Estonia w rytmie The Smiths

1
1107
Valli baar, fot. Joeldullroy / Flickr.

Chyba nie ma na świecie muzyki bardziej depresyjnej niż The Smiths z Morrisseyem na czele. Chyba nie ma miejsca i czasu, gdzie muzyka ta grana jest częściej niż w Estonii zimą. Okazjonalnie, na plejlistach i zapętlona na wszelkiego rodzaju odtwarzaczach.

Przedłużony weekend i urodziny w Estonii to ryzyko. Może być biało i pięknie, a może być tylko zimno i depresyjnie. Wiemy jak jest kiedy temperatury oscylują wokół zera. Taka aura to nie czas na świętowanie, ale raczej na opłakiwanie dodatkowej kreski we wszelkiego rodzaju metrykach.

Zimą w Estonii wieje, więc czasem lepiej ręce trzymać w kieszeniach czy rękawiczkach i wkleić zdjęcie zrobione w poprzednim, czy dwa sezony temu...
Zimą w Estonii wieje, więc czasem lepiej ręce trzymać w kieszeniach czy rękawiczkach i wkleić zdjęcie zrobione w poprzednim, czy dwa sezony temu…

Jest tylko jeden kraj, dla którego Estonia jest bezsprzecznie krajem południowym – to Finlandia. I tylko fińskich turystów widać i słychać na tallińskich ulicach. Kiedy oni wędrują ulicami miasta, nawet Estończycy są pochowani w barach w piwnicach kamienic, w kawiarniach spoglądających na miasto przez pełnowymiarowe witryny. Wszyscy inni nawet nie myślą, żeby zapuszczać się tak daleko na północ. Szarą zimą życie płynie tutaj w równoległej rzeczywistości.

Järgmine peatus: Kosmos

Na tallińskiej dzielnicy Uus Maailm, znanej z komun, artystów i śpiewów Hare Kryszna, znajduje się kino Kosmos. Przejeżdżając w jego pobliżu autobusowy lektor z pełną powagą informuje: „Järgmine peatus: Kosmos”. Następny przystanek Kosmos. To przekaz podprogowy, bo w czasie przejażdżki widziałem jak współpasażerowie komunikują się, zachęceni, w kosmiczny sposób – niemo zaglądając sobie w telefony albo szepcząc i kreśląc niewidoczne kręgi rozedrganymi głowami.

Jednym z wcześniej wspomnianych zimowych schronisk jest talliński Valli baar. Ukryty w murach miejskich bar żyje w symbiozie z miejscowymi alkoholikami-weteranami jakby żywcem wyjętymi z opowiadań Marka Hłaski. Oni znajdują ciepło, rozmowę i czułość w ramionach już nie pierwszej młodości kobiet, a kelnerzy wbijają kolejne banknoty w półki baru lub chowają je do pojemnej kasowej szuflady. Mostem łączącym obie te nacje jest stary drewniany bar, który przypomina „ge-esowe” lady, na którym za cztery euro serwowany jest Millimallikas. To jeden z tych lokalnych szotów-morderców, w których lubują się koneserzy i studenci (inne to np. tajemnicza wódka z Hell Hunt – baru położonego w innej części Starego Miasta, czy znane z Tartu Sparta i Bin Laden).

Millimallikas to połączenie wódki, tequili i tabasco – taki trochę nasz Wściekły pies, ale jak przystało na Estonię bardziej rzewny, zadumany, może lekko depresyjny; pozostawia po sobie posmak goryczy, ale i pikanterii życia codziennego (w wydaniu à la Valli baar).

Pomimo tych smutków w Estonii zimą również świeci słońce. Wyszło w piątek i w poniedziałek. W piątek miałem urodziny, a w poniedziałek byłem w Tartu. Przypadek? Nie sądzę. Tak miało być.

 

Przygotowanie szota Millimallikas.

 

Poniżej można obejrzeć pierwszą część czteroczęściowego dokumentu o Valli baarze.

https://www.youtube.com/watch?v=MwmpqN7bc4Q

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj