneserzy i studenci (inne to np. tajemnicza wódka z Hell Hunt – baru położonego w innej części Starego Miasta, czy znane z Tartu Sparta i Bin Laden).
Millimallikas to połączenie wódki, tequili i tabasco – taki trochę nasz Wściekły pies, ale jak przystało na Estonię bardziej rzewny, zadumany, może lekko depresyjny; pozostawia po sobie posmak goryczy, ale i pikanterii życia codziennego (w wydaniu à la Valli baar).
Pomimo tych smutków w Estonii zimą również świeci słońce. Wyszło w piątek i w poniedziałek. W piątek miałem urodziny, a w poniedziałek byłem w Tartu. Przypadek? Nie sądzę. Tak miało być.
Przygotowanie szota Millimallikas.
Poniżej można obejrzeć pierwszą część czteroczęściowego dokumentu o Valli baarze.
https://www.youtube.com/watch?v=MwmpqN7bc4Q
Niezły krótki kawałek… :) Jeszcze w wolnej chwili dokument załączony obejrzę.