Wiecznie zaniepokojeni

0
891
Po lewej stronie Zamek Hermanna w Narwie, zbudowany przez Zakon Kawalerów Mieczowych w XIV-XVI wieku. Po prawej twierdza Jaanilinn (Iwangorod) zbudowana na Górze Dziewiczej.

„Gazeta Wyborcza” przypisała owe słowa niesławnemu Witalijowi Czurkinowi, stałemu przedstawicielowi Rosji przy ONZ – nie wiadomo bowiem, kto dokładnie był autorem wypowiedzi. Lauri Tankler, amerykański korespondent estońskiego publicznego nadawcy (ERR), tłumaczy natomiast, że wiadomość Reutersa powstała na podstawie podsumowania przemówienia nieznanego dyplomaty. Słowa o prawach językowych mniejszości miał wypowiedzieć Roman Kaszajew, w którego krytyce zestawione zostały Estonia i Łotwa, a Ukraina wymieniona była w innej części przemówienia.

Niezidentyfikowani żołnierze, niezidentyfikowani dyplomaci

Pomijając kwestię rzetelności dziennikarskiej nie da się zaprzeczyć, że słowa krytyki padły, a następnie zostały kilkukrotnie powtórzone przez mniej lub bardziej ważnych oficjeli. Faktem jest również, że wokół granic państw bałtyckich w ostatnich tygodniach odbyły się ćwiczenia rosyjskiej armii – dwa tygodnie temu floty bałtyckiej i kilka dni temu sił powietrznych. W tym samym czasie lider opozycyjnej estońskiej Partii Centrum odwiedził Moskwę.

Wypowiedź rosyjskiego dyplomaty wywołała w Estonii mieszane odczucia. Z jednej strony słowa te nie powinny dziwić: Kreml regularnie krytykuje Estonię i Łotwę za działania ich rządów oraz prawodawstwo dotyczące mniejszości etnicznych i językowych. Samym komunikatem Kaszajewa nikt w Tallinie specjalnie się nie przejął, Estończycy twierdzą, że po ponad 20 latach uodpornili się już na rosyjską krytykę. Z drugiej jednak strony, jeśli wypowiedź zestawić z agresywną polityką Rosji wobec Ukrainy, może wywoływać ona zaniepokojenie.

Nas „bronić” nie trzeba

Osoby rosyjskojęzyczne stanowią prawie 1/3 estońskiego społeczeństwa – Tallin, stolica kraju, zamieszkiwany jest w niemal połowie przez rosyjskojęzycznych, a leżąca przy granicy z Rosją Narwa w 96 procentach. Wydawać się może, że tak silna grupa adresatów „rosyjskiej polityki wobec rodaków mieszkających za granicą” może być poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Estonii.

Większość rosyjskojęzycznych urodzonych jeszcze w Związku Radzieckim, a więc w znacznej mierze nie posiadających estońskiego obywatelstwa, czerpie informacje przede wszystkim z rosyjskich stacji telewizyjnych. Według ekspertów, Estonia przegrała na tym polu wojnę informacyjną, a brak zaangażowania w tej kwestii może być dużym problemem. Przekłada się to na poglądy rosyjskojęzycznych chociażby w kwestii aneksji Krymu czy obecnie prowadzonej przez Moskwę polityki wobec Ukrainy. Jeszcze ważniejszym czynnikiem kształtującym poglądy rosyjskojęzycznych jest bliskość rosyjskiej granicy.

Słowa kremlowskich delegatów, propaganda mediów i działania Moskwy w żaden sposób nie aktywizują jednak mieszkańców Narwy (chociaż w przypadku referendum część mogłaby się opowiedzieć za przejściem pod kuratelę Rosji, bo niewielkie sumy pieniędzy zza wschodniej granicy docierają do małych rosyjskich organizacji – działają one głównie pod hasłami ochrony praw człowieka). Rosyjska propaganda nie spełnia swojej roli w przypadku Estonii z dwóch powodów. Po pierwsze, rosyjska mniejszość nie ma wystarczająco charyzmatycznych liderów. Po drugie, rosyjskojęzyczni zdają sobie sprawę, że o ich stosunkowo niskim  poziomie życia (na tle całego kraju) na północnym-wschodnie Estonii, mogą tylko pomarzyć znajomi i krewni z rosyjskiego, położonego na przeciwległym brzegu rzeki, Iwangorodu. Iwangorodczanie utrzymują się z niskich emerytur oraz z przemytu paliwa i papierosów na estoński brzeg.

Dodatkowo widzą oni coraz więcej przykładów krajan, którzy odnieśli sukces na arenie krajowej, co pozytywnie wpływa na asymilację i postrzeganie przez nich instytucji państwa (we właśnie sformowanym nowym rządzie odpowiedzialność za krytykowany przez Rosjan system edukacji weźmie młody polityk pochodzący ze zdominowanego przez rosyjskojęzycznych regionu Ida-Virumaa Jewgeni Ossinowski). Dochodzą więc do wniosku – Kreml może brać Krym, ale nas „bronić” nie trzeba.

Innym przykładem business as usual są rosyjskie cyberataki na strony estońskich instytucji. „Najatrakcyjniejszymi” celami są strony estońskiego MSZ-u czy autoryzowanego przy NATO Centrum Doskonalenia Cyberobrony. Estończycy od cyberwojny w 2007 roku regularnie pracują nad obroną i zwalczaniem skutków tego typu działań.

Nie tacy koledzy

Proputinowskim sympatiom rosyjskojęzycznych wtóruje Edgar Savisaar, lider popieranej głównie przez rosyjskojęzyczną mniejszość opozycyjnej Partii Centrum. Savisaar jest burmistrzem Tallina, miał swoje zasługi w odbudowie niepodległości kraju na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a obecnie słynie przede wszystkim z kontrowersyjnej współpracy z kremlowskimi elitami.

Kilka lat temu wybuchł skandal związany z nielegalnym finansowaniem Partii Centrum przez Rosjan – oficjalnie pieniądze poszły na budowę cerkwi w tallińskiej dzielnicy Lasnamäe. Wtedy stronnictwo właściwie straciło zdolność koalicyjną, a prezydent kraju otwarcie nazywał działania lidera partii zagrożeniem dla bezpieczeństwa Estonii. Ponadto Partia Centrum ma podpisaną umowę o współpracy z putinowską Jedną Rosją (choć według członków ugrupowania jest ona zamrożona). Savisaar kilka tygodni temu nieźle bawił się w Soczi, a przed kilkoma dniami wrócił z Moskwy, gdzie miał dyskutować o rozwoju miast i demokracji. Co ciekawe, uczestnikami wszystkich tych spotkań byli lider Partii Centrum oraz szef kolei rosyjskich Władimir Jakunin. Panów łączą przyjacielskie relacje, a biorąc pod uwagę przeszłość i pozycję tego drugiego, może to wzbudzać pewien niepokój. Jakunin to były kagiebista i człowiek blisko związany z Kremlem, jeszcze niedawno wymieniany jako potencjalny następca Putina. Savisaar myśli o powrocie na stanowisko premiera, ale biorąc pod uwagę negatywny stosunek większości elit politycznych, społeczeństwa, a również części kolegów z partii, jeszcze długo pozostanie w opozycji.

Deklamacja artykułu 5

Co również istotne, słowa rosyjskiego dyplomaty przyniosły efekt w postaci pewnej poprawy bezpieczeństwa Estonii. O ile bowiem reprezentanci państw zachodnich (zwłaszcza Europy Zachodniej) zwykli bagatelizować niepokoje szefów państw bałtyckich, o tyle obecnie wsłuchują się w nie z uwagą, a Francja i Dania zapowiedziały oddelegowanie dodatkowych samolotów do monitorowania przestrzeni powietrznej nad Litwą, Łotwą i Estonią. Estońska koncepcja bezpieczeństwa zakłada, że sojusze nie mogą polegać tylko na zapewnianiu bezpieczeństwa członków słabszych przez silniejszych, ale również na aktywnym uczestnictwie w jego budowaniu wszystkich krajów członkowskich. Niewielka estońska armia miała swoje kontyngenty (proporcjonalnie do liczby mieszkańców były one największe wśród kontrybutorów) i w Iraku, i w Afganistanie. Estońscy rządzący w każdej dyskusji na temat potencjalnych zagrożeń, jak mantrę powtarzają artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Estończycy zauważają również, że ich sytuacja w porównaniu z Krymem znacznie się różni – ostatni rosyjscy żołnierze opuścili Estonię w 1995 roku, a obszary z większością rosyjskojęzyczną nie są geograficznie odizolowane od reszty kraju.

Spokój na tyłach

Kilka tygodni temu Estonia podpisała traktat graniczny z Rosją. Była to trzecia i wszystko wskazuje na to, że ostatnia próba rozwiązania tej kwestii. Co ciekawe, to Rosja wykazała tym razem większe zainteresowanie podpisaniem tej umowy, a dużo więcej głosów krytycznych pojawiło się w Estonii. Jeden z argumentów przeciwników podpisania traktatu granicznego z Rosją opierał się na przekonaniu, że jeśli Kreml na coś nalega i nie stwarza problemów to zapewne ma nieczyste intencje. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Rosja chciała zamknąć nieuregulowaną kwestię granicy z Estonią, aby móc skupić się na operacji krymskiej.

A co na to wszystko estońskie społeczeństwo? Ani słowa, ani działania Rosji nie wywołują wśród Estończyków paniki, choć pewne zaniepokojenie da się odczuć. Pomimo negatywnych sygnałów i strachu przed powrotem sowieckich czasów, Estończycy nie dopuszczają do siebie jednak myśli, że ich kraj mógłby stać się ofiarą agresywnej polityki Kremla. Estończycy nie chcą również wywoływać wilka z lasu i podkreślają, że bardziej niż propaganda Kremla, samo doszukiwanie się podobieństw do sytuacji na Krymie może aktywizować niektórych przedstawicieli mniejszości i zachęcić ich do poszukiwania „możliwości”.

 

Artykuł został napisany na podstawie informacji własnych, danych pochodzących z mediów estońskich („ERR”, „Postimees”) i zagranicznych (Reuters, „Gazeta Wyborcza”) oraz rozmów z politologiem Sanderem Maripuu, deputowanym partii IRL Eerikiem-Niilesem Krossem i dyrektorem Estońskiego Instytutu Polityki Zagranicznego Andresem Kasekampem.

 

Źródło: Artykuł pierwotnie ukazał się na stronach magazynu Nowa Europa Wschodnia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj